Jednym z najważniejszych problemów 2015 roku stała się kwestia emigrantów przybywających do Europy z Bliskiego Wschodu. W politycznej dyskusji przedstawiciele dwóch przeciwnych obozów przedstawiali argumenty oparte na historii II wojny światowej, często nie przebierając w słowach ani nie kierując się logiką. Kto miał rację w tym sporze i jakie rzeczywiście więzi łączą polskich uchodźców z lat 1939-1945 z dzisiejszymi emigrantami?
Gdy polityka miesza się z historią
Polityczna jesień 2015 roku bez wątpienia stała pod znakiem palącego problemu rozwiązania kwestii syryjskich uchodźców. Napływające do Europy rzesze migrantów z państw Bliskiego Wschodu stały się przedmiotem ożywionej dyskusji, która szybko podzieliła komentatorów na dwa przeciwne sobie obozy. Podnoszone argumenty przybierały różną formę. Od dysput o zabarwieniu politycznym, moralnym, przez ekonomię aż do historii, którą przywoływano w kontrowersyjnym kontekście. Szczególnie aktywni, co w XXI wieku nie jest żadnym zaskoczeniem, byli internauci, którzy silnie zaangażowali się w manifestowanie swoich poglądów. Wśród nich, jak to zwykle bywa, nie brakowało radykałów widzących świat w czarno-białych barwach. Tymczasem generalizacja prowadzi do dalszego zaciemniania obrazu.
Abstrahując od bieżącej debaty politycznej, chcielibyśmy skoncentrować się na jednym wybranym aspekcie związanym bezpośrednio z historią II wojny światowej. Wśród licznych memów (grafik w zwięzły sposób komentujących rzeczywistość) jeden zasłużył na szczególną uwagę ze względu na użyte porównanie oraz powszechność jego udostępniania przez społeczność portalu Facebook. Argument został także podchwycony przez wybrane media, które poprzez odwołania do sytuacji Polaków w czasie II wojny światowej starały się uzasadnić konieczność przyjęcia syryjskich uchodźców przez Polskę. Redaktor „Newsweeka” Tomasz Lis, nie przebierając w słowach, odwoływał się do „zawszonych, wynędzniałych sierot”, które znalazły w Iranie bezpieczne schronienie i z sarkazmem zapytał: „Nie bano się pasożytów?”.
Nasuwa się oczywiste pytanie dotyczące słuszności czynionych porównań historycznych. Jeszcze raz odcinając się od sporów politycznych i nie zajmując żadnego stanowiska w sprawie aktualnej fali emigrantów z krajów arabskich, dokonamy analizy porównawczej obydwu sytuacji, starając się wskazać podstawowe podobieństwa i różnice w postrzeganiu „uchodźców”. Należy przy tym podkreślić, że historia wciąż jest zasadniczym elementem prowadzenia polityki. Stąd też tak ważne jest, by polityka historyczna prowadzona przez władze państwowe była aktywna, wyważona, a przy tym dostosowana do wymogów współczesności. Kazus „polskich obozów koncentracyjnych” pokazuje, iż granica między przejęzyczeniem, przekłamaniem i niewiedzą bywa wyjątkowo cienka.
Armia Andersa wychodzi z „nieludzkiej ziemi”
Po zakończeniu kampanii wrześniowej terytorium Polski zostało podzielone między dwóch agresorów – Niemcy i Związek Radziecki. Jeszcze w 1939 roku wielu Polaków zdecydowało się opuścić okupowany kraj. Wybierali szlaki wiodące przez Rumunię i Węgry, by następnie przedostać się do Europy Zachodniej i tam kontynuować walkę w szeregach aliantów. Tymczasem w części okupowanej przez Sowietów nowe władze już od pierwszych dni praktykowały brutalną politykę wysiedleń. Setki tysięcy Polaków uwięziono. Zostali następnie odesłani do obozów pracy zlokalizowanych w głębi Związku Sowieckiego. Dziś konkretna liczba wysiedlonych nie jest możliwa do ustalenia. Według szacunków historyków do niewoli dostało się blisko 200 tys. żołnierzy, z czego co najmniej 30 tys. oficerów zostało rozstrzelanych w zbiorowych egzekucjach. Następnie przystąpiono do podzielonej na cztery fazy operacji deportacji ludności polskiej. Także w tym wypadku dysponujemy jedynie przybliżoną liczbą od 0,5 mln do nawet 1,2 mln ludzi wywiezionych w głąb „nieludzkiej ziemi”. Ogromny odsetek stanowiły kobiety i dzieci.
Nie wdając się w szczegółowe rozważania na temat formy wysiedleń, należy tylko podkreślić, iż w momencie podpisania układu Sikorski-Majski w lipcu 1941 roku, na mocy którego Polakom gwarantowano zwolnienie z więzień, na terytorium Związku Radzieckiego mogło się znajdować ponad 0,5 mln osób deklarujących narodowość polską. Jeszcze w 1941 roku polski Rząd Emigracyjny rozpoczął akcję werbunku żołnierzy do formowanych przez gen. Władysława Andersa Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR. Oprócz żołnierzy do punktów werbunkowych zgłaszała się ludność cywilna, licząc na poprawę tragicznych warunków bytowych. Wojsko nie dysponowało jednak ani odpowiednimi środkami, ani odpowiednią ilością zaopatrzenia, by utrzymać rzesze kobiet i dzieci. W związku z nieprzychylną postawą władz sowieckich i pogarszającą się sytuacją aprowizacyjną, zdecydowano się na ewakuację Armii Andersa z terytorium ZSRR. Wraz z żołnierzami, o co szczególnie mocno zabiegał dowódca, wyprowadzono dziesiątki tysięcy cywilów. Operacja, wobec braku żywności, ubrań, lekarstw była prawdziwym logistycznym majstersztykiem (za Polskie Radio): „Do listopada 1942 r. wysłano do Iranu ponad 115 tys. osób, w tym około 78,5 tys. żołnierzy oraz 37 tys. cywilów. Wśród ewakuowanych było niemal 18 tys. dzieci”.
Polacy trafili do Iranu, który znajdował się wówczas pod protektoratem brytyjskim. Ich pobyt został sfinansowany głównie ze środków polskich oraz brytyjskich. Szczególną aktywnością na polu zaopatrywania polskiej armii odznaczali się Brytyjczycy, dla których Armia Andersa była konkretną inwestycją. Już wkrótce polscy żołnierze mieli wejść w skład sił walczących na froncie włoskim. W tym miejscu należy zwrócić na różnicę, o której warto pamiętać przy porównaniu sytuacji ludności polskiej i syryjskiej. Polacy nie opuszczali ojczyzny z własnej woli – zostali najpierw przymusowo wysiedleni, a następnie udali się do Iranu i Palestyny (stanowiły one jedynie przystanek w drodze do Włoch), by tam przygotowywać się do walki w szeregach aliantów. Podstawowym celem polskiej emigracji była walka o niepodległość ojczyzny i chęć wsparcia sprzymierzonych w wysiłku wojennym. Ludność cywilna, przede wszystkim kobiety i dzieci, nie wybrała swojego losu samodzielnie. W przypadku emigracji z krajów ogarniętych wojną mówimy przede wszystkim o ratunku bezpośrednio zagrożonego życia, poprawie warunków życiowych (niekoniecznie w kontekście czynników stricte materialnych). Polakom wywiezionym do ZSRR pod pewnymi względami została odebrana podmiotowość – najpierw przez Sowietów, później wobec dołączenia ludności cywilnej do sił wojskowych i związania w ten sposób losów cywili z armią. Można oczywiście dostrzec podobieństwa do dzisiejszej emigracji ludności uciekającej z terenów trawionych wojną i klęskami w postaci chorób i głodu. W obydwu przypadkach szukano przede wszystkim azylu i bezpieczeństwa.
W Iranie zorganizowano prowizoryczne obozy dla uchodźców. Mimo kiepskich warunków Polacy mieli zapewnioną żywność i lekarstwa. Obozy powstały m.in. w Teheranie, Isfahanie czy Meszhedzie. Tereny te znajdowały się pod zarządem brytyjskim, wobec czego to Brytyjczycy, a nie lokalne władze, odpowiadały za przyjęcie Polaków. Warto w tym miejscu podkreślić, że miejscowa ludność także wydatnie pomagała przybyszom, a w tworzonych ad hoc miasteczkach nie dochodziło do konfliktów religijnych czy światopoglądowych.
Rozsiani po świecie
Polacy znajdujący się na terenie Związku Radzieckiego szukali schronienia także w innych krajach. Ponad 10 tys. ludzi trafiło do Indii, gdzie w proces przyjmowania przybyszów zaangażowali się miejscowi przedstawiciele arystokracji. Szczególne zasługi na tym polu oddał Polakom maharadża Nawanagaru Jam Saheb Digvijay Sinhji, który zorganizował dla polskich dzieci specjalny obóz zlokalizowany w Balachadi. W Delhi działał Komitet Pomocy Dzieciom Polskim wspierany finansowo przez Rząd Emigracyjny, aliantów oraz hinduskich możnowładców z Rady Książąt Indyjskich.
Niecałe 1500 polskich uchodźców dotarło także do Meksyku. Ta egzotyczna lokalizacja wydawała się być stosunkowo bezpiecznym miejscem, a lokalne władze ochoczo przystały na projekt azylu dla Polaków. Pobyt uchodźców w Ameryce finansował Rząd Emigracyjny, uzyskując wydatne wsparcie Polonii, szczególnie licznej w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie.
W 1944 roku także rząd premiera Nowej Zelandii Petera Frasera zaproponował azyl polskim dzieciom. 733 małych uchodźców (wraz z ponad setką opiekunów) przybyło na wyspę, otrzymując zakwaterowanie w obozie w Pahiatua. Nowozelandczycy dopłacali Rządowi Emigracyjnemu do zakwaterowania i wyżywienia przyjezdnych. Gospodarze ponieśli koszty asymilacji Polaków. Szczególnie mocno angażowała się miejscowa ludność, która serdecznie i z wielką szczodrością przyjęła 838 uchodźców. Przez lata polskie dzieci wykształciły miłość do nowej ojczyzny i zintegrowały się z Nowozelandczykami, zasilając tym samym aktywną w tamtym rejonie Polonię. Umieszczeni w Pahiatua Polacy wspominali (źródło Wellington.msz.gov.pl): „Wszędzie ludzie byli dla mnie dobrzy i hojni. Z wielkim bólem serca trzeba było wyjechać z polskiego obozu i zamieszkać w stołecznym mieście Wellington”. I dalej: „Trudno mi było uwierzyć, że obcy ludzie mogą być tak mili. Myślę, że to przywróciło moją wiarę w ludzi. Obóz Polskich Dzieci w Pahiatua dla mnie, małego dziecka, był rajem”.
Kilka tysięcy ludzi rozsiano początkowo w różnych krajach afrykańskich (Tanganika, Kenia, Uganda). Także w tym wypadku Polacy znaleźli azyl dzięki przychylności kolonialnych mocarstw aktywnie działających w ramach koalicji alianckiej. Stopniowo polskie grupy w Afryce rosły. Opiekę nad nimi roztaczały utworzone z inicjatywy Rządu Emigracyjnego konsulaty. W 1944 roku grupy te liczyły już ponad 13 tys. ludzi. Badający te kwestie historycy polskiego MSZ podsumowują: „W Afryce Wschodniej powstało sześć stałych polskich osiedli uchodźczych: cztery w Tanganice (Tengeru, Kondoa, Ifunda, Kidugala) oraz dwa w Ugandzie (Masindi i Koja). Oprócz osiedli stałych utworzono też kilka obozów przejściowych, m.in. w Morogoro, Kigomie, Dar es Salaam, Irindze i Tosamagandze w Tanganice„.
Warto jednak zwrócić uwagę, że w każdym z wymienionych przypadków (częściowo poza Indiami) pomoc dla Polaków została zorganizowana albo przez władze polskie działające na emigracji, albo przez sojuszników alianckich, którzy udostępniali swoje kolonie bądź wprost dopłacali do pobytu przyjezdnych. Należy także podkreślić, iż uchodźcom zapewniano jedynie najbardziej podstawowe warunki bytowe, minimum niezbędne do egzystencji. W obozach panowała duża dyscyplina, a ich mieszkańcy podejmowali się pracy w celu utrzymania się na miejscu. Ci, którzy po wojnie pozostali w miejscach osiedlenia, szybko zasymilowali się z miejscową społecznością, a wielu stało się pełnoprawnymi obywatelami państw-gospodarzy.
Uchodźcy, imigranci, uciekinierzy
70 lat później Europa musi się zmierzyć z nowym problemem społecznym, jakim niewątpliwie była (i nadal jest) fala imigrantów. Sytuacje, choć zgoła odmienne i pojawiające się w zupełnie innej rzeczywistości geopolitycznej, są w pewnym sensie podobne. I tu, i tu imigranci przybywali do odległych krajów, szukając azylu i schronienia. W obydwu przypadkach podstawowym problemem była wojna. Nasuwają się jednak oczywiste różnice, których nie sposób pominąć. Wojny, o których mowa, mają odmienny charakter – globalny i lokalny. Emigracja obejmuje dzisiaj przede wszystkim mężczyzn (zgodnie z szacunkami ONZ), którzy szukają schronienia, a nie możliwości formowania armii i dalszej walki o wolność swojej ojczyzny. Celowo, z racji całkowicie różnych sytuacji geopolitycznych i systemów społecznych, nie wspominamy o możliwości zarobkowania czy otrzymania zasiłków socjalnych. Migranci z Polski zostali wysiedleni siłą, przez najeźdźcę, który przeprowadził operację przymusowej deportacji. Zostali przyjęci przede wszystkim na terenie kolonii znajdujących się pod zarządem aliantów, a i to w wielu wypadkach przejściowo. Wreszcie pojawia się rozbieżność dotycząca finansowania pobytu przyjezdnych. W czasie II wojny światowej lwią część niezbędnych nakładów pokryły polskie władze. Miejscowa ludność z sympatią odnosiła się do Polaków, wielokrotnie im pomagając, ale nie można zapominać, iż taka sytuacja była jedynie pewnym etapem i wszyscy zdawali sobie sprawę, że po zakończeniu konfliktu Polacy wyjadą, przenosząc się do wolnej ojczyzny.
Skłania to do konkluzji, iż porównywanie dwóch fal emigracji jest zwyczajną dziennikarską demagogią i próbą grania na historycznych emocjach. Owszem, wielu krajom zawdzięczamy jako naród naprawdę dużo. Tyle że już zapłaciliśmy za to daniną krwi złożoną w tak wielu miejscach, że trudno je dzisiaj zliczyć. Wplątywanie drugowojennej tułaczki polskiej ludności w bieżący konflikt polityczny jest nieuzasadnione i niesprawiedliwe. Nierzetelne przedstawienie ówczesnej sytuacji nosi ślady manipulacji medialnej i dlatego powinno być tłumaczone z należytą uwagą. Jednocześnie nie można stwierdzić, iż jako naród powinniśmy się odciąć od cudzych problemów. Bo dzisiaj nie ma już jednoznacznie cudzych problemów i każdy z nich może dotknąć także nas. A przecież przez wieki tragicznej, naznaczonej cierpieniem historii jak nikt inny zrozumieliśmy, w jaki sposób stawiać im czoła.
Fotografia tytułowa: polska kobieta i jej wnuki w obozie ewakuacyjnym Amerykańskiego Czerwonego Krzyża w Teheranie, 1943 (Wikipedia/Library of Congress, domena publiczna).