Tytuł – Armia Krajowa na Wołyniu. Czyli zdrady nie było.
Rok wydania – 2024
Autor – Marek A. Koprowski
Wydawnictwo – Replika
Liczba stron – 512
Tematyka – książka polemiczna względem publikacji Piotra Zychowicza, który Armii Krajowej zarzucił zdradę Polaków – ofiar rzezi wołyńskiej – Koprowski udowadnia, iż historia nie była tak czarno-biała.
Ocena – 7,5/10
Marek Koprowski o Wołyniu napisał już kilkadziesiąt książek. Zdecydowana większość z nich została wydana przez Wydawnictwo Replika, A co najmniej kilka miałem okazję recenzować. Znam zatem nieźle jego styl, sposób argumentacji i poglądy na sprawę Wołynia. Autor nie kryje się ze swoim emocjonalnym zaangażowaniem w omawiany temat, a przede wszystkim bardzo mocno uwypukla zbrodniczą działalność ukraińskich bojówek UPA. Nic więc dziwnego, że w środowiskach tzw. wołyniaków jest osobą znaną i cenioną, swego rodzaju zbiorowym głosem reprezentujących kombatantów i ich potomków. Kwestią czasu była zatem publikacja stojąca w bezpośredniej opozycji do wydanej w 2019 roku książki o znamiennym tytule „Wołyń zdradzony, czyli jak dowództwo AK porzuciło Polaków na pastwę UPA” autorstwa Piotra Zychowicza.
Kto Zychowicza zna, ten wie, że do historii ma on zerojedynkowe podejście, a w swoich analizach nie idzie na kompromisy, starannie dobierając fakty, by udowodnić swoją tezę. Już sam tytuł jego książki jednoznacznie wskazywał, jakie zajmie stanowisko. Mocno krytykując Armię Krajową za jej bierność w trakcie rzezi wołyńskiej, wskazywał na szereg błędów i niejasnych decyzji, które położyły się cieniem na ocenie zaangażowania Polskiego Podziemia w tamtym rejonie. Ba, wprost zarzucił mu zdradę. Dla Koprowskiego była to nie tylko zniewaga pod adresem całego środowiska, ale i niepoparta faktami kiepska analiza, w której nie uwzględniono znacznej części kontekstu historycznego oraz źródeł. W swojej najnowszej publikacji zatytułowanej po prostu „Armia Krajowa na Wołyniu. Czyli zdrady nie było” wchodzi w polemikę z Zychowiczem i ukazuje inną perspektywę zaangażowania AK w 1943 roku, zwracając uwagę na konkretną aktywność Polskiego Podziemia, realia prowadzenia działań, liczne wspomnienia świadków, a także życiorysy polskich bohaterów, którzy stanęli w obronie ludności cywilnej.
Z tego względu książka jest podzielona na dwie zasadnicze części. Pierwsza, polemiczna, odnosi się do AK jako całości, prezentując holistyczne omówienie interesujących nas wydarzeń. Koprowski punktuje tam różne nieścisłości wyłapane u Zychowicza, zarzucając mu niezrozumienie realiów. Druga ukazuje tę samą historię przez pryzmat kilkunastu życiorysów polskich bohaterów walki z UPA. W założeniu Koprowskiego ich biografie mają stanowić pewien symbol zaangażowania AK na Wołyniu, a jednocześnie przeciwwagę dla oskarżeń o bierność w jednym z najbardziej newralgicznych momentów historii Kresów Wschodnich.
Muszę zaznaczyć, że nie prowadziłem analizy porównawczej tekstów Zychowicza i Koprowskiego, choć to byłoby najbardziej wskazane, by zweryfikować, który z autorów jest bliżej prawdy. Publikację Zychowicza czytałem kilka lat temu i zabrakło mi nieco motywacji i wolnego czasu, by gruntownie ją sobie odświeżyć. W recenzji opracowania Koprowskiego bazuję zatem przede wszystkim na wnioskach wyciągniętych z tej konkretnej lektury, która – oddajmy to uczciwie – z oczywistych względów odwołuje się jedynie do części wniosków i argumentów Zychowicza. Koprowski miał szansę przekonać mnie siłą swojego wnioskowania i miał przewagę, gdyż odnosił się do tekstu już opublikowanego. Wyszło mu to nieźle, choć nie był w stanie przytłumić we mnie krytycznego podejścia do działań dowództwa AK w stosunku do Wołynia. Zarówno dobór argumentów jak i sam format książki wskazują raczej na pewne wybiórcze zaangażowanie oddziałów AK, a nie na systemowe działania obliczone na ochronę ludności cywilnej i zwalczanie bojówek UPA. Bez wątpienia Koprowski ma rację i szermowanie mocnymi hasłami, w tym oskarżanie AK-owców o zdradę, jest nadmiernym uproszczeniem i idzie zbyt daleko. Nie mam jednak wątpliwości, że w wielu wypadkach Polacy zostali pozostawieni sami sobie, co jednak nie przesądza bezpośrednio o winie AK, która zwyczajnie nie dysponowała odpowiednimi środkami do zagwarantowania obrony ludności cywilnej na tak rozległym obszarze wobec stosunkowo dużej siły Ukraińców oraz, o tym nie zapominajmy, reżimu okupacyjnego ze strony hitlerowskich Niemiec.
Świadczy o tym zresztą przypadek pułkownika Kazimierza Bombińskiego, który z mozołem budował wołyńskie struktury, ale łatwo nie miał. Z kolei zaciąg po stronie UPA był zdecydowanie bardziej dynamiczny, choćby ze względów geograficznych. Słabości organizacyjnych w terenie po polskiej stronie nie dało się przykryć dodatkowymi powołaniami czy przesyłaniem broni. Trudno dzisiaj jednoznacznie stwierdzić, czy możliwe było rzucenie na Wołyń większych sił. I tutaj nie możemy zapomnieć o kontekście strategicznym i zasadniczych priorytetach w postaci walki z Niemcami.
Mocny rozdźwięk między Zychowiczem i Koprowskim stanowi temat zaangażowania ukraińskiej ludności cywilnej. Koprowski też nie do końca jest tu konsekwentny, gdyż początkowo w ukraińskich chłopach widzi instrument w rękach banderowców, a później pisze już o nich jako za dnia „rolnikach”, a w nocy „mordercach”. W jego analizie brakuje mi również holistycznego podejścia do zaangażowania AK na Wołyniu oraz działań centrali w Warszawie. Silnie uwypuklony jest natomiast problem braku uzbrojenia po stronie Polaków, jak się wydaje kluczowy do zrozumienia trudności, z jakimi Bombiński mierzył się wówczas na Wołyniu. Te racjonalne argumenty absolutnie do mnie trafiły, a Koprowski mocno wypunktował Zychowicza, którego (przytaczana przez Koprowskiego) narracja faktycznie wydaje się w tym względzie niespójna i chaotyczna. Koprowski nie był jednak w stanie przekonać mnie co do szczególnej motywacji dowództwa AK do ochrony ludności cywilnej przed rzezią ze strony ukraińskich oddziałów, nawet w momencie gdy informacje o zbrodniach do AK już docierały. Powtórzę jednak raz jeszcze, wczesna sytuacja strategiczna była mocno niekorzystna, a działania na Wołyniu byłyby ekstremalnie trudne, zwłaszcza wobec ewidentnych braków aprowizacyjnych po stronie polskiej.
Kto zatem ma rację w tym sporze? Nie mnie to rozstrzygać. Mogę jedynie powiedzieć, iż historia na pewno nie jest tak czarno-biała jak chciałby to Zychowicz, a emocjonalne zaangażowanie Koprowskiego może z kolei negatywnie oddziaływać na jego obiektywizm. Ścierają się ze sobą dwie wizje tego, jak wyglądały realia na Wołyniu w 1942 i 1943 roku. Wizje nie do pogodzenia, całkowicie odmienne, dające dwie różne perspektywy oceny tych samych wydarzeń historycznych. Nie ma mojej zgody na manipulację faktami czy wybiórcze cytaty, które miałyby udowadniać jakąś tezę. Pod tym względem jestem metodologicznym purystą. Chciałbym jednak zwrócić uwagę moich czytelników na to, jak trudne bywają interpretacje historii i jak łatwo jest wpaść w pewne schematy myślowe zaburzające nasze racjonalne wnioskowanie. Ze sporów wokół Wołynia, prócz oczywistych aspektów faktograficznych, wynieśmy także tę dodatkową lekcje dotyczącą pisania o przeszłości.