1931 – rok motoryzacji Armii Czerwonej

Polski wywiad wojskowy z czasów II Rzeczypospolitej pilnie śledził rozwój sowieckiej Armii Czerwonej, którą słusznie uważano za potencjalnego przeciwnika. Oficerom wywiadu nie umknął zatem proces, jaki rozpoczął się w sowieckiej armii na początku lat 30-tych. Zaczęła ona wówczas otrzymywać duże ilości czołgów, samochodów pancernych i ciężarówek.

Świadczyło to o postępującej motoryzacji armii sowieckiej, co stanowiło zmianę w porównaniu do czasów wojny polsko-bolszewickiej. Wówczas bolszewicy korzystali głównie z piechoty i kawalerii. Od lat 30-tych zaczęło się to zmieniać i choć podstawą Armii Czerwonej nadal pozostawały masy piechoty, to jednak rola klasycznej kawalerii malała właśnie na rzecz czołgów i samochodów pancernych.

Za przełomowy moment tej zmiany oficerowie polskiego wywiadu uznali manewry Armii Czerwonej z 1931 roku. Tak opisano je w sporządzonym wówczas raporcie: „Rok 1931 można śmiało określić jako rok motoryzacji i mechanizacji Armii Czerwonej. […] W ciągu roku 1931 nastąpiło nasycenie, a może nawet do pewnego stopnia i przesycenie oddziałów Armii Czerwonej środkami technicznymi. Tej ilości środków technicznych nie odpowiada stopień wyszkolenia dowódców w użyciu tych środków. Prowadzi to często do nieumiejętnego stosowania ich, a bardzo często do bezcelowego szafowania nimi i narażania ich na duże  straty […]

Żołnierz [sowiecki] jest wytrzymały, zaprawiony, teoretycznie nieźle wyszkolony, jednak niemal całkowity brak inicjatywy jest przyczyną biernego zachowania się na polu walki i schematycznego wykonywania zadań bojowych. Ten sam brak inicjatywy charakteryzuje dowódców i sztaby.”

Polacy logicznie zauważyli zatem, że Armia Czerwona intensywnie zbroi się w nowoczesną broń, ale jej żołnierzom i dowódcom brakuje inicjatywy przy korzystaniu z nowych możliwości. Była to inna postawa niż np. u Niemców, gdzie wraz ze wdrażaniem nowych broni ćwiczono możliwości ich niestandardowego użycia. Tymczasem w Armii Czerwonej wytyczne szły zazwyczaj z Kremla, a dowódcy się im podporządkowywali. Ponadto nie brakowało przypadków „staroświeckiego” myślenia. Przykładowo, słynny dowódca kawalerii radzieckiej – marszałek Siemion Budionny – nieustannie uważał, że kawaleria może nadal prowadzić klasyczne szarże na przeciwnika, o ile tylko jest wspierana ogniem przez piechotę i artylerię.

Pięciu sowieckich marszałków w 1935 roku (od lewej): Michaił Tuchaczewski, Siemion Budionny, Klimient Woroszyłow, Wasilij Blücher i Aleksandr Jegorow. Spośród nich tylko Budionny i Woroszyłow dożyli początków II wojny światowej (źródło zdjęcia: Wikipedia, domena publiczna).

Podsumowując, można dodać, że opinie polskiego wywiadu okazały się w gruncie rzeczy trafne. Armia Czerwona – choć coraz bardziej zmotoryzowana i wyposażona w bardzo liczne czołgi – miała problemy podczas inwazji na Finlandię (wojna zimowa 1939-1940) oraz długo nie była w stanie powstrzymać ofensywy Niemców rozpoczętej w czerwcu 1941 roku (operacja „Barbarossa”). Zabrakło wówczas właśnie stosownej taktyki oraz inicjatywy, jaką mogliby przejawiać dowódcy i żołnierze.

Bibliografia: A. Smoliński, „Armia Czerwona oraz sowiecki potencjał militarny z lat dwudziestych i trzydziestych XX w. w dokumentach Oddziału II Sztabu Głównego Wojska Polskiego. Przyczynek do dziejów i efektywności wywiadu wojskowego II Rzeczypospolitej” [w:] „Studia nad wywiadem i kontrwywiadem Polski w XX wieku Tom 3”, pod red. W. Skóry i P. Skubisza.

Zdjęcie: sowiecki czołg T-26 podczas defilady w Kujbyszewie w 1941 roku. Czołgi T-26 były jednym z symboli motoryzacji i mechanizacji Armii Czerwonej. Za groźną broń uważał je także polski wywiad, który m.in. zbierał informacje o ich użyciu podczas hiszpańskiej wojny domowej (1936-1939). Źródło: Wikimedia, domena publiczna.

Marek Korczyk