Fallschirmjägerzy – niemieccy spadochroniarze z okresu II wojny światowej – prowadzili liczne operacje na tyłach przeciwnika. Można powiedzieć, że Niemcy byli prekursorami takiego wykorzystania wojsk powietrznodesantowych. W trakcie natarć spadochroniarze mieli ograniczony dostęp do amunicji. W wielu przypadkach posiadali tylko to, co dało się dostarczyć drogą powietrzną przy okazji samego desantu – poprzez zrzuty na spadochronach lub lądowanie szybowców. W ich przypadku podstawą przetrwania było… oszczędzanie amunicji. I to na znacznie większą skalę niż w standardowych jednostkach piechoty.
Od osłony do osłony
Oszczędność ta jednak generowała problemy w czasie natarcia. Zwykła piechota, prowadząc uderzenie, korzystała ze zmasowanego ognia osłonowego – zapewnianego zwłaszcza przez karabiny maszynowe, nie mówiąc już o potencjalnym wsparciu sił pancernych. Spadochroniarze nie mieli wystarczającej ilości amunicji, by nieustannie prowadzić ostrzał wspierający natarcie. Dlatego też Fallschirmjägerzy często prowadzili atak metodą, którą można określić jako „od osłony do osłony”. Bazowali na szybkości przesuwania się do kolejnych punktów, przebiegając z jednego osłoniętego miejsca na drugie, podczas gdy ochronę zapewniały im jedynie kaemy, rozmieszczone na flankach formacji. Strzelały one krótkimi seriami, żeby nie zużyć nadmiaru amunicji.
Modelowe natarcie podczas operacji „Rösselsprung”
Modelowe natarcie tego typu prowadzili Fallschirmjägerzy podczas operacji „Rösselsprung” 25 maja 1944 roku. Jej celem – ostatecznie niezrealizowanym – było pojmanie lub zabicie partyzanckiego przywódcy Josipa Broz Tito. Niemcy musieli przedostać się do jaskini, w której znajdował się sztab Tity. Oczywiście, był on bardzo dobrze broniony przez oddziały partyzanckie. Metoda natarcia „od osłony do osłony” przynosiła jednak konkretne rezultaty. Tak pisał o tym James Lucas w książce „Komandosi Hitlera”:
„Tym razem atak należało [spadochroniarzom niemieckim] przeprowadzić bardzo szybko, przeskakując susami z miejsca na miejsce. Po krótkich seriach z rozmieszczonych na flankach kaemów grupy skulonych żołnierzy przebiegały między skałami, nie bacząc na ogień nieprzyjacielskich snajperów ani szybujące daleko odłamki rozrywających się granatów moździerzowych i ręcznych. Gdy jedna z nacierających grup pokonała kolejny odcinek terenu, otwierała ogień osłaniając nim inny pododdział, gdy przebiegał on o kilka kroków naprzód. Dzięki takiej dyscyplinie w prowadzeniu ognia i desperackiej odwadze spadochroniarze zbliżali się coraz bardziej do jaskini”.
Ten interesujący opis pokazuje także, jak trudne zadania czekały spadochroniarzy. W niesprzyjających okolicznościach walczyli oni z przeważającym wrogiem, dysponującym dobrze przygotowanym do obrony terenem. Jakby tego było mało, nie dysponowali odpowiednią ilością amunicji i ciężkim sprzętem wspierającym natarcie. Nic zatem dziwnego, iż niektóre misje określano jako nieomal samobójcze.
Fotografia tytułowa: Grupa niemieckich spadochroniarzy z 3. Fallschirmjäger Regiment w marcu 1944 roku. Jednostka ta potocznie była nazywana „Zielonymi diabłami” i walczyła m.in. w bitwie o Monte Cassino. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe.
Marek Korczyk – historyk, absolwent Uniwersytetu Śląskiego. Do jego zainteresowań należą przede wszystkim historia wojskowości oraz dzieje XX wieku. Kolekcjoner różnego rodzaju antyków, zwłaszcza numizmatycznych i filatelistycznych, oraz militariów. Za swój cel uważa obiektywne przedstawianie dziejów minionego stulecia oraz popularyzację mniej znanych źródeł i materiałów historycznych.