Jak doszło do rozbicia struktur prawicy syjonistycznej w Polsce w pierwszych miesiącach 1949 r? Świadectwo Ozjasza Raczki

Czas po 1945 r. przyniósł próbę odtworzenia żydowskiej społeczności w Polsce. Dotyczyło to też życia politycznego. W pierwszych latach powojennej Polski (1944-1950) istniało 11 partii żydowskich. Dzieliły się oni na lewicowe, centrowe i prawicowe a także na syjonistyczne (tj. związane z żydowskim ruchem odrodzenia narodowego) i sprzeciwiające się syjonizmowi. Nie wszystkie partie żydowskie działały w sposób legalny. Dotyczyło to dwóch ugrupowań niesyjonistycznych: prawicowo-religijnej Agudas Isroel oraz świeckiej centro-prawicy spod znaku aktywistów folkizmu. Także jedno ugrupowanie syjonistyczne nie działało w sposób legalny. Byli to syjoniści-rewizjoniści (zwolennicy Włodzimierza Żabotyńskiego), tj. prawicowi przedstawiciele żydowskiego ruchu odrodzenia narodowego. Wśród osób odpowiedzianych za funkcjonowanie tego stronnictwa należy wymienić: Dawida Drażnina, Ozjasza Raczko oraz Szlomo Nachuma Perłę. Zwolennicy Żabotyńskiego działali w powojennej Polsce do marca 1949 r., czyli do momentu kiedy struktury tej partii zostały rozbite przez funkcjonariuszy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (MBP).

Koniec funkcjonowania struktur syjonistyczno-rewizjonistycznych przypada na pierwszą połowę 1949 r. W tym czasie doszło do aresztowania przez funkcjonariuszy MBP kilku działaczy nielegalnie działającego stronnictwa. Przyczyną nagłego końca aktywności zwolenników Żabotyńskiego mogła być związana z działalnością Dawida Drażnina, który od 1947 r. na własną rękę szukał kontaktów z funkcjonariuszami MBP. Na początku skontaktował się z niejakim Malcem, który był pracownikiem ówczesnego Departamentu IV MBP i pochodził z Grodna. Za jego pośrednictwem syjonista-rewizjonista nawiązał kontakt z majorem Arkadiuszem Libermanem. Był on funkcjonariuszem Departamentu V MBP. Od 6 września 1947 r. był on informowany przez Drażnina o działalności organizacyjnej oraz osobach, które były za to odpowiedzialne. Można przypuszczać, że Drażnin czynił starania, by zwolennicy Żabotyńskiego mogli działać w sposób legalny.

Pod koniec marca 1949 r. na polecenie dyrektora Departamentu V MBP Julii Brystiger doszło do zatrzymań syjonistów-rewizjonistów. Wśród aresztowanych byli:

– Drażnin, Raczko i Perła – zatrzymani zostali 20 marca 1949 r.

– Na przełomie marca i kwietnia 1949 r. został zatrzymany: Boruch Minc, Hilel Darewski, Ozjasz Jehoszua Drajfus, Kielich Lipa, Mojżesz Juszkiewicz, Maks Mittelman, Szulim Kąkol, Majer Kąkol, Leon Dajksel, Menachema Goldkorn oraz Aba Późniak. Z kolei 7 września 1949, został aresztowany Józef Ela Brust.

Po paru tygodniach śledztwa Perle, Raczce oraz Drażninowi przedstawiono akt oskarżenia. Zawierał zarzut uczestniczenia w nielegalnej organizacji, której istnienie i cel funkcjonowania był władzy komunistycznej nieznany, nielegalnych wyjazdów zagranicznych, przeprowadzania wizytacji w poszczególnych komórkach syjonistyczno-rewizjonistycznych oraz wydawania pism w sposób nielegalny.

W dniu 31 marca 1950 r. Perła, Drażnin i Raczko zostali skazani wyrokiem Sądu Apelacyjnego dla miasta stołecznego Warszawy. Pierwszy z nich otrzymał karę 4 lat więzienia, drugi 3 lat, a ostatni 2 lat.

W dn. 27 i 28 marca 1950 r. w Wydziale I Karnym miała miejsce rozprawa Sądu Apelacyjnego w Szczecinie przeciwko Kielichowi Lipie, Mojżeszowi Juszkiewiczowi, Maksowi Mittelmanowi, Szulimowi Kąkolowi oraz Majerowi Kąkolowi. W dniu 28 marca 1950 r. zapadły wyroki. Syjoniści-rewizjoniści za przestępstwo uczestniczenia w organizacji, której istnienie i działalność pozostawała w tajemnicy wobec państwa polskiego, otrzymali następujące wyroki pozbawieni wolności:

– Lipa – 2 lata więzienia;

– Maks Mittelman – 1,5 roku więzienia;

– Kąkol Szulik – 1,5 roku pozbawienia wolności;

– Juszkiewicz Mojżesz – 1 rok pozbawienia wolności;

– Majer Kąkol – pół roku pobytu w więzieniu.

Leon Dajksel wraz z Ozjaszem Jehoszuą Dreyfusem i Boruchem Minclem dnia 18 lutego 1950 r. wyrokiem Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu zostali skazani na 10 miesięcy więzienia. Nieznana jest wysokość kary, którą otrzymał Józef Ela Brust.

W pierwszej połowie lat 50. XX w. zatrzymani syjoniści-rewizjoniści zaczęli wychodzić na wolność:

– Na początku 1951 r. Ozjasz Raczko został zwolniony z więzienia; cztery lata później wyjechał do Izraela.

– Drażnin wyszedł na wolność pod koniec lutego 1952 r. Pod koniec marca 1950 r. zwolennik Żabotyńskiego został zwerbowany przez porucznika Aichena Lipę, pracownika Wydziału III Departamentu V MBP, jako agent o kryptonimie Kryński. Drażnin obiecał, że będzie działał zgodnie z interesem Polski oraz wykonywał polecenia funkcjonariuszy MBP. Lipa zwerbował go, mając nadzieję, że po wyjściu na wolność będzie on mógł zbierać informacje dotyczące działalności syjonistów.

– W dniu 2 grudnia 1952 r. Perła został zwolniony z więzienia

– Po wyjściu na wolność Mojżesz Juszkiewicz najprawdopodobniej zamieszkał w Szczecinie. Inaczej potoczyły się losy Kielicha Lipy, który po opuszczeniu więzienia znalazł się w Szczecinie a następnie nielegalnie dotarł do Berlina zachodniego. Pozostał tam i założył rodzinę.

Po opuszczeniu więzienia Szlomo Nachum Perła nie angażował się w jakąkolwiek działalność polityczną. Bał się ponownego aresztowania. Jeszcze w 1960 r. był w zainteresowaniu służb specjalnych. Przed 1967 r. wyjechał z Polski do Kanady. Wiadomo też, że, Aba Późniak po wyjściu na wolność powrócił do Wałbrzycha. W listopadzie 1968 r. wyjechał do Izraela.

Jeden z najważniejszych aktywistów ruchu syjonistyczno-rewizjonistycznego w powojennej Polsce Dawid Drażnin po opuszczeniu więzienia zamieszkał w Łodzi. Od końca 1956 r. Drażnin rozpoczął starania o wyjazd do Izraela. W styczniu następnego roku otrzymał dokument podróży umożliwiający mu wyjazd do pierwszego kwietnia 1957 r. W 1957 r. wyjechał z Polski i zamieszkał w Tel Awiwie. W państwie żydowskim związał się z prawicową partią Herut. W połowie listopada 1967 r. w prawicowo- syjonistycznej gazecie Ha- Jom ukazał się nekrolog Drażnina, który popełnił samobójstwo. Majer Kąkol pod koniec marca 1950 r. wyszedł z więzienia, zamieszkał w Szczecinie w. W kwietniu 1975 r. opuścił Polskę i zamieszkał w Stanach Zjednoczonych.

Prezentowany tekst to relacja Ozjasza Raczki. Urodził się 16 lipca 1908 r. w Janowie. Studiował na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie i wówczas wiązał się z syjonistami-rewizjonistami. Gdy Litwa znalazła się pod okupacją sowiecką został deportowany w głąb komunistycznej Rosji. W drugiej połowie 1945 r. powrócił d Polski i uczestniczył w pracy prawicy syjonistycznej. Zwolennik Żabotyńskiego spisał swoje spostrzeżenia dotyczące ostatnich miesięcy funkcjonowania struktur prawicowo syjonistycznych, zatrzymania działaczy, procesu oraz wyjścia na wolność. Na jej kartach znajdują się też refleksje autora, wedle którego czarnymi bohaterami byli niektórzy lewicowi syjoniści, zwłaszcza pracujący w poselstwie państwa żydowskiego oraz Arkadiusz Liberman, funkcjonariusz MBP. Relacja znajduje się w zasobie Archiwum Instytutu Żabotyńskiego w Tel-Awiwie.

Za przetłumaczenie materiałów z języka hebrajskiego na język polski, które zostały uzyskane w Archiwum Instytutu Żabotyńskiego w Tel-Awiwie chcę podziękować Agnieszce Jawor-Polak.

 Działalność syjonistów-rewizjonistów w Polsce w latach 1944/1945- 1950, Lublin 2020, Wydawnictwo Tygiel.

Fragment wspomnień

Sprawa aresztowania działaczy Związku Syjonistów-Rewizjonistów w Polsce w roku 1949

Latem 1948 ruch syjonistów-rewizjonistów w Polsce zmierzał ku całkowitej likwidacji. Na posiedzeniu centrali, które odbyło się na początku roku 1948, uchwalono, że w ramach pierwszego etapu [likwidacji ruchu] do połowy roku 1948 opuszczą Polskę towarzysze z centrali i działacze ruchu posiadający rodziny, a pozostali wyjadą do końca roku. Mnie i dwóm innym towarzyszom powierzono zorganizowanie wyjazdu naszych towarzyszy i ich imigracji do Izraela. Powiadomiłem wszystkich naszych członków, że muszą się przygotować do wyjazdu z Polski i że w 1949 roku centrala Związku Syjonistów-Rewizjonistów nie będzie już istnieć ani zajmować się ich sprawami. Zgodnie z tą uchwałą wyjechali z Polski towarzysze z centrali: Tuwia Barkal, Szlomo Oberbom, Juda Weinstein, Ibinder i setki działaczy. Ulica żydowska, a w szczególności żydowscy działacze wiedzieli, że Związek Syjonistów-Rewizjonistów się likwiduje. Byliśmy jedynym ruchem syjonistycznym, który nie uczestniczył w komitetach żydowskich. Staliśmy na stanowisku, że jako syjoniści chcący imigrować do Izraela nie widzimy dla siebie w tych komitetach pola do działania. Władze polskie wiedziały o naszym istnieniu (występowałem publicznie z ramienia Związku Syjonistów-Rewizjonistów podczas przyjęcia pożegnalnego dr. Kurza, pełnomocnika Agencji Żydowskiej, uczestniczyliśmy w kongresie syjonistycznym w Bazylei w roku 1946), ale zazwyczaj nam nie przeszkadzały. Nie ingerowaliśmy w wewnętrzne sprawy Żydów polskich, którzy chcieli tu zostać, a tym bardziej w sprawy Polaków i państwa polskiego. W tych warunkach nawet żydowscy komuniści z Szymonem Zachariaszem na czele nie widzieli żadnych powodów, by podejmować kroki przeciwko nam.  W tej sytuacji pod koniec 1948 otwarto w Warszawie poselstwo. Poseł Brazili odmówił przyjęcia delegacji Związku Syjonistów-Rewizjonistów, i tylko radca Uchmani przyjął nas nazajutrz po święcie Jom Kipur roku 5709 [14.10.1948]. Poinformowałem pana Uchmaniego [Azriel Uchmani był radcą w poselstwie państwa Izrael], że likwidujemy nasz ruch w Polsce i poprosiłem, aby poselstwo wyasygnowało kilkaset promes (dokument, na podstawie którego dostawało się paszport zagraniczny) dla naszych członków, żeby mogli legalnie opuścić Polskę. Pan Uchmani odrzucił moją prośbę. Odpowiedział, że zgodnie z konwencją procentową z Londynu z roku 1945 Związkowi Syjonistów-Rewizjonistów nie przysługują promesy w Polsce. Wyjaśniłem mu, że konwencja londyńska, w której nie uczestniczyliśmy, dotyczy certyfikatów angielskich – a i te byśmy dostali – a nie promes izraelskich. Obowiązkiem poselstwa izraelskiego jest umożliwienie wyjazdu Żydom, którzy chcą imigrować, a nie zatrzymywanie ich. Dodałem też, że mamy szanse dostać na podstawie promes paszporty z MSZ. Pan Uchmani przerwał mi i wielkopańskim tonem stwierdził, że sprawy imigracji pozostają w gestii poselstwa, a promesy Państwa Izrael to nie świstki, którymi każdy Żyd może się posłużyć, by dostać polski paszport wyjazdowy. Odpowiedziałem, że wiem z wiarygodnych źródeł, że szanse na imigrację uzależnione są od presji, jaką wywrze się na instytucje polskie, czyli od ilości wniosków z załączonymi promesami izraelskimi. Pan Uchmani powiedział na to, że nie potrzebuje moich rad, że nie będzie marnować promes, a co do mnie i moich towarzyszy, dostaniemy promesy wyłącznie na podstawie rekomendacji z Izraela albo z Biura Palestyńskiego w Warszawie. Po roku Uchmani zapewne przekonał się, że miałem rację. W oficjalnym obwieszczeniu  wydanym przez Ministra Administracji Publicznej dnia 04.09.1949, w którym zezwolono Żydom polskim, a w szczególności syjonistom, na imigrację, napisane było: „W związku z wielką ilością wniosków o uzyskanie paszportów do Izraela zawiadamiamy […] że rozpoczyna się rejestracja do wyjazdu.”

Po tej rozmowie skontaktowałem się z dyrektorem Biura Palestyńskiego, panem Langnesem [Saul Langnas], opowiedziałem mu jej treść, a on poradził mi, abym złożył w Biurze Palestyńskim wnioski indywidualne, a Biuro na pewno da nam rekomendacje, żebyśmy dostali promesy. W związku z tym odbyło się posiedzenie komitetu trzech, na którym postanowiono zwrócić się do pana Grossmana, który był wtedy w Paryżu, z prośbą, żeby postarał się uzyskać z Agencji Żydowskiej polecenie sprzedania nam (jak w przypadku każdego innego ruchu) potrzebnej ilości promes. Skontaktowałem się telefonicznie ze swojego prywatnego mieszkania z panem Grossmanem i dr. Jonitzmanem, którzy powiedzieli mi, że odmowa dania nam promes stoi w całkowitej sprzeczności z polityką Izraela i Agencji Żydowskiej, i że wywrą nacisk, aby wydano stosowne instrukcje poselstwu w Warszawie.

Jednocześnie zawiadomiliśmy naszych towarzyszy, żeby złożyli wnioski do Biura Palestyńskiego w Warszawie, by dostać rekomendacje. Wydałem też instrukcje kilkudziesięciu towarzyszom, którzy mieli możliwość nielegalnego przekroczenia granicy i dotarcia do Austrii. Pod koniec października albo na początku listopada ja też złożyłem wniosek, żeby dostać rekomendację. Doktor Langnes poprosił, żebym przyszedł nazajutrz ją odebrać. Z różnych przyczyn musiałem tego dnia wyjechać z Warszawy, a po powrocie dr Langnes powiadomił mnie, że niestety nie może mi już dać rekomendacji, bo tymczasem z poselstwa izraelskiego przyszło polecenie, żeby każda rekomendacja była podpisana przez dyrektora i prezesa Biura Palestyńskiego, czyli przez doktora Langnesa i Stefana Grajka. Sam podpis dr Langnesa już nie wystarcza, a Stefan Grajek odmawia podpisania tej rekomendacji.

Co zaszło w ciągu tych dwóch dni? Do Warszawy dotarł numer „Hamaszkif” z 10.10.1948, gdzie był artykuł o „naszych dyplomatach”. W artykule tym napisano m.in. „Z klucza powierzono to stanowisko członkowi Mapam, a raczej członkowi Haszomer Hacair, i tak wysłano człowieka, którego tylko Bóg w niebie i sztab Haszomer Hacair w Merchawii wiedzą, dlaczego mianowano. Nie mówię już o wyglądzie zewnętrznym posła izraelskiego w Polsce, to nie jego wina, że wygląda  nieco niezdarnie, ale jest istną karą zesłaną z nieba… Minister Spraw Zagranicznych powinien sprawdzić zdatność kandydata do pełnienia wysokiego stanowiska dyplomatycznego, bo reprezentuje on państwo, a nie swoją partię. Czemu robi z nas pośmiewisko w oczach całego świata? Czy brak nam ludzi zasługujących na nominację do korpusu dyplomatycznego?”

Chodziło o posła Izraela w Warszawie Israela Brazili, a artykuł napisany został przez A. R.

W Biurze Palestyńskim wyjaśniono mi w tajemnicy, że moi towarzysze i ja nie dostaniemy promes izraelskich. Na względy partyjne nałożyły się urazy osobiste i w poselstwie uważają, że materiału do portretu Braziliego dostarczyłem ja. Była to bzdura, nie miałem w tym czasie żadnych technicznych możliwości przesłania jakichkolwiek materiałów do redakcji „Hamaszkif” w Izraelu, a pana Braziliego nie poznałem i nie widziałem na oczy. W każdym razie w poselstwie izraelskim w Warszawie postanowiono ukarać działaczy Związku Syjonistów-Rewizjonistów w Polsce za „grzech” popełniony przez „Hamaszkif” w Izraelu i z tego powodu doktora Langnesa pozbawiono możliwości samodzielnego podpisywania rekomendacji. Teraz potrzebny był nam drugi podpis, podpis Stefana Grajka. Był to członek Mapam, lojalny pracownik poselstwa. Zwróciłem się do Stefana Grajka z prośbą, by podpisał rekomendację. Odpowiedział, że Żydzi komuniści nie są zainteresowani dawaniem promes rewizjonistom. Powiedziałem mu, że to kłamstwo, Żydzi komuniści nie są zainteresowani ani moim wyjazdem, ani pozostaniem w Polsce i prawdopodobnie inne czynniki chcą, abym został w Polsce.

Poprosiłem, żeby przedstawić sprawę na posiedzeniu plenarnym Biura Palestyńskiego. Dr Langnes zwrócił się wówczas osobiście do pana Braziliego i wyjaśnił mu, że niedanie promes Reczce  i jego towarzyszom sprowadza na nich zagrożenie. „Ich krew spadnie na pana głowę” – przestrzegł dr Langnes Braziliego. Mimo to pan Israel Brazili, poseł izraelski w Polsce, odmówił dania promes moim towarzyszom i mnie. Na posiedzeniu plenarnym wbrew stanowisku dr Langnesa i Mosze Chaima Sternfelda  (przedstawiciela Mapai) postanowiono tymczasem odroczyć sprawę. Pan Grajek [Stefan Grajek] wyjaśnił: „Nie jesteśmy zainteresowani, by stąd wyjeżdżali”. Udzielenie rekomendacji działaczom Związku Syjonistów – Rewizjonistów może rzekomo zagrażać całej imigracji z Polski. W owym czasie odbył się we Wrocławiu kongres Ichudu w Polsce. Ówczesny przewodniczący Ichudu, mec. Szymon Rogoziński, który w roku 1953 wyznał publicznie w tymże Wrocławiu, tym razem na zgromadzeniu „Kulturbundu”, że czerwieni się ze wstydu, gdy przypomina sobie, że kiedyś był syjonistą, oświadczył wtedy, że najważniejszym zadaniem syjonistów demokratów jest zwalczanie faszystów, czyli rewizjonistów. Do dziś nie wiem, kto zachęcił chłopka-roztropka Rogozińskiego do wypowiedzenia tych trącących denuncjacją słów. Z pewnością nie była to własna inicjatywa tego głupca, ani też inicjatywa komunistów żydowskich (po prostu nie było im to potrzebne). W owym czasie w „Mostach”, czasopiśmie Haszomer Hacair w Polsce, zaczęły się ukazywać informacje i artykuły skierowane przeciwko żydowskim faszystom, czyli przeciwko rewizjonistom. Prawdę mówiąc, należy stwierdzić, że w krótkim czasie na stronach tej gazety znaleźliśmy się w dość ciekawym towarzystwie, w towarzystwie Ben Guriona, którego karykatura w ramionach żydowskiego bohatera niewiele odbiegała od karykatury, którą widziałem w polskiej prasie antysemickiej przed wojną. Też chodziło o pałkę bengurionowskiego policjanta w Palestynie. Wszystko według znanych metod…

Langnes i Sternfeld powiadomili mnie, że nie ma szans, aby większość w Komisji Palestyńskiej zarekomendowała moich towarzyszy i mnie, jako że na komisję wywierana jest pewna presja i samo istnienie Biura Palestyńskiego stoi pod znakiem zapytania. Doradzono mi, żebym zwrócił się do konsula, dr. Carmela, który nie jest człowiekiem Braziliego i ma całkiem inne podejście, niż większość pracowników poselstwa. Spotkałem się z doktorem Carmelem, który był nieco zmieszany moim pojawieniem się i powiedział mi, że jego zdaniem każdy Żyd ma prawo dostać promesę i że on sam w jakikolwiek sposób nie dyskryminuje żadnych Żydów i każdy, kto poprosi, dostaje od niego promesę, ale niestety sprawa dziesięciu działaczy rewizjonistycznych jest zbyt znana i otrzymał zakaz dawania promes tym osobom.

Mimo to obiecał mi, że wbrew zakazowi da promesy także tym osobom, ale nie wszystkim jednocześnie, tylko co tydzień komu innemu, poza mną. Doradził mi, żebym raz jeszcze zwrócił się do instytucji w Jerozolimie i stanowczo zażądał wydania instrukcji w sprawie promes dla nas. Widać  było, że ten człowiek nie czuje się dobrze w poselstwie, obawia się czegoś i nie jest pewny, czy jego rozmowy nie są podsłuchiwane. Podziękowałem mu i odpowiedziałem, że nic nie wiem o istnieniu czarnej listy ani o tym, żebym był na niej na pierwszym miejscu. Poprosiłem, aby przedstawił moją prośbę na posiedzeniu plenarnym poselstwa. Obiecał, że spełni moje życzenie.

Z zadowoleniem mogę dziś napisać, że dr Carmel spełnił swoją obietnicę. Wszyscy szeregowi  towarzysze otrzymali od niego promesy, pięciu kandydatów z czarnej listy też. Posiedzenie plenarne poselstwa odrzuciło mój wniosek o promesę. Dopiero na początku stycznia dr Carmel powiadomił mnie, że z Agencji Żydowskiej przyszło polecenie wydania promes moim towarzyszom i mnie. Miałem się zgłosić po promesę. Dostaliśmy promesy i złożyliśmy wnioski w urzędzie paszportowym. W marcu 1949 zostałem poinformowany, że na początku kwietnia otrzymamy paszporty.

Latem 1948, podczas wojny wyzwoleńczej w Izraelu, setki Żydów w Polsce zaciągały się do Sił Obronnych Izraela. 

Za pośrednictwem Biura Palestyńskiego dostawali paszporty imigracyjne. Wśród tych, którzy się zaciągnęli i dostali paszporty z pomocą Biura Palestyńskiego, było wielu naszych szeregowych towarzyszy, ale nikomu, o kim było wiadomo, że jest członkiem Związku Syjonistów – Rewizjonistów albo bejtarowcem nie udało się uzyskać w ten sposób paszportu i wstąpić na czas do Sił Obronnych Izraela. Pewien chłopak, A., pod każdym względem zdatny do służby wojskowej, którego towarzysze, z którymi składał wniosek, już dawno dostali paszporty, zwrócił się do prezesa Biura Palestyńskiego pana Grajka, z pytaniem, dlaczego nie dostaje paszportu nie wiedzieć czemu jest niezdatny do służby w Siłach Obronnych Izraela. Pan Grajek, który go nie znał, wysłał go do urzędnika z pokoju nr 5. Znaleziono tam jego akta wśród akt oznaczonych czerwonym atramentem. Były to teczki członków Związku Syjonistów- Rewizjonistów. Po powrocie do pana Grajka urzędnik poinformował go po hebrajsku, że chłopak należy do „tych” i dlatego nie załatwiono mu paszportu. Pan Grajek wyjaśnił chłopakowi, że opóźnienie nastąpiło z przyczyn technicznych. A. odpowiedział, że rozumie hebrajski i zna pojęcie „należy do tych”. Następnie A. zwrócił się do dyrektora Biura Palestyńskiego, pana Langnesa. Ten ostatni odpowiedział mu: „Przyjacielu, jest mi równie przykro jak tobie. Znam sytuację, ale sprawy zaciągu podlegają panu Grajkowi”. A. udowodnił później, że zasługiwał na przyjęcie do Sił Obronnych Izraela. W marcu 1949 jako jedyny uciekł z pociągu, którym go przewożono jako więźnia, a w 1950 dotarł do Izraela. Wszyscy posiadacze akt oznaczonych czerwonym atramentem w Biurze Palestyńskim „należący do tych” zostali aresztowani w marcu 1949. Gdy w grudniu 1948 zlikwidowano Biuro Palestyńskie, nie zatroszczono się o usunięcie tych akt z biura.

Kiedy w Warszawie otwierano poselstwo izraelskie, prestiż Izraela był bardzo wysoki. W okresie wojny wyzwoleńczej w prasie polskiej ukazywały się entuzjastyczne, pochlebne dla Izraela artykuły. W oficjalnym organie rządowym „Rzeczpospolita”, omawiając działania wojenne w Izraelu, podkreślano bohaterskie czyny Narodowej Organizacji Zbrojnej w Jerozolimie i Jaffie. Podczas ich pierwszej rozmowy ówczesny prezydent Polski Bierut przywitał pana Braziliego słowami: „Witam przedstawiciela Państwa Izrael, państwa narodu żydowskiego”. Słowa te były wyrazem uznania  Izraela za państwo Żydów i prawa Żydów polskich do imigracji do własnego państwa. Jednak już w pierwszych miesiącach [istnienia poselstwa] w Warszawie, w kręgach władzy, a nawet wśród samych Żydów polskich, pojawił się lekceważący stosunek do poselstwa izraelskiego. Było to spowodowane  m.in. niekompetencją przedstawicieli Izraela i ich postępowaniem, które nie podobało się ani Żydom, ani osobom niebędącym Żydami. Nie wiedzieć czemu w poselstwie izraelskim sądzono, że przyjęcia powinny przewyższać te wydawane przez USA. Polacy uważali to za przejaw złego tonu (u Żydów można dobrze zjeść). Żydzi uważali to za marnotrawstwo izraelskich pieniędzy. Brak jakiejkolwiek (choćby nieoficjalnej) reakcji ze strony poselstwa na likwidację i zamknięcie Biura Palestyńskiego, a wręcz, o ile wiem, zadowolenie z tego faktu nie podniosło prestiżu poselstwa na żydowskiej ulicy. Czołobitny stosunek pracowników poselstwa do niższej rangi urzędników polskiego MSZ i traktowanie z góry żydowskich interesantów z pewnością nie przynosiły zaszczytu Państwu Izrael. Gdyby wówczas przyjechał do Polski jako poseł Izraela bankier czy wysoki rangą wojskowy, a z nim ekipa wykształconych urzędników o dobrych manierach, Polacy uznaliby to za wyraz szacunku dla ich państwa. Ekipa dyplomatów – „kołchoźników” nie przypadła do gustu rządzącym w Warszawie. Słusznie uznawali to za wyraz lekceważenia. Zwolnienie ze stanowiska Gomułki i aresztowania jego zwolenników, które miały miejsce w tamtym czasie, jeszcze wyraźniej pokazały, jaką głupotą było wysłanie do Warszawy poselstwa złożonego z członków Haszomer. W tych okolicznościach także sekcja żydowska w Ministerstwie Bezpieczeństwa w Warszawie, na czele której stał wychowanek „Tarbutu” w Wilnie i były członek Haszomer Hacair Arkady Liberman, nie czuła się zbyt dobrze. Wiadomo było, że Liberman miał kontakty z ludźmi Brichy i podejrzewano go o sprzyjanie Gomułce.

W tych warunkach na początku lutego dostałem informację, że Liberman interesuje się naszym ruchem i zbiera materiały przeciwko nam. Dr Langnes, dr Mendel, Mosze Lejb Sternfeld (jeden z przywódców Mapai w Polsce) i Michael Kosower  (przewodniczący Ichudu) uprzedzali mnie, że major Arkady Liberman dąży do aresztowania nas. Langnes i Sternfeld uważali, że sami też są zagrożeni. Dyrektor Jointu w Warszawie, pan Bein [Wiliam Bein], również ostrzegał mnie, że sekcja żydowska w sztabie tajnych służb chce aresztować syjonistów, aby [wyraz niezrozumiały w tym kontekście] się z tendencji [wyraz niezrozumiały,] i że pierwszymi ofiarami będziemy my, członkowie Związku Syjonistów – Rewizjonistów. Docierały do mnie informacje, że poszukują zdjęć działaczy naszego ruchu. W marcu dowiedziałem się, że w wiadomych kręgach opisuje się nas jako faszystów i agentów amerykańskich, którym nawet poselstwo izraelskie nie chciało pomóc w imigracji do Izraela. Słyszałem także, że przywódcy przedwojennych żydowskich komunistów sprzeciwiają się temu twierdząc, że nie ma różnicy między nami a pozostałymi syjonistami, natomiast komuniści wywodzący się z ruchu syjonistycznego domagają się naszego aresztowania. W drugim tygodniu marca spotkałem się ze Sternfeldem i zaproponowałem mu wyjazd z Polski jeszcze w marcu. Powiedziałem, że mam możliwość przerzucenia ok. 20 osób przez zieloną granicę i że jestem gotów udostępnić działaczom innych ruchów syjonistycznych znajdującym się w niebezpieczeństwie tę drogę ratunku. Sternfeld, który wiedział, co się kroi, przystał na moją propozycję. Umówiliśmy się, że po 20. przyjedzie do Łodzi i poinformuje mnie ostatecznie, kto z członków Mapai gotów jest skorzystać z tej drogi.  Zaoferowałem też swoją pomoc dr. Langnesowi, który powiedział, że gdyby był sam, nie czekałby ani chwili, bo jego zdaniem niebezpieczeństwo jest bliskie, ale ma żonę i małe dziecko, a bez nich nie może wyjechać z Polski.

W tej sytuacji zaprosiłem człowieka od operacji granicznych, którego nazwisko i adres znałem tylko ja, aby 20 marca przyjechał do Łodzi. Przedtem pojechałem do Warszawv poradzić się z dr. Jakuba Schechtera, [aby] pomimo uchwały centrali z 1947 nie narazić go w żaden sposób. Dr Schechter, który został aresztowany w Wilnie w 1940 roku razem z Menachemem Beginem, wrócił w 1947 po siedmiu latach więzienia na terenie Rosji w strasznym stanie. Tylko człowiek o tak mocnym kręgosłupie, charakterze, woli i energii, jak Kuba, byłby zdolny przezwyciężyć wszystkie choroby, które przywiózł z rosyjskiego łagru. Każda poprawa jego stanu była radością dla nas wszystkich. Mieliśmy nadzieję, że przyjdzie dzień, w którym skończą się operacje i będzie mógł imigrować do Izraela. W marcu 1946 [tak w oryginale – tłum.] nie miałem innego wyjścia, niż spotkać się z nim. Dwaj towarzysze wyznaczeni wraz ze mną do likwidacji ruchu już od dawna nie byli aktywni, jeden z powodu przewlekłej choroby, drugi z przyczyn rodzinnych. Miałem przy sobie kilkudziesięciu wyszkolonych i bezgranicznie oddanych chłopaków, ale podjęcie decyzji o nielegalnym wyjeździe z Polski przekraczało moje kompetencje i chciałem się naradzić z postacią o dużym znaczeniu, czyli z Schechterem. Zdałem mu szczegółowy raport i Schechter, który właśnie opuścił szpital, zażądał, abyśmy natychmiast wyjechali z Polski, mimo że nasz wyjazd przez zieloną granicę, w którym ze względów zdrowotnych mógł uczestniczyć, narażał go na kłopoty. 20 marca spotkaliśmy się z C. i uzgodniliśmy, że pod koniec marca lub na początku kwietnia przekroczymy granicę. Umówiliśmy się, że 22. rano spotkamy się w sądzie okręgowym w Łodzi i uzgodnimy szczegóły. O ósmej wieczorem wyszedłem z mieszkania i natychmiast wyczułem, że jestem śledzony. Krążyłem ulicami i dopiero o 10.00 udało mi się zniknąć z oczu obserwatorów, ale nie wiedziałem, gdzie jest C. Nazajutrz o 7.00 rano zostałem aresztowany w moim mieszkaniu w Łodzi. Tego wieczoru zostałem przewieziony przez młodego Żyda, wysokiego i szczupłego, specjalnym samochodem do budynku Ministerstwa Bezpieczeństwa [Publicznego] przy ulicy Koszykowej w Warszawie.

22.03. rano zjawił się przede mną mężczyzna, który przedstawił się jako major Liberman, naczelnik departamentu żydowskiego w Ministerstwie Bezpieczeństwa. Poinformował mnie, że jestem oskarżony o szpiegostwo na rzecz USA, kontakty z poselstwem amerykańskim w Warszawie i z Jointem, o pomoc przewodniczącemu partii chłopskiej M. Mikołajczykowi w ucieczce z Polski, o przynależność do organizacji faszystowskiej, której celem jest zmiana siłą ustroju państwa i o wiele podobnych przestępstw. Po raz pierwszy zobaczyłem człowieka, o którym wiele słyszałem, ale o jego charakterze wiedziałem niewiele. Odpowiedziałem mu, że na pewno wie, że oskarżenia są bezpodstawne i że wszystko, co mówi, to bzdury, w które sam nie wierzy. Pan Liberman uśmiechnął się, i przez dwie godziny wypytywał o moją działalność w latach 1930 – 1940 w Związku Syjonistów-Rewizjonistów i w wileńskim Bejtarze. Zorientowałem się, że dużo wie o mojej przedwojennej przeszłości. Zachowywał się poprawnie, opowiedział mi, że uczył się w seminarium hebrajskim w Wilnie i że do dziś lubi mówić po hebrajsku. Po przesłuchaniu przeprowadzono mnie do piwnicy, w której było około dziesięciu osób. Przez trzy dni przesłuchiwał mnie w związku z moją działalnością przedwojenną, działalnością publiczną po wojnie, działalnością Związku Syjonistów-Rewizjonistów i relacjami między Związkiem a pozostałymi partiami syjonistycznymi. Czwartego czy piątego dnia od mojego aresztowania zaproponował, żebym jako adwokat wiedzący lepiej od niego, jak i jakie pytania zadawać, sam napisał wszystko co wiem o ruchu syjonistów-rewizjonistów i innych organizacjach żydowskich zarówno w Polsce, jak za granicą, o ich działalności, składzie i wzajemnych relacjach. Znałem ten stary trik NKWD jeszcze z czasów aresztowania w obozie na Uralu. Odpowiedziałem mu, że adwokatem jestem tylko w sądzie albo w swojej kancelarii, a tu jestem oskarżonym i proszę o zadawanie pytań. Wówczas pan Liberman przeszedł na polski i krzyknął: „Ty skurwysynu. Już raz się uratowałeś z naszych rąk, tu będzie twój koniec, tu umrzesz jak nic.”

Od tego dnia zaczęło się prawdziwe śledztwo, któremu towarzyszyły groźby i wyzwiska. Jego celem było uzyskanie materiałów potwierdzających, że syjoniści (nie tylko Związek Syjonistów-Rewizjonistów) współpracowali z członkami podziemia polskiego i zagranicznymi poselstwami w Warszawie.

Przez 4 tygodnie niemal każdej nocy przesłuchiwał mnie pan Liberman osobiście lub jego pomocnicy, przy czym nie mówiono mi, o co dokładnie jestem oskarżony. Z zadawanych pytań wywnioskowałem:

  1. a) że aresztowano naszych towarzyszy działających w Łodzi, Krakowie, Katowicach, Szczecinie i na Dolnym Śląsku.
  2. b) że sekcja żydowska w Ministerstwie Bezpieczeństwa wciąż nie wie, o co nas oskarżyć, ale zamierza wyreżyserować w Polsce pokazowy proces skierowany przeciwko syjonistom (łącznie z Mapai) i Jointowi i w ten sposób udowodnić istnienie powiązań między obozem syjonistycznym (oprócz Mapam), podziemiem polskim i zachodnimi poselstwami (poprzez Joint).
  3. c) że Liberman świetnie orientuje się w mojej działalności politycznej w Wilnie i że działalność ta, w szczególności walka z Haszomer Hacair w hebrajskich instytucjach oświatowych, jest jednym z czynnikiem, które doprowadziły do naszego aresztowania.
  4. d) że ma blade pojęcie o naszej działalności po wojnie i interesują go tylko związki między nami a pozostałymi partiami syjonistycznymi.
  5. e) że w tym przypadku nie wypełnia rozkazów wydanych na górze, tylko chce przekonać przełożonych, że istnieje spisek syjonistyczny przeciwko Polsce Ludowej i że on odkrył ten spisek.
  6. f) że kompetencje, jakie otrzymał w stosunku do nas w związku ze śledztwem nie są szerokie, tzn. wolno mu stosować wobec nas groźby i wyzwiska, ale nie wolno mu użyć silnych środków perswazji.

Kiedy zostałem zwolniony, dowiedziałem się niestety, że wobec moich uwięzionych towarzyszy z miast prowincjonalnych żydowscy śledczy (podkreślam, Żydzi, a nie Polacy) stosowali zgodnie z zaleceniami Libermana silniejsze metody. Najbardziej naciskał na mnie Liberman w związku z Jointem i przywódcami Mapai. Powiedział mi, że moi towarzysze przyznali się, że zbierali materiały o przemyśle polskim, a ja przekazywałem te materiały dyrektorowi Jointu, panu Beinowi, że dr Mendel też został aresztowany i przyznał się, że działał w Ichudzie zgodnie z moimi instrukcjami i że Mosze Lejb Sternfeld był ze mną w ścisłym kontakcie i działaliśmy w ramach jednej siatki szpiegowskiej. Liberman czasem przechodził na hebrajski i wyjaśniał mi, że dla mojego dobra powinienem się przyznać, zanim będzie zmuszony sięgnąć po nieprzyjemne środki przesłuchania, bo pozostali i tak już się przyznali do kontaktów z podziemiem polskim i do szpiegostwa. Dla dodania wagi swoim słowom dał mi zawiadomienie podpisane przez zastępcę wojskowego prokuratora generalnego, że jestem oskarżony o działalność antyustrojową. Po dwóch tygodniach doszedłem do wniosku, że żaden z naszych towarzyszy nie uległ groźbom Libermana i jego pomocników i że nadszedł czas, by zasygnalizować mu, że orientuję się w związkach między nim a Brichą i wiem kiedy, gdzie i ile dostał łapówki. Z raportów, które swego czasu dostawałem od naszych przedstawicieli w Brisze wiedziałem, że Liberman dostawał od tej organizacji pokaźne sumy.

Podczas przesłuchania, które odbyło się około 20 kwietnia 1949, kiedy Liberman zażądał ode mnie materiałów przeciwko dr. Langnesowi, zacząłem mówić o relacjach w Brisze w związku z przekroczeniem granicy przez kobietę – Polkę i opowiedziałem mu, jak tę sprawę załatwiono w hotelu „Monopol” w Katowicach (w którym Liberman dostał całkiem ładny prezent). Liberman zaczął mnie wyzywać i przeklinać, ale przerwał przesłuchanie i wysłał mnie z powrotem do piwnicy bez spisania protokołu. Nazajutrz nocą powiedział mi, że nie interesują go problemy Brichy i żebym opowiedział mu o moich kontaktach z Jointem. Widziałem, że strzał był celny i dalej opowiadałem mu o spotkaniu w Łodzi między człowiekiem Brichy a pracownikiem tajnych służb (nie wymieniłem nazwiska), które skończyło się tak, że duża kwota przeszła z rąk człowieka Brichy do kieszeni pracownika służb (Libermana). Znowu nie spisano protokołu i znowu odesłano mnie do piwnicy. Ta zabawa w kotka i myszkę trwała około tygodnia, aż pewnej nocy, kiedy Liberman stracił panowanie nad sobą i próbował mnie uderzyć, powiedziałem, że jestem gotów opowiedzieć coś o ludziach, którzy byli w Jugosławii i z którymi Liberman ma ścisłe kontakty. Z pianą na ustach Liberman krzyknął, że to go nie interesuje, a wówczas odbyła się następująca rozmowa:

Liberman: Odpowiesz mi na pytania, skurwysynu?

Ja: (podniesionym głosem) Opowiem co będę chciał.

Liberman: Dlaczego krzyczysz?

Ja: Żeby usłyszeli na korytarzu i żeby to dotarło do uszu twoich przełożonych.

Liberman: Oberwiesz tak, że nie będziesz mógł otworzyć swojej przebrzydłej gęby, zbrodniarzu faszystowski, kto będzie tu z tobą rozmawiał.

Ja: Kapitan zawiadujący „piwnicą” z pewnością będzie ciekawy, ile pieniędzy dostał naczelnik departamentu żydowskiego w Ministerstwie Bezpieczeństwa od Brichy.

Liberman: Ja i kapitan załatwimy cię tak, że nie będziesz mógł nie tylko otworzyć gęby, ale też ręką i nogą ruszyć. Mów, jakie materiały dostałeś od Sternfelda.

Ja (krzycząc): Chcesz tu wyreżyserować proces przeciwko niewinnym ludziom, żeby ukryć swoje grzeszki. Jeśli nie przestaniesz, przekażę materiały – ale przeciwko tobie.

Liberman doprowadzony do szału nacisnął dzwonek. Wszedł strażnik i zaprowadził mnie do piwnicy. Po tej nocy skończyło się przesłuchiwanie przez sekcję żydowską i można powiedzieć, że na tym całe śledztwo się zakończyło. Na początku maja 1949 zostałem przewieziony zamkniętym samochodem z „piwnicy” polskiego Ministerstwa Bezpieczeństwa do słynnej mokotowskiej dziesiątki, do specjalnego aresztu ogólnego departamentu śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa.

W „dziesiątce” umieszczono mnie w małej celi, w której było osiem osób, w większości młodych, oskarżonych o przynależność do podziemia polskiego. Była to, jak się później okazało, zła cela, bo na większości osadzonych w tej celi ciążył zakaz otrzymywania paczek żywnościowych. Była to zemsta Libermana: dołączył do moich akt zalecenie zakazujące otrzymywania żywności z zewnątrz. Przez kilka miesięcy nie przesłuchano mnie ani razu, a kiedy zjawiłem się po raz pierwszy przed młodym śledczym – Polakiem, od razu się zorientowałem, że w przesłuchaniu nastąpiła istotna zmiana. Śledczy w ogóle się nie orientował w sprawie i nie rozumiał, o co jestem oskarżany. Poprosił, żebym wypełnił kwestionariusz i formularz więźnia i odesłał mnie z powrotem do celi. Podczas drugiego przesłuchania przekazał mi zawiadomienie podpisane przez zastępcę wojskowego prokuratora generalnego, że jestem oskarżony o przynależność do organizacji faszystowskiej (już nie o szpiegostwo i związki z polskim podziemiem). Przesłuchiwał mnie jeszcze kilka razy, za każdym razem było to przesłuchanie formalne, bez gróźb i wyzwisk. Śledczego interesowały wyłącznie nasze powiązania finansowe. W październiku przeniesiono mnie do pawilonu podlegającego również departamentowi śledztw specjalnych. Warunki były znacznie lepsze, co świadczyło o tym, że śledztwo jest w ostatniej fazie. W tymże miesiącu po raz pierwszy dostałem paczkę żywnościową od znajomego. Spotkałem tam kilku przywódców katolickich i WIN [WiN, czyli Wolność i Niezawisłości]. Po miesiącu śledczy poinformował mnie, że śledztwo przeciwko mnie się zakończyło [dopisek odręczny] i odczytał postanowienie naczelnika departamentu śledczego ogólnego Ministerstwa Bezpieczeństwa, gdzie napisane było:

„Postanowienie o uchyleniu części zarzutu przeciwko Reczce i jego towarzyszom i przekazaniu sprawy zgodnie z właściwością”.

Jako że śledztwo nie wykazało:

  1. a) że organizacja, do której należeli Reczko i jego towarzysze miała charakter faszystowski,
  2. b) że ich czyny miały znamiona działalności przeciwko ustrojowi socjalistycznemu lub Polsce Ludowej,

uchylam stawiany im zarzut przynależności do organizacji faszystowskiej i działalności antyustrojowej (art. 35 Dekretu o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych [w okresie odbudowy Państwa]), wyłączam sprawę z właściwości sądu wojskowego, oskarżam ich o przynależność, wbrew art. 36A, do związku niezarejestrowanego u władz i przekazuję sprawę i właściwość sądowi apelacyjnemu w Warszawie. Podpisano: Z-ca dyrektora departamentu śledczego.

Nie wytrzymałem i zapytałem śledczego, czy warto było aresztować tych ludzi, trzymać ich rok w więzieniu, po czym oskarżyć ich, że nie zarejestrowali swojej organizacji w urzędzie stowarzyszeń nie mówiąc nawet, jaki to grzech popełnili. Odpowiedź brzmiała: „To nie my was aresztowaliśmy, przecież zrobili to twoi Żydzi”.

Ze słów śledczego wywnioskowałem, że departament śledczy chce się pozbyć całej sprawy, że dostaniemy wyrok jednego roku, czyli po procesie zwolnią nas.

Pod koniec stycznia dostałem akt oskarżenia podpisany przez prokuratora sądu apelacyjnego. Dowiedziałem się, że sytuacja pod względem formalnym pogorszyła się. W prokuraturze także zasiadali Żydzi, którzy też chcieli wykazać „czujność rewolucyjną”. Zastępcą prokuratora generalnego był wtedy pan Podlaski, chłopak z Suwałk, który, chociaż nie skończył prawa, został mianowany profesorem w Warszawie.

Nie przepuścił żadnej okazji, by demonstracyjnie udowadniać swoją lojalność wobec reżimu. Jego skłonność do robienia kariery wszelkimi środkami (wyrok śmierci dla rabina Kaplana z Łodzi skazanego za transakcje walutowe wykonano na polecenie Podlaskiego 24 godziny przez powszechną amnestią) spowodowała nieprzyjemne dla Prokuratury Generalnej skutki. W efekcie wydalono go z Prokuratury. Na polecenie Podlaskiego do aktu oskarżenia wprowadzono nowy artykuł, art. 23 Dekretu o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych [w okresie odbudowy Państwa], stanowiący: „Kto wydaje lub rozpowszechnia druki bez zezwolenia władz, podlega karze 3 lat więzienia.”  Oskarżono nas o sporządzanie i rozpowszechnianie pisma „Jedijot”. Departament śledczy nie przywiązywał do tego pisma żadnej wagi, ponieważ dysponował wszystkimi jego numerami i wiedział, że nie ma tam ani linijki dotyczącej spraw polskich, natomiast Żydzi z prokuratury zrobili wokół tego pisma wielki szum. Ja sam nie obawiałem się tego zarzutu, podczas śledztwa powiedziałem, że redaktorem Jedijot był Tuwia Barkal, który już rok wcześniej wyjechał z Polski, ale moi towarzysze zeznali, że uczestniczyli w redagowaniu pisma. Dołączenie tej sprawy do aktu oskarżenia uznałem za zły znak. Podejrzewałem, że zrobiono to z pomocą i pod wpływem Libermana, którego prokuratorzy wciąż uważali (w przeciwieństwie do szefostwa Departamentu Śledczego) za wielką szychę.

29 marca Sąd Apelacyjny w Warszawie zaczął rozpatrywać sprawę działaczy Związku Syjonistów – Rewizjonistów. Mój stan zdrowia był już bardzo zły. Choroba mięśnia sercowego postępowała. Było mi ciężko chodzić, nogi były opuchnięte, nie wiedziałem jeszcze, że w wyniku głodu zachorowałem na gruźlicę. Do sali sądowej wprowadzili mnie milicjanci. Był to dziwny proces. Nie stawił się ani jeden świadek. Poza kilkoma członkami rodziny w sali zasiadało około stu polskich adwokatów. Ku swej radości zobaczyłem wśród obecnych swojego przyjaciela dr. Schechtera. Wiedziałem, że miał kłopoty, że zawrócono go z granicy, ale nie trafił do więzienia. Od obrony dowiedziałem się, że w pewnym mieście prowincjonalnym aresztowano ok. 20 działaczy naszego ruchu. Ich proces już się zakończył. Wszyscy poza Lipą Kielichem ze Szczecina, który dostał wyrok dwóch lat, zostali skazani na rok pozbawienia wolności i zwolnieni z więzienia. Obrońcy byli pełni nadziei, że my też dostaniemy tylko rok (nie więcej) i będziemy mogli natychmiast wyjechać z Polski.

Sąd złożony z sędziego zawodowego i dwóch ławników, a także prokurator – sami Polacy – odnosił się do oskarżonych nie tylko przyzwoicie, ale z dużym szacunkiem. Wszyscy oskarżeni oświadczyli, że są syjonistami i członkami ruchu Żabotyńskiego. Podkreślali, że nie ingerowali w wewnętrzne sprawy Polski, nie działali i nie mieli żadnego powodu działać przeciwko panującemu  ustrojowi. Wnosili o wyrok umożliwiający im natychmiastową imigrację do Izraela. Żaden z oskarżonych nie kajał się i nie odżegnywał się od swojego syjonistycznego światopoglądu. Postawa oskarżonych zrobiła duże wrażenie zarówno na sądzie, jak na publiczności. Nasza postawa stała się głośna w kręgach prawników polskich. Nasi towarzysze zgodnie z zaleceniami mec. Maslanko przyznali, że brali udział w redagowaniu pisma Jedijot i stwierdzili, że było to pismo o wyraźnej orientacji anty-angielskiej. Ja się do tego nie przyznałem i powtórzyłem to, co zeznałem podczas przesłuchania, że redaktorem naczelnym był Tuwia Barkal. Prokurator zaczął swoje wystąpienie od słów uznania dla oskarżonych, podkreślił ich wykształcenie, ich poziom moralny i oddanie ideałom, w które wierzyli. Jednocześnie stwierdził, że przynależność do organizacji, która nie jest zarejestrowana i której cele są zatajane przed władzami stanowi w czasach zmiany ustroju i rewolucji społecznej przestępstwo przeciwko państwu. Podczas tej części jego wystąpienia obecny na sali Liberman wstał i podał mu kartkę. Prokurator spojrzał na nią i przekazał ją sędziemu. Ku zaskoczeniu publiczności prokurator zakończył swoją mowę żądaniem 5 lat więzienia dla nas. Sędzia odroczył ogłoszenie wyroku o dwa dni, tj. do 31.03.

Była to druga niespodzianka zarówno dla oskarżonych, jak dla publiczności. 31 marca (?) Sąd Apelacyjny w Warszawie skazał nas za przynależność do władz Związku Syjonistów-Rewizjonistów w Polsce, który nie był zarejestrowany, którego istnienie, cele (w tym m.in. organizacja nielegalnych wyjazdów obywateli polskich pochodzenia żydowskiego) [w oryginale brak zakończenia tej myśli – tłum.] i skazał nas na dwa lata więzienia. Moi towarzysze, skazani także za redagowanie pisma Jedijot, dostali wyrok 3 lat.

Złożyliśmy apelację do Sądu Najwyższego. Apelacja została rozpoznana w październiku 1951, pół roku o tym, jak odbyłem swoją karę i wyszedłem na wolność. W Sądzie Najwyższym panowała inna atmosfera, niż w Sądzie Apelacyjnym. Sądowi przewodniczył Żyd, sędzia Marc, prokuratorem była Żydówka Keren, wiadomo było z góry, że Sąd Najwyższy zatwierdzi wyrok Sądu Apelacyjnego. Dla mnie ten proces był bezwartościowy, jako że minęło już sześć miesięcy od dnia, w którym wyszedłem z więzienia. Siedziałem na ławach dla publiczności i przysłuchiwałem się rozprawie. Zachowanie pani prokurator Keren było całkowitym przeciwieństwem eleganckiego zachowania polskiego prokuratora sprzed półtora roku. Wrzaskliwym głosem, wykonując dziwne gesty, w jadowitym tonie mówiła o oskarżonych jako o „podziemiu faszystowskim, grupie chuliganów i morderców.” Pomyślałem wówczas o 180 dolarach, które przyjęła w Szczecinie od tego faszystowskiego podziemia i doszedłem do wniosku, że wyzwiska stanowiły rodzaj pokuty za grzech… łapownictwa. Zwróciłem się do mec. Maslanko z żądaniem, żeby zareagował na te oszczerstwa, przecież po zakończeniu śledztwa najbardziej kompetentna instytucja, czyli Ministerstwo Bezpieczeństwa, stwierdziła, że nasza organizacja nie miała charakteru faszystowskiego, a nasze czyny nie nosiły znamion działalności anty-ustrojowej. Maslanko, obrońca polityczny „numer jeden”, szanowany przez władze, odmówił, powołując się na proceduralny zakaz odpowiadania prokuratorowi. Poprosiłem go, aby oświadczył przed Sądem Najwyższym, że wypowiedź pani prokurator stoi w całkowitej sprzeczności z protokołem i stanowi wierutne kłamstwo, ale także tę moją prośbę odrzucił. Sąd Najwyższy zatwierdził wyrok sądu niższej instancji i ku mojemu zdumieniu sędzia Marc powtórzył w swoim wystąpieniu słowa pani Keren: „podziemie faszystowskie, chuligani i mordercy”. Do dziś nie rozumiem, dlaczego sędzia Marc, znany jako uczciwy człowiek i doświadczony, wykształcony prawnik, zacytował nieprzyzwoitości prokurator Keren. W każdym razie w uzasadnieniu pisemnym nie znalazłem tego ustępu.

Wyszedłszy z sądu, zdążyłem zauważyć, jak Maslanko żegna się z panią Keren, całując ją w rękę, i usłyszałem słowa: „wyrazy uznania”. Od tego dnia wykreśliłem pana Maslanko z listy moich znajomych.

31 marca 1950 z sądu odwieziono mnie z powrotem do więzienia na Mokotowie. Tym razem zgodnie z przepisami, do cel ogólnych więzienia, a nie do wydziału specjalnego. Różnica między warunkami w celi ogólnej a warunkami w dziesiątce albo [brak wyrazu w oryginale – tłum.] była tak wielka, że niemal zapomniałem, że muszę siedzieć jeszcze rok w więzieniu. Byłem szczęśliwy, że jestem w prawie normalnym więzieniu, pomimo ciasnoty i złych warunków sanitarnych. Mój stan zdrowia poprawił się (za sprawą paczek i kantyny miałem dość jedzenia). W mokotowskich celach poznałem około tysiąca więźniów politycznych, wśród nich większość przywódców partii chłopskiej, partii socjalistycznej, ruchu katolickiego, wojskowych, ministrów i posłów do parlamentu. Stosunek więźniów politycznych do nas, działaczy Związku Syjonistów-Rewizjonistów był wspaniały, z wieloma z nich połączyły mnie więzy przyjaźni i do dziś życzliwie wspominam ich nazwiska życzliwie i życzę im pełni wolności.

W kwietniu 1950 jeden z moich towarzyszy, który dostał roczny wyrok i wyszedł z więzienia, zwrócił się do poselstwa izraelskiego i opowiedział, w jakich warunkach się znajdujemy. Poinformował między innymi, że jeden z osadzonych, chorowity już przed uwięzieniem, jest na granicy śmierci i nie ma w Polsce krewnych ani znajomych, którzy by mu pomogli. Prosił, aby poselstwo izraelskie wyasygnowało dla niego niewielką kwotę miesięczną, żeby można było mu doręczać paczki żywnościowe. Odpowiedź poselstwa była odmowna.

W grudniu 1951 do celi więziennej dotarł numer oficjalnego organu partii komunistycznej w Polsce „Trybuna Ludu”. W numerze tym pod tytułem „Poseł Izraela w Polsce i pracownicy poselstwa podają się do dymisji w proteście przeciwko reakcyjnej polityce Izraela” napisane było: „W proteście przeciwko imperialistycznej i militarnej polityce rządu izraelskiego i stanowisku Izraela wobec agresji Ameryki w Korei” do dymisji podali się poseł Brazili, radca Uchmani i sekretarz Dagan. Mowa była także o tym, że „stanowisko Izraela jest całkowicie sprzeczne i ich osobistymi poglądami”.

Ta wiadomość stała się tematem długich rozmów między więźniami. Wszyscy byli zdania, że Brazili i jego koledzy nie wrócą do Izraela. Ambasador Polski w jednej ze stolic europejskich (przed wojną) wyjaśnił mi, że jest to pierwszy przypadek, żeby zachodni poseł poinformował o swojej dymisji w proteście przeciwko polityce swojego kraju będąc jeszcze w kraju, do którego został wysłany jako poseł. Znany przywódca chłopski, osoba o mocnym kręgosłupie, wywnioskował z tej wiadomości, że Izrael ma może dobrych żołnierzy, ale wciąż nie dyplomatów wiedzących, że ich najważniejszym obowiązkiem jest lojalność wobec rządu, który ich powołał. Dyplomata, który nie utożsamia się z polityką swojego kraju, najpierw wraca do swojego kraju i tam podaje się do dymisji, ale nie robi tego demonstracyjnie, przebywając służbowo w stolicy innego kraju. Większość moich kolegów z celi żartowała, że Brazili już w 1948 przewidział, że wybuchnie wojna w Korei i że ja będąc w Izraelu zgłoszę się do imperialistycznej armii amerykańskiej, i dlatego odmówił dania mi promesy izraelskiej i ocalił „świat rewolucyjny przed katastrofą”.

2 kwietnia 1951 wyszedłem z więzienia i zaraz zacząłem starania o paszport wyjazdowy. Po 4 latach, kiedy znaczenie Libermana zmalało, dostałem zgodę na wyjazd z Polski.

Nie zamierzam dziś wskazywać jednoznacznie, za co aresztowano moich towarzyszy i mnie. Chcę tylko stwierdzić, że czynnikiem, który doprowadził do naszego aresztowania, nie był interes Polski Ludowej.

Źródła:

Archiwum Instytutu Żabotyńskiego, G 33 – 5/ 1, Hatzohar Poland, Imprisonment of Hatzohar (Zionist Revisionist) Activists in Poland – Recollections, 1949- 1951

Flisiak, Działalność syjonistów-rewizjonistów w Polsce w latach 1944/1945- 1950, Lublin 2020.

Flisiak, Wybrane materiały ideologiczne i propagandowe Syjonistyczno-Socjalistycznej Partii Robotniczej Poalej Syjon-Hitachdut. Przyczynek do badań nad lewicą syjonistyczną w pierwszych latach powojennej Polski (1944/45-1949/50), Chrzan 2021.

Shapiro, The road to power: Herut Party in Israel, transl. By R. Mandel, Albany 1991.

Shindler, Historia współczesnego Izraela, tłum. M. Mścichowski, Warszawa 2011.

Zineman, Historia sjonizmu. Od czasów najdawniejszych do chwili obecnej, Warszawa 1946.

 

Zdjęcie tytułowe: Tymczasowy Centralny Komitet Żydów Polskich – pamiątki. Zdjęcie za: https://prchiz.pl/tymczasowy-centralny-komitet-zydow-polskich-1944.

 

Dominik Flisiak – doktor historii i autor książek: Działalność syjonistów-rewizjonistów w Polsce w latach 1944/1945- 1950, Lublin 2020, Wybrane materiały ideologiczne i propagandowe Syjonistyczno-Socjalistycznej Partii Robotniczej Poalej Syjon-Hitachdut. Przyczynek do badań nad lewicą syjonistyczną w pierwszych latach powojennej Polski (1944/45-1949/50), Chrzan 2021 oraz JAKOB STEINHARDT (1887-1968). Życie i działalność. Chrzan 2022.