17 września 1939 roku 10. Brygada Kawalerii płk Maczka walczyła w obronie Lwowa. Od trzech dni polscy pancerniacy mieli problem z niemieckimi oddziałami stacjonującymi w Zboiskach. Przecinały one bezpośredni szlak łączący oddziały 10. Brygady – których kwatera znajdowała się w Żółkwi – na kierunku Lwowa. Dlatego też opanowanie Zboisk stało się głównym celem płk Maczka.
Skoncentrowany atak Polaków
Natarcie oddziałów 10. Brygady początkowo było skuteczne i Zboiska odbito. Problemem stały się jednak oddziały niemieckie zajmujące okoliczne wzgórza – a zwłaszcza to o numerze 324. Początkowe ataki na nie zamiast wymiernych rezultatów przynosiły jedynie straty. Dopiero sprawne, skoncentrowane uderzenie z 17 września przyniosło zwycięstwo, jedno z największych odniesionych przez pancerniaków płk Maczka podczas Wojny Obronnej. Tak pisał o tym sam Maczek we wspomnieniach „Od podwody do czołga”:
„Wzgórze zdobyć musimy, więc rozkaz na dzień 17 września jest rozkazem ogólnego natarcia wszystkich sił brygady i oddziałów przydzielonych prócz płka Iwanowskiego, zostawionego w Żółkwi na straży, by od północy nas nie zagrożono.
Początek natarcia 5 rano ale, by nie dać wytchnienia Niemcom i ponieważ Niemcy tak tego bardzo nie lubią, oba pułki moje przeprowadzą w nocy wypady szwadronami. Wypad szwadronu 10 strz. konnych ma specjalny cel ściśle terenowy – zdobycie i utrzymanie do czasu wyjścia natarcia dziennego małego poprzecznego grzbietu na swym prawym skrzydle, z którego dobrze ukryte ciężkie karabiny maszynowe, uchylające się od obserwacji naszej artylerii, poważnie hamują posuwanie się lewego skrzydła 24 p.uł. z grzbietu Michałowszczyzny. Prosi o to płk Dworak i prośba ta ma wszelkie uzasadnienie taktyczne. Oba wypady nocne udały się, dały kupę jeńców i zamieszanie w obronie niemieckiej. Długo jeszcze w nocy waliła artyleria niemiecka zaporami ogniowymi w pusty teren – do wyimaginowanego generalnego natarcia polskiego.
Nie wiem, przez jakie nieporozumienie, szwadron 10 strz. konnych wrócił z nocnego wypadu, zamiast usadowić się w terenie, lub też usadowił się w niewłaściwym miejscu, mimo tego, że Słatyński meldował wykonanie rozkazu. Skutek – poważne straty lewego skrzydła 24 p.uł. w pierwszych godzinach rannych i zahamowany rozmach natarcia przy starcie. Długo miałem z tego powodu uraz do Słatyńskiego, bardzo zresztą bojowego i energicznego oficera.
Niemniej w dniu tym wszystkie oddziały brygady współzawodniczyły, by dać wszystko z siebie. Z uporem i twardością, już nie ułanów i strzelców konnych, a prawdziwych wiarusów elitarnej piechoty – wyłuskiwali jeden ckm po drugim, jedno źródło ognia po drugim. Wspierała ich nasza artyleria ześrodkowaniami ognia, które dowódca kpt. Pawłowski, obok mnie na punkcie obserwacyjnym, przerzucał na żądanie po mistrzowsku z punktu jednego na drugi. Wyjście szwadronów rtm. Murasika i plutonu motocyklistów z 10 p.strz. konnych z por. Wasilewskim, na lizjerę wschodnią lasu poza wzgórzem 324, wprawiając w zamieszanie posuwanie się odwodowego baonu niemieckiego – zrobiło też swoje.
Około godz. 16 wzgórze 324 na zachód od Zboisk zostało ostatecznie zdobyte. Odbyło się to wzrokowo i akustycznie, jak na poligonie artyleryjskim, przy natężeniu ognia z obu stron i widocznych sylwetkach żołnierzy, przeskakujących grzbiet, z dochodzącym tu i tam pomrukiem ‘hurra’.”
Domknięcie obrony przerwane przez Sowietów
Aby podkreślić sukces żołnierzy 10. Brygady ,należy dodać, że walczyli oni ze znacznie liczniejszymi siłami, należącymi do 1. Dywizji Górskiej (niem. 1. Gebirgs-Division) gen. Ludwiga Küblera a wzgórze 324 było istotne także dla Niemców. Płk Ferdinand Schörner – późniejszy feldmarszałek i ostatni naczelny dowódca wojsk lądowych III Rzeszy – we wrześniu 1939 roku dowodził 89. pułkiem górskim i zamierzał z jego pomocą z zaskoczenia zająć Lwów już 12-13 września. Niespodziewane uderzenie miało zostać wyprowadzone właśnie ze wzgórza 324, niemniej zamiar ten zakończył się niepowodzeniem. Sukces żołnierzy płk Maczka definitywnie przekreślał możliwość niemieckiego ataku na Lwów przez Zboiska i wzgórze 324. Obrona została szczelnie domknięta na tym odcinku.
Polskie zwycięstwo, niestety, nie zostało wykorzystane. Powodem były działania sowieckich sojuszników III Rzeszy, którzy 17 września wkroczyli na terytorium Polski. Walka z Wehrmachtem i Armią Czerwoną jednocześnie nie wchodziła w rachubę, 10. Brygada otrzymała zatem rozkaz odwrotu i późniejszego przekroczenia granicy polsko-węgierskiej.
Ułani i strzelcy konni jako piechota szturmowa
W ramach podsumowania warto zwrócić uwagę na taktykę, z jakiej skorzystali Polacy podczas natarcia na wzgórze 324. Pomijając działania wspierające i poprzedzające atak – których znaczenie dokładnie opisał płk Maczek w powyższym fragmencie – kluczem do sukcesu 10 Brygady był szturm żołnierzy z 10 pułku strzelców konnych oraz 24 pułku ułanów. Wykazali się oni dużą odwagą oraz umiejętnościami – zdobywali niemieckie stanowiska jedno za drugim, w stylu typowym nie dla kawalerzystów, lecz elitarnej piechoty szturmowej. Wymownie opisał to szef sztabu 10 Brygady, mjr Franciszek Skibiński (za: „Pierwsza Pancerna”):
„Brygada tymczasem nacierała z zaciekłością. Do tyłu płynął nieprzerwany strumień rannych żołnierzy znoszonych na punkty opatrunkowe i do Dublan. Ten dzień kosztował znów ponad setkę strat. Ale pozostali wykrywali wciąż nowe stanowiska broni maszynowej, punkty obserwacyjne artylerii, komórki oporu piechoty, na które kierował się później ogień naszych baterii, moździerzy, działek przeciwpancernych i karabinów. Pułki powoli wgryzały się w teren, wykańczając nieprzyjacielskie opory granatem i bagnetem. Po południu obrona niemiecka na wzgórzu osłabła widocznie.
I oto gdzieś w środku nacierających linii rozległo się słabe i ciche początkowo: ‘Hura’, podchwycone natychmiast na całym północnym i wschodnim stoku wzgórza 324. Wszystkie szwadrony ułanów i strzelców konnych poszły do szturmu na bagnety. Przez parę sekund ogień niemiecki trwał w najwyższym natężeniu i – umilkł. Jeszcze pociski artyleryjskie biły po tylnych rzutach szwadronów, ale po chwili rozległy się salwy ręcznych granatów i zapanowała cisza przerywana tu i ówdzie pojedynczą serią broni maszynowej. Zobaczyliśmy sylwetki żołnierzy ostro odcinające się na tle nieba. Grupami znikali za grzbietem. Artyleria umilkła z obu stron – Niemcy stracili swoje punkty obserwacyjne na wzgórzu 324, nasi nie chcieli razić własnych oddziałów.
Po trzech dniach walki wzgórze 324 było zdobyte, za cenę ciężkich strat. Na stokach wzgórza znaleziono ponad pięćdziesiąt trupów niemieckich wraz z porzuconą bronią i ekwipunkiem. Nieprzyjaciel zostawił na stanowiskach trzy nie uszkodzone ciężkie karabiny maszynowe.”
Cała sytuacja dobrze pokazuje, jak skuteczna potrafiła być walcząca pieszo polska kawaleria – przy odpowiedniej taktyce i wsparciu artylerii nie ustępowała swoimi zdolnościami elitarnej piechocie szturmowej, używanej do zdobywania wrogich okopów w czasie I wojny światowej.
Fotografia tytułowa: płk Stanisław Maczek wśród oficerów 10 Brygady Kawalerii w tatrzańskim Jurgowie w listopadzie 1938 roku. Źródło: NAC.
Marek Korczyk