Tytuł – Dziewczyny z Gross-Rosen
Rok wydania – 2021
Autor – Agnieszka Dobkiewicz
Wydawnictwo – Znak Horyzont
Liczba stron – 397
Tematyka – historia sześciu kobiet, które były więźniarkami Gross-Rosen – ich losy pokazują ogrom tragedii związanej z życiem w obozie koncentracyjnym.
Ocena – 8/10
Agnieszka Dobkiewicz nie jest postacią anonimową w świecie historii. Niektórzy czytelnicy na pewno pamiętają całkiem niezłą „Małą Norymbergę”, w której zajmowała się katami z Gross-Rosen. Swoją pracę naukową związała silnie właśnie z tym obozem koncentracyjnym. Jej wymiarem nie są wyłącznie publikowane książki, ale i aktywność regionalna, której przykładem może być założona przez nią Fundacja Idea zajmująca się popularyzacją historii Dolnego Śląska. Informacje te nie mają może wielkiego wpływu na treść nowej książki Dobkiewicz, ale warto pamiętać o jej dużej aktywności na polu promocji historii jako takiej, a dziejów Gross-Rosen w szczególności. Odkrywanie zapomnianych kart przeszłości stało się jej znakiem firmowym. I bardzo dobrze, bo o Gross-Rosen wciąż mówi się zdecydowanie zbyt mało, a uboga dokumentacja jest dla historyków prawdziwym wyzwaniem. Zakładam, że „Dziewczyny z Gross-Rosen” nie są ostatnią publikacją tej autorki i z każdą kolejną będzie rozwijać koncepcję pisarską oraz swój warsztat.
„Dziewczyny z Gross-Rosen” są nieco inną książką niż „Mała Norymberga”. Inny styl, inny pomysł, inny dobór dokumentów, a przede wszystkim skoncentrowanie się na ofiarach obozu koncentracyjnego, których życiorysy czekały na odkrycie i pokazanie światu. Nie jest to pod żadnym względem książka przełomowa, nie zmieni naszego sposobu myślenia o niemieckich obozach koncentracyjnych, nie wnosi wiele nowego do badań nad Holocaustem. Jest natomiast niezwykle ważna, by w pełni ukazać piekło, w którym przyszło żyć więźniarkom Gross-Rosen, by oddać głos pokrzywdzonym i w ten symboliczny sposób przywrócić ich pamięci. Warto ze skupieniem przeczytać wstęp do „Dziewczyn z Gross-Rosen”, w którym autorka tłumaczy powody podjęcia się trudnej pracy dokumentacji ich pobytu w obozie oraz udziału w Marszu Śmierci. Pamiętajmy, że obozowa dokumentacja najprawdopodobniej w całości została przez Niemców zniszczona i mimo wielu lat badań wciąż nie dysponujemy odpowiednimi dokumentami. Stąd też historię musimy lepić ze strzępków wspomnień, dziś niemal niemożliwych do uzyskania.
Podobnie i historie zaprezentowane przez Dobkiewicz – one także składają się na komplementarną całość. Dlatego, mimo iż można zaspokoić swoją ciekawość lekturą jednego rozdziału, lepiej przeczytać je wszystkie, by spojrzeć na wydarzenia z kilku perspektyw, a przy tym odnotować, jak odmienne były losy więźniarek. Osobiste historie wzajemnie się przenikają, zazębiają, choć zazwyczaj są zupełnie różne. Pozwalają także Dobkiewicz na bogatą, rozbudowaną o wiele wątków pobocznych narrację. Takie podejście mi jednak nie przeszkadzało, dobrze wpisywało się w całość. Autorka – tam, gdzie mogła to zrobić – prowadziła swoją opowieść dalej, także do czasów nam współczesnych. Wiązało się to z dodatkowym ładunkiem emocjonalnym związanym ze wspomnieniami jej bohaterek, ale i możliwością zrozumienia specyfiki uwięzienia w obozie koncentracyjnym. Od tego typu przeszłości wyjątkowo trudno się uwolnić.
Autorka nie zrezygnowała z quasi-reportażowego stylu, który ubarwia relację, ale jednocześnie wprowadza nieco więcej zamieszania do narracji, nie pozwalając na pełne usystematyzowanie poszczególnych historii. Dlatego też doskonałym pomysłem było poprzedzenie rozdziałów krótkimi biogramami głównych bohaterek, które pozwalają nam ułożyć sobie w głowie ich życiorysy i nałożyć na obszerne i wykraczające poza główną oś biografii informacje. W konsekwencji książka zaskoczyła mnie pozytywnie. Dobkiewicz raz jeszcze udowodniła, że ma smykałkę do wyszukiwania mniej znanych historii, które potrafi zaprezentować w sposób ciekawy, z dużym wyczuciem, szacunkiem, ale – gdy trzeba –także nieco krytycznie. Świadczy to niewątpliwie o dojrzałości i warsztacie autorki. A historie same w sobie – jak napisałem, dają nam choć cień szansy, by zrozumieć, czym było Gross-Rosen. I bardzo się cieszę, że odkryła je właśnie Agnieszka Dobkiewicz.
Ocena: