James H. Doolittle podczas Rajdu Doolittle’a

James Doolittle wraz ze swoją załogą na pokładzie lotniskowca USS Hornet tuż przed rozpoczęciem rajdu z 18 kwietnia 1942 roku. Na zdjęciu widoczni są kolejno od lewej: nawigator Henry A. Potter, Doolittle (dowódca i pilot), bombardier Fred A. Braemer, drugi pilot Richard E. Cole oraz inżynier-strzelec Paul J. Leonard. Źródło: Wikipedia/US Army Air Force, domena publiczna.

Jednym z przełomowych i symbolicznych momentów wojny na Pacyfiku był pierwszy nalot amerykańskich bombowców B-25 na Tokio przeprowadzony 18 kwietnia 1942 roku. Jest on powszechnie nazywany Rajdem Doolittle’a, na cześć prowadzącego go amerykańskiego podpułkownika – a później generała – Jamesa H. Doolittle’a. Jak zatem wyglądał dokładny lot samego dowódcy?

Lotnicza wyprawa na Tokio

Trzeba przyznać, że był on zarówno szczęśliwy, jak i udany. Doolittle prowadził pierwszy klucz czterech bombowców B-25. Początkowo – po wystartowaniu z pokładu lotniskowca USS Hornet – amerykańskie samoloty leciały nad morzem na wysokości około 60 metrów. W pewnym momencie drugi pilot z bombowca Doolittle’a Richard E. Cole zauważył japońską dwusilnikową łódź lecącą na wysokości 1000 metrów – nad formacją amerykańską. Obserwując niewzruszony tor lotu japońskiej łodzi latającej, piloci z USA uznali, że nie zostali dostrzeżeni. Mylili się! Załoga japońskiej łodzi latającej wysłała do dowództwa meldunek radiowy donoszący o zauważeniu „dziwnych” samolotów kierujących się na wyspy macierzyste. Nikt jednak nie zakładał, że Amerykanie mogliby się porwać na szaleńczą misję zbombardowania któregoś z japońskich miast!

Samolot B-25 Mitchell przygotowywany do rajdu Doolittle na wystawie w USAF Museum (Wikipedia, CC0).

Na przechwycenie Amerykanów nie wysłano jednak myśliwców (przynajmniej nie w tej fazie lotu) i klucz Doolittle’a przekroczył linię wybrzeża Japonii około 80 km na północny wschód od Tokio. W czasie lotu Amerykanie zwrócili uwagę na wiele mniejszych lotnisk, na których stacjonowały zazwyczaj szkolne samoloty dwupłatowe. Nie stanowiły one żadnego zagrożenia dla B-25 – zresztą żaden z nich nie podjął próby startu i ataku na amerykańskich lotników. Sytuacja zmieniła się dopiero w odległości ok. 16 km na północ od Tokio. Wówczas dziewięć myśliwców – określonych jako Ki-27 – w szyku trzech kluczy próbowało zaatakować Amerykanów. Nie udało im się jednak zająć dogodnej pozycji do uderzenia ani też dogonić B-25 – które zresztą wkrótce im umknęły.

Pierwsze amerykańskie bomby

Samoloty Doolittle’a znalazły się zatem niemal bez przeszkód nad stolicą Cesarstwa Japońskiego. Jedyną potencjalną zaporą – w istocie niegroźną – było pięć balonów przeciwlotniczych unoszących się nad wschodnią częścią centrum Tokio. Doolittle miał zatem idealną sytuację do rozpoczęcia planowego ataku.

Skierował wobec tego swojego B-25 na arsenał położony we wschodniej części centrum Tokio. Wzniósł się na bezpieczną wysokość 365 metrów, dzięki czemu o 12:30 bombardier Fred A. Braemer mógł celnie zrzucić cztery zapalające bomby kasetowe. Odpowiednio nastawione pociski uderzyły łącznie w obszar o szerokości około 60 na 180 metrów. Były to pierwsze amerykańskie bomby, jakie spadły na Tokio.

Co ciekawe, ostrzał ze strony japońskiej artylerii przeciwlotniczej rozpoczął się dopiero po zrzuceniu przez Doolittle’a ładunku bombowego. Prowadzony ogień był nagły i intensywny, lecz także niecelny – przypisuje się to efektowi zaskoczenia osiągniętemu przez Amerykanów. Choćby z tego względu samolot Doolittle’a nie został trafiony i amerykański podpułkownik zdołał skierować maszynę na zachód, a następnie na południe w kierunku Chin. Podobnie potoczyły się losy pozostałych trzech samolotów z jego klucza – jedynie ostatni z nich miał problemy wynikłe z ataku nowoczesnych japońskich myśliwców Ki-61, wówczas wciąż jeszcze znajdujących się w fazie testowej i operujących w rejonie Tokio.

Japoński myśliwiec Nakajima Ki-27 wraz z pilotami lub obsługą naziemną w styczniu 1939 roku. Samoloty tego typu były jednym z zagrożeń, z jakim spotkał się B-25 Doolittle’a podczas rajdu na Tokio. Japończykom nie udało się jednak zająć pozycji do ataku i doścignąć amerykańskich bombowców (Wikimedia, domena publiczna).
Japoński myśliwiec Nakajima Ki-27 wraz z pilotami lub obsługą naziemną w styczniu 1939 roku. Samoloty tego typu były jednym z zagrożeń, z jakim spotkał się B-25 Doolittle’a podczas rajdu na Tokio. Japończykom nie udało się jednak zająć pozycji do ataku i doścignąć amerykańskich bombowców (Wikimedia, domena publiczna).

Po dotarciu nad Chiny Doolittle nie mógł znaleźć odpowiedniego lądowiska, dlatego też lądował awaryjnie na polu ryżowym w okolicach Quzhou. Tereny te znajdowały się wówczas pod kontrolą armii japońskiej okupującej po sukcesach wojennych sporą część Chin. Szczęśliwie dla Doolittle’a, on i jego załoga zostali w porę odnalezieni przez partyzantów chińskich oraz amerykańskiego misjonarza (i agenta służb specjalnych) Johna Bircha. Z ich pomocą Doolittle i jego towarzysze zostali „przemyceni” na terytorium kontrolowane przez wojska Republiki Chińskiej Czang Kaj-szeka. A stamtąd trafili już do Stanów Zjednoczonych, gdzie mogli świętować swoje zwycięstwo.

Bibliografia: Clayton K.S. Chun, „Rajd Doolittle’a 1942″.

Fotografia tytułowa: James Doolittle wraz ze swoją załogą na pokładzie lotniskowca USS Hornet tuż przed rozpoczęciem rajdu z 18 kwietnia 1942 roku. Na zdjęciu widoczni są kolejno od lewej: nawigator Henry A. Potter, Doolittle (dowódca i pilot), bombardier Fred A. Braemer, drugi pilot Richard E. Cole oraz inżynier-strzelec Paul J. Leonard. Źródło: Wikipedia/US Army Air Force, domena publiczna.

Marek Korczyk