Tytuł – Mali tułacze
Rok wydania – 2022
Autor – Wojciech Lada
Wydawnictwo – Prószyński i S-ka
Liczba stron – 344
Tematyka – opowieść o polskich dzieciach-uchodźcach, które w czasie II wojny światowej były zmuszone do nieustannej tułaczki – jedynie część z nich mogła powrócić do Polski po zakończeniu konfliktu.
Ocena – 7,5/10
Sytuacja dzieci w trakcie trwania konfliktów zbrojnych jest szczególnie trudna. To dość uniwersalne stwierdzenie, może nawet truizm, jest współcześnie podstawą prac wielu organizacji międzynarodowych, w tym ONZ, które starają się wpływać na rozwój i egzekwowanie międzynarodowego prawa humanitarnego, otaczając dzieci specjalną ochroną. Jak to wygląda w praktyce? Nawet jeśli współczesne wojny toczone są w inny sposób, ludzkie cierpienie wygląda podobnie. Dzieci wciąż są bezbronne i narażone szczególnie. II wojna światowa była pod pewnymi względami wyjątkowa. Wykorzystywanie dzieci przez totalitarne systemy podniesiono wówczas do rangi polityki państwowej. Współcześnie również można zaobserwować tego typu tendencje, a bodaj najbardziej jaskrawym przykładem jest werbunek małoletnich do partyzanckich armii. Jestem zatem dużym zwolennikiem konsekwentnego uświadamiania odbiorców, nawet jeśli w niektórych przypadkach oznacza to cofanie się do historii II wojny światowej. Pewne wzorce, mechanizmy mają bowiem charakter uniwersalny.
Wojciech Lada odwołuje się do historii polskich uchodźców, którzy w 1940 roku w masowych transportach byli wywożeni w głąb ZSRR z anektowanych przez Sowietów terenów wschodnich II Rzeczpospolitej. „Mali tułacze” to specyficzna forma reportażu historycznego o dzieciach, które po amnestionowaniu polskich więźniów w ZSRR trafiły pod skrzydła Armii Andersa, a stamtąd zostały ewakuowane do różnych, często egzotycznych miejsc. Lada odtwarza ich szlak, bazując na wspomnieniach i dokumentach sprzed lat, ale i rozmowach przeprowadzonych współcześnie. I tutaj pierwsza uwaga dotycząca formy. Autor słusznie napisał, iż książka ma charakter popularyzatorski, ale nie zgadzam się z tezą, iż z tego względu nie musi on dbać o przypisy i bibliografię. Tych bowiem po prostu nie ma. Szkoda, bo Lada nie miał okazji wskazać czytelnikom, skąd dokładnie czerpał wiedzę i inspirację do opisywania tułaczki polskich dzieci. Jedynie pokrótce opisał pracę na archiwach, wskazując zbiory Ośrodka Karta oraz Instytutu Pileckiego i projektu „Świadkowie epoki”. W jakim zakresie ich używał? Tego nie wiadomo. W których momentach? Tego także nie dowiemy się z kart książki.
Dowiemy się natomiast naprawdę sporo o życiu małych tułaczy. Reportaż Lady to kopalnia wiedzy na temat warunków ich podróży i subiektywnego odbioru otaczającej ich rzeczywistości. Pamiętajmy, iż część źródeł była spisywana jeszcze w latach czterdziestych, wobec czego perspektywa świadków zdarzeń była w istocie perspektywą dzieci, niezdających sobie w pełni sprawy z tego, co działo się dookoła. Przewiną się nam zatem wypowiedzi o beztrosce – taki stan łatwiej było osiągnąć nieświadomym dzieciakom, które dopiero poznawały, czym jest normalne życie. „Normalność” w wydaniu radzieckim była definiowana w zupełnie inny sposób, ale stała się dla dzieci naturalnym elementem rzeczywistości. Lada stara się także ukazać perspektywę „Andersa”, podążając szlakiem żołnierzy. Dwie rzeczywistości – cywilna i wojskowa – przenikają się wielokrotnie. Lada nie rezygnuje z przyglądania się rozwojowi wydarzeń z udziałem 2. Korpusu Polskiego, słusznie zakładając, iż jest to część „tułaczej tożsamości”, choć w mniejszym stopniu tej dziecięcej.
Tytułowi „Mali tułacze” przeszli różnorodne szlaki, ale łączył ich wspólny mianownik w postaci cierpienia. Niezależnie od tego, gdzie trafiali na pierwszym etapie swojej wędrówki, ich droga była naznaczona ogromem krzywd. Tym większa zasługa krajów, które wyciągnęły do młodych Polaków pomocną dłoń, oferując im azyl i opiekę. Przykłady Nowej Zelandii, Indii czy Meksyku powinny być wciąż pielęgnowane w zbiorowej świadomości współczesnych pokoleń. Ów „ogrom krzywd” być może nie został w pełni uwypuklony w książce Lady. Reportaż rządzi się swoimi prawami, bazując na subiektywnych odczuciach bohaterów, a te – jak już podkreślaliśmy – nie zawsze były w pełni świadome. Stąd też mamy do czynienia z pewnymi uproszczeniami. Niektórym czytelników mogą momentami zaciemniać obraz sowieckiej okupacji. Nie miejmy jednak złudzeń, Sowieci zgotowali Polakom piekło na ziemi.
Książka, taką mam nadzieję, może być dla wielu czytelników przyczynkiem do poszukiwania dodatkowych informacji na temat tytułowych „małych tułaczy”. Ukazało się bowiem sporo opracowań poświęconych konkretnym przypadkom ewakuacji do dalekich krajów. Lada jedynie sygnalizuje temat, choć robi to w sposób bardzo ciekawy i często z perspektywy samych bohaterów/świadków zdarzeń. Ogromnym atutem opracowania jest jego przystępność. Autor ma lekkie pióro, pisze ciekawie, wyłapuje liczne ciekawostki, a jego obserwacje są po prostu interesujące. Pod względem popularyzacji tematu wykonał kawał dobrej roboty, która – tu jestem pewien – będzie procentować. A sami „Mali tułacze” to po prostu solidna książka, której warto poświęcić nieco uwagi.
Ocena – 7,5/10