Czy zastanawiali się kiedyś Państwo, czym palono w domach podczas niemieckiej okupacji? Problem być może trywialny, ale wtedy miał pierwszorzędne znaczenie dla Polaków, którzy nie mogli skorzystać z normalnych środków opałowych. Był to efekt nie tylko niedoborów w zaopatrzeniu, ale i celowej polityki okupanta opartej na konfiskatach oraz niszczeniu mienia. Warto także podkreślić, iż społeczeństwo ubożało na skutek wyzysku, wobec czego Polacy byli zmuszeni do szukania alternatywnych sposobów zarówno ogrzewania, jak i oświetlania pomieszczeń. W gruncie rzeczy palono tym, co było pod ręką. W tym przypadku sprawa była dość prosta. Znacznie bardziej skomplikowana wydaje się kwestia budowy prowizorycznych lamp.
Niezwykle drogie stały się używane dotychczas świece. Wobec braku elektryfikacji znacznych części terytorium II Rzeczpospolitej w dwudziestoleciu międzywojennym powszechnie stosowano je jako względnie tanią i skuteczną formę oświetlania. Nie było prądu, nie było nafty, wobec tego należało znaleźć inne rozwiązanie, znacznie mniej kosztowne. Tego typu zagadnienia sprawiają, iż zwracamy uwagę, jak wiele trudu musieli zadać sobie nasi rodacy, aby względnie normalnie żyć w czasach, gdy nawet uzyskanie odrobiny światła zakrawało na skomplikowaną operację.
Z pomocą przyszła pomysłowość i… chemia. Już w XIX wieku na ziemiach polskich znajdujących się pod zaborami stosowano lampy karbidowe. Początkowo miały zastosowanie głównie jako źródło światła w lampach ulicznych. Następnie weszły do powszechnego użytku, głównie w górnictwie, gdzie stanowiły namiastkę dzisiejszych latarek montowanych na hełmach górników. Karbidem potocznie nazywano związek chemiczny acetylenek wapnia. Karbidówka to nic innego jak lampka, której głównym paliwem był właśnie karbid. W jej skład wchodziły dwie komory. W górnej części znajdowała się woda, w dolnej acetylenek wapnia. Połączenie obu substancji skutkowało reakcją chemiczną, w rezultacie której powstawał łatwopalny gaz dający ostre światło. Regularnie skapującą do dolnej części woda pozwalała na podtrzymanie światła. Co ciekawe, cena karbidu wzrosła w ciągu sześciu lat okupacji 45-krotnie, co było chyba naturalną konsekwencją zwiększonego popytu i ogromnego zapotrzebowania wobec braku realnej alternatywy. Zastosowanie karbidówek to jeden z wielu wypadków, gdy pomysłowość ludzi dawała im choć namiastkę normalnego życia w warunkach okupacyjnych.
Karbid znalazł również inne zastosowanie, tym razem w służbie okupantowi. W czasie Powstania Warszawskiego walczący Polacy często schodzili do kanałów, przemieszczając się w ten sposób po kontrolowanym przez Niemców mieście. Kanały wykorzystywano także do ewakuacji, powszechnie stosowano je do przenoszenia informacji. Gdy Niemcy zorientowali się w działaniach Polaków, postanowili zamienić koszmarną i bez tego wędrówkę w prawdziwą gehennę. Karbid wsypywano do kanałów, gdzie po połączeniu z wodą wydzielał się acetylen. Dodatkowo w kanałach zmniejszała się ilość tlenu. W konsekwencji wdychania acetylenu oraz niedotlenienia pozostający w kanałach powstańcy odczuwali liczne dolegliwości, w tym halucynacje wywoływane przez mieszankę. Zejście do kanałów zostało ukazane w psychodelicznej wizji podziemi autorstwa Jana Komasy, reżysera filmu „Miasto 44′”. Klaustrofobiczny klimat, omamy i ogarniająca panika – nawet filmowa wizja epatuje śmiertelną grozą. A to przecież nic do tego, co przeżywali sami powstańcy…
Zdjęcie tytułowe: Powstaniec obserwuje ul. Krakowskie Przedmieścia z ul. Kopernika. Eugeniusz Haneman, Wikimedia, domena publiczna.