O tym, że na wojnie trzeba mieć przede wszystkim szczęście dobitnie przekonał się Nicholas Alkemade. Brytyjski lotnik służył jako strzelec na bombowcu Avro Lancaster. 24 marca 1944 roku, podczas jednej z wypraw bojowych, w czasie której bombardowano Berlin, jego samolot został silnie ostrzelany przez niemieckiego Junkersa. Lancaster stanął w płomieniach i tylko kwestią czasu było jego rozbicie. Alkemade i jego koledzy postanowili się ratować, skacząc ze spadochronami. Tyle że spadochron Alkemade’a zaczął już płonąć. Zdesperowany lotnik – nie mając innego wyjścia – wyskoczył z płonącego bombowca bez spadochronu. Jak wspominał później (cytat za: Muzeum Royal Air Force):
„Miałem wybór: zostać w samolocie lub wyskoczyć. Gdybym został, spaliłabym się – moje ubrania zaczęły już płonąć, podobnie twarz i ręce, choć wtedy prawie nie czułem bólu ze względu na wysoki stan podniecenia […] nawet nie zawracając sobie głowy zdejmowaniem interkomu, wyskoczyłem w noc. Było bardzo cicho, jedynym dźwiękiem było dudnienie silników lotniczych w oddali. Nie odczuwałem spadku. Czułem się zawieszony w przestrzeni. Było mi jedynie żal, że nie wrócę już do domu […]”.
Mogłoby się wydawać, że upadku z tej wysokości nie przeżyłby nikt. Tyle że Alkamade przeżył!
Swobodny spadek z wysokości ponad 5 tys. metrów zakończył na ramionach sosen. Przeleciał przez gałęzie, które zamortyzowały upadek, a następnie wpadł w głęboką zaspę śniegu. Prócz zadrapań i skręconej nogi nic mu się nie stało. Lotnika pojmali Niemcy, którzy oczywiście nie chcieli uwierzyć w jego – nieprawdopodobną przecież – wersję wydarzeń. Alkemade pozostał w niewoli do maja 1945 roku, a następnie powrócił do ojczyzny, gdzie zmarł w 1987 roku. Część jego kolegów z Lancastera miała mniej szczęścia. W katastrofie zginęło czterech z nich, w tym pilot bombowca.
Szczęśliwy upadek brytyjskiego lotnika należy rozpatrywać w kategoriach cudu. Cuda niby dwa razy się nie zdarzają, ale… Alkemade nie był jedynym człowiekiem, który przeżył skok z samolotu bez spadochronu. Podobna historia przytrafiła się radzieckiemu porucznikowi Ivanovi Chisovowi, którego w 1942 roku zestrzelił niemiecki myśliwiec. W styczniu 1943 roku amerykański lotnik Alan Magee przeżył upadek z zestrzelonego bombowca B-17.
Jak to możliwe, że wszyscy trzej przeżyli? Fizyka! Ze względu na powierzchnię – ale i tarcie – prędkość, jaką może rozwinąć spadający człowiek jest ograniczona. To z kolei sprawia, iż możliwe jest – przy odpowiednich warunkach – wyhamowanie części pędu przed uderzeniem o ziemię. Eksperci zapewne udokumentowaliby to odpowiednimi równaniami, wskazując, iż powierzchnia stroju i jego ułożenie w locie także mają niebagatelne znaczenie. Wciąż jednak prędkość końcowa jest zawrotna (może wynosić ok. 200 km/h), więc szanse na przeżycie są właściwie zerowe. Trzeba mieć zatem masę szczęścia z miejscem lądowania. Właśnie to przytrafiło się Alkemade, którego ostateczny upadek został odpowiednio zamortyzowany, a on sam – przelatując przez gałęzie drzewa – wytracił kolejną część prędkości.
II wojna światowa obfitowała w wydarzenia, które moglibyśmy zakwalifikować jako „cuda”. Jak słusznie zauważył jeden z naszych czytelników, liczba zdarzeń była tak duża, iż statystycznie któremuś z lotników/żołnierzy musiało przytrafić się coś, w co trudno dzisiaj uwierzyć. Alkemade nie jest jedynym przypadkiem. Opisaliśmy dla Was także historię Johna Baggetta, który po ewakuowaniu się ze spadochronem zastrzelił japońskiego pilota, jak również historię Marka Shelleya, który przeżył tak wiele ostrzeliwań i wybuchów, że można mieć wątpliwości, czy w ogóle dało się go zabić.