Na początku 1943 r. oddziały włoskie, cofające się z frontu wschodniego w ZSRR, stoczyły walkę z żołnierzami Armii Czerwonej w jednej z sowieckich wiosek. W jej trakcie znacznym wsparciem dla Włochów okazał się ckm Breda Mod. 37, który zajął stanowisko z dobrą widocznością i mógł celnie ostrzeliwać pole walki. Akcję tą dokładnie opisał Mario Rigoni Stern, starszy sierżant z włoskiej 2 Dywizji Alpejskiej „Tridentina”, który obsługiwał wspomniany ckm (za: „Włoch w śniegach Rosji”):
„Nasze cekaemy ‘Breda’ były najlepsze w całej kompanii i z doświadczenia wiedziałem, jak ważne jest, by w czasie ataku strzelcy czuli wsparcie karabinów maszynowych. Trzeba je było chronić za wszelką cenę. […]
Znowu wspinamy się na wzgórze i po niezbyt stromym stoku schodzimy w stronę wsi. Po prawej stronie jest ‘Val Chiese’, po lewej – pozostałe kompanie ‘Vestone’. Rosjanie znowu otworzyli ogień. Tourna, który szedł kawałek za mną, raniło w rękę. Krzyczy do mnie:
– Jestem ranny!
Wymachując ręką, z której na śnieg sączy się krew, odchodzi do tyłu. Krzyczę do swoich, żeby rozproszyli się po stoku. Rosjanie prowadzą silny ostrzał. Ukryć się nie ma gdzie, więc padamy na śnieg, potem znowu schodzimy w dół. W niewielkiej odległości na prawo od nas kapitan ukrył się ze swoimi zwiadowcami za stodołą. Dołączam do nich wraz z grupką żołnierzy. Rosjanie wściekle ostrzeliwują podejścia do stodoły, i kiedy w końcu dobiegamy do niej, wszystkim z piersi wyrywa się oddech ulgi.
Ukryci przed okiem wroga sprawdzamy, czy działa nasz ciężki karabin maszynowy [Breda Mod. 37]. Rozkładamy go, czyścimy, sprawdzamy iglicę. Kule obramowują stodołę z dwóch stron i ledwie Ramazzini – łącznik, którego Moscioni posłał z meldunkiem do kapitana – wybiegł na odkrytą przestrzeń, od razu upadł z jękiem na ziemię. Dwóch ziomków z jego drużyny rzuciło się na pomoc. Wśród świstu kul przeciągnęli go w bezpieczne miejsce. Ramazzini jest ranny w brzuch i jęczy, leżąc na śniegu obok nas. Słyszymy huk i widzimy jak w wiosce rozrywają się pociski. Ogień otworzyły nasze działa i już nie czujemy się pozostawieni na pastwę losu.
Cekaem jest sprawny i razem z Antonellim przedostajemy się na stanowisko przed stodołą. Śnieg tworzy tam niezbyt głęboką transzeję. Ustawiamy cekaem i wracamy po amunicję. Teraz mamy całą wieś jak na dłoni – ja, Antonelli i cekaem. Pozostali ukryli się za stodołą lub zalegli na wzgórzu. I oto otwieramy ogień po saniach, które szybko prześlizgują się między zagrodami i po rosyjskich żołnierzach, którzy akurat wchodzą do chałupy. Zaskoczeni, na moment tracą głowę. Ale szybko nas zauważają i odpowiadają ogniem.
Nasze pododdziały wznawiają atak. Na prawo od nas żołnierze batalionu ‘Val Chiese’ dochodzą mniej więcej do naszej linii i brną po śniegu pod silnym ogniem Rosjan. Strzelcy alpejscy odchodzą do tyłu, wielu jest rannych i wloką się, podtrzymując się nawzajem. Wysuwamy się z cekaemem do przodu, aby mieć lepsze pole ostrzału. Znowu otwieramy ogień. Cekaem działa normalnie i jak na razie wszystko idzie bez problemu. Podaję taśmę i sprawdzam celność ostrzału, Antonelli prowadzi ogień. Kapitan krzyczy zza stodoły:
– Ognia! Ognia!
Ale skończyła nam się taśma i proszę kapitana, aby podrzucił nam nową. Bodei, Guanin i Menegolo, zgięci wpół, ciągną do nas trzy skrzynki po trzysta nabojów w każdej. Do stodoły podtaszczyli solidną skrzynię, która znalazła się u woźniców z pięćdziesiątej czwartej kompanii. A trzech moich żołnierzy idzie zgiętych wpół pod gradem kul – śpieszę, aby im pomóc.
Porucznik Cenci obserwuje wieś przez lornetkę i z odległości trzydziestu metrów krzyczy do mnie:
– Rigoni, uwaga! Ruscy grupami przebiegają pod mostem przy wjeździe do wsi. Zobaczysz ich, gdy będą wychodzić spod mostu. Uprzedzę cię i od razu otwieraj ogień. Teraz! Biegną!
Zobaczyłem, jak Rosjanie wyskakują spod mostu i rzucają się biegiem. Tylko przez krótką chwilę byli w polu widzenia i wszyscy powskakiwali do rowu. Naprowadziliśmy lufę cekaemu na odkryty kawałek terenu jakieś dwieście metrów od nas, który na pewno będą musieli pokonać. Cenci krzyczy:
– Rigoni, przygotuj się!
Antonelli, bez przerwy wypatrujący Rosjan, otwiera ogień. Cenci znowu krzyczy:
– Rigoni, przygotuj się!
Antonelli strzela, ja podpinam taśmę.
Rosjanie także otwierają ogień. Strzelają do mnie i do mojego towarzysza. Kule przelatują całkiem blisko. Dwie trafiają w cekaem: jedna w trójnóg, druga – w osłonę. Inne wbijają się w śnieg, podnosząc małe fontanny puchu – przed nami, obok, za nami. Antonelli klnie: cekaem się zaciął. Podrywam się i otwieram komorę zamkową. To jakiś drobiazg. Antonelli mówi:
– Kładź się, bo cię ustrzelą.
Znowu prowadzimy ogień i piętrzę przed nami puste skrzynki po amunicji. ‘Zawsze to jakaś osłona’ – myślę.”
Bibliografia: Mario Rigoni Stern, „Włoch w śniegach Rosji”.
Fotografia: włoski ckm Breda Mod. 37 kal. 8 mm – obsługiwany przez żołnierzy włoskiej piechoty morskiej – na Krecie w maju 1941 roku. Źródło: Wikimedia/Bruno Boschesi, domena publiczna.
Marek Korczyk