„Ostatni rozdział 1945” – recenzja książki

Rok wydania – 2009

Autor – David Stafford

Wydawnictwo – Magnum

Liczba stron – 520

Seria wydawnicza – brak

Tematyka – ostatnie dni II wojny światowej w aspekcie politycznym i militarnym, opis wydarzeń od 20 kwietnia do 16 lipca 1945 roku.

Uwielbiam zapach nowej książki. Ta refleksja nachodzi mnie zawsze, gdy na moim biurku pojawia się świeżutki egzemplarz recenzencki, nad którym spędzam następnie sporo wolnego czasu. Każdy, kto kocha książki, podzieli pewnie mój pogląd, iż zakurzone woluminy mają swoje piękno, ale nic nie może się równać z pracą, która dopiero co ukazała się na półkach księgarni, z pracą, która jest jeszcze ciepła. Jak świeże pieczywo. Gdy otrzymałem egzemplarz „Ostatniego rozdziału” od Wydawnictwa Magnum, po raz kolejny mogłem doświadczyć tego niezwykle przyjemnego uczucia, gdy w moich rękach znajduje się piękna publikacja. Już wcześniej zapoznałem się z tematyką pracy, aby mieć pewne rozeznanie w tym, co mnie czeka. „Ostatnie tygodnie wojny” – brzmiało zachęcająco, choć temat był znajomy. Mamy przecież niedawno wydaną „Śmierć w bunkrze Hitlera” Mario Franka. W zasadzie, co tu kryć, spodziewałem się, iż otrzymam kopię tego, co już pojawiało się na rynku literackim, a więc opis ostatnich dni führera. David Stafford szybko wyprowadził mnie z błędu – jego praca to nie tylko świetne opracowanie wydarzeń z bunkra pod Kancelarią Rzeszy, ale i wspaniała relacja historyczna dla okresu kwiecień-lipiec 1945 roku.

Zanim doszedłem do takich wniosków, musiałem zająć się przeczytaniem opasłego tomiska. Szybki rzut oka na tylną okładkę utwierdził mnie w przekonaniu, że znowu dostaję obietnice bez pokrycia w rzeczywistości. Wypis podsumowania ze „Spectatora” był niezwykle pozytywny w wymowie: „Książka Stafforda jest napisana z iście tołstojowskim rozmachem. Autorowi należą się wyrazy uznania za obiektywny opis wydarzeń… Mógł go stworzyć tylko autor wielkiego formatu, o dużej odwadze intelektualnej”. Moje pierwsze myśli nie były tak optymistyczne, jak mógłby to wskazywać tekst ze „Spectatora”. „Cholera, po raz kolejny chwalą się jakimiś bzdurami, a ja pewnie znowu się rozczaruję”. Nie myliłem się, byłem okrutnie rozczarowany – tyle że nie publikacją, a własną pomyłką w ocenie zawartości merytorycznej pracy Stafforda. Już sam tytuł jasno wskazuje nam na problematykę pracy – Stafford zajmuje się ostatnimi tygodniami trwania II wojny światowej, wyprowadzając swoją niezwykłą opowieść z oblężonego Berlina, gdzie 20 kwietnia 1945 roku Adolf Hitler świętuje swoje ostatnie urodziny. Pracę wieńczą dwa znamienne wydarzenia – otwarcie konferencji poczdamskiej oraz próbna eksplozja bomby atomowej w Los Alamos w dniu 16 lipca 1945 roku. To niewątpliwie jeden z najgorętszych okresów w Europie czasu wojny. Autor podkreśla, iż dla wielu ludzi to właśnie wtedy nastał czas najtrudniejszy, rozpoczynał się prawdziwy dramat, przy czym inni świętowali z dawna wyczekiwane zakończenie światowego konfliktu. Europę kontrastów, nie tylko politycznych i militarnych, ale i zwyczajnych, międzyludzkich, możemy zobaczyć w książce „Ostatni rozdział”. Brytyjski historyk, korzystając z wielu materiałów archiwalnych (już sama bibliografia robi kolosalne wrażenie i pokazuje, że Stafford mocno napracował się na drodze do opublikowania swojego dzieła), przedstawia nam opowieść niezwykłą. Najbardziej zdumiewające jest to, iż nie musi on używać wymyślnych rozwiązań, bowiem „Ostatni rozdział” to historia w najczystszej postaci – porywająca i piękna.

„Historia doświadczana jest przez jednostki, dlatego starałem się opowiedzieć ją, patrząc oczami prawdziwych bohaterów” – są to słowa Stafforda wypowiedziane w trakcie jednej z zapowiedzi „Ostatniego rozdziału”. Opis jest niezwykle trafny, bowiem brytyjski historyk skupia się przede wszystkim na budowaniu ogólnej wersji wydarzeń ze zlepków wspomnień, dokumentów, pamiętników i dzienników. Relacje ludzi, którzy znajdowali się w samym sercu wydarzeń 1945 roku są dzisiaj bezcenne, a Stafford potrafił je doskonale wykorzystać i bez trudu wplótł barwne sprawozdania w podstawowe wątki książki. Rozwiązanie to okazało się strzałem w dziesiątkę, a przynajmniej w części powodzenie takiego układu Stafford może zawdzięczać doskonałemu zbalansowaniu historii „małych” i „dużych”. Przez pojęcia te rozumiem wzmiankowe uwagi o pojedynczych bohaterach umieszczone na tle głównych wydarzeń ze sceny polityczno-militarnej. Czytelnik ma zatem doskonałe rozeznanie w ówczesnej sytuacji na arenie europejskiej, ale może również wczuć się w rolę bezpośredniego uczestnika wielu dramatycznych historii. Takie połączenia wielowątkowej narracji z elementami typowej powieści są powszechnie stosowane przez współczesnych historyków, jednakże często nie są oni w stanie wyważyć proporcji pomiędzy poszczególnymi zagadnieniami, a czytelnik może łatwo zgubić wątek. Stafford pisze inaczej – skrupulatnie i dokładnie, bez zbędnych wstawek, ale i bez niedomówień. Otrzymujemy zatem pełny obraz ostatnich tygodni konfliktu, patrząc przez pryzmat jednostek znaczących i wielkich, które kształtowały konflikt lat 1939-45 oraz tych maluczkich, którzy najczęściej byli jedynie pionkami w brutalnej grze.

David Stafford zadziwiał mnie w każdym momencie lektury. Jego praca jest niezwykle bogata merytorycznie i treściowo, a polskie wydanie zostało przygotowane niezwykle starannie. Abstrahując od przyjemnego dla oka przygotowania graficznego, chciałbym wspomnieć o osobach, które zwykle znajdują się w cieniu. W tym wypadku jest to dwójka ludzi – Władysław Jeżewski i Grzegorz Woźniak – którzy dokonali przekładu z wersji angielskiej na polską. Tłumaczenie jest naprawdę świetne i wspaniale oddaje ducha książki Stafforda. Brytyjczyk pisze niezwykle barwnie, często bawiąc się w przydługie opisy i gromadząc rozliczne epitety. Momentami możemy odczuć lekką irytację, ponieważ „Ostatni rozdział” z założenia nie powinien być suchą, historyczną opowieścią, jednak autor nie może też przesadzić w drugą stronę, skupiając się na nadmiernym eksponowaniu kunsztu językowego. Jest to drobna uwaga, która oczywiście nie zmienia mojego niezwykle pozytywnego stosunku do publikacji. Ciężko jest mi w ogóle dostrzec jakiekolwiek minusy, choć moją uwagę przykuło ustawienie sekcji przypisów na końcu książki. Rozwiązanie to jest z pewnością mało praktyczne, bowiem czytelnik, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej, zmuszony jest poszukiwać odpowiedniej adnotacji w innym miejscu. To utrudnia korzystanie z książki w pełnym wymiarze, ale nie ma co przesadzać, przypisy nie są aż tak ważnym elementem literackiej układanki.

Po raz kolejny przekonałem się, że niechętne nastawienie na początku lektury szybko może przejść w świetną rozrywkę. „Ostatni rozdział” zapewnił mi ją na dobre kilka godzin, co związane było przede wszystkim z czasem, w jakim przeczytałem publikację Stafforda. Autor pokazuje, iż z tematu, który wałkowano już dziesiątki razy, można ponownie zrobić pracę monumentalną, oryginalną, a nade wszystko ciekawą. „Mógł go stworzyć tylko autor wielkiego formatu” – te słowa z pewnością oddają predyspozycje twórcy „Ostatniego rozdziału”, który szybko wszedł do grona moich ulubionych historyków-pisarzy. Skutecznie łączy on elementy beletrystyki i dobrej pracy historycznej, pokazując, że historia może być pasjonującą opowieścią. Posługując się pamiętnym cytatem z sagi o Pawlaku i Kargulu, mogę z czystym sumieniem stwierdzić: „Dla mnie bomba”. I, żeby pozostać w tym samym kręgu kinematograficznym, najprościej będzie mi podsumować „Ostatni rozdział” słowami – „nie ma mocnych” na Davida Stafforda.

Ocena: