Podczas Powstania Warszawskiego Polacy szeroko korzystali z produkowanych konspiracyjnie granatów, określanych jako „Filipinki”. Choć ich oficjalne oznaczenie brzmiało ET-40, to jednak powszechnie nazywano je właśnie „Filipinkami” – od pseudonimu ich konstruktora, Edwarda Tymoszaka ps. „Filip”. Stanowiły one podczas walk stosunkowo poręczną i skuteczną broń, a nierzadko był jedynym dostępnym uzbrojeniem dla oddziałów powstańczych.
Wacław Zagróski ps. „Lech Grzybowski”, dowodzący oddziałami polskimi na ul. Grzybowskiej, zapamiętał niemieckie bombardowanie, które zasypało warsztat produkujący „Filipinki”. Teoretycznie mogło ono zakończyć się jedną wielką eksplozją zgromadzonych tam ładunków wybuchowych, szczęśliwie jednak do niczego takiego nie doszło. Dzięki temu dzień później, 5 sierpnia, granaty znowu zaczęły trafiać do oddziałów powstańczych. Wymownie wspominał o tym Zagórski w książce pt. „Wicher wolności”:
„Ten inżynier Filip, to zupełny wariat. W czasie wczorajszego bombardowania zasypało mu warsztat, a w nim sporą ilość gotowych filipinek. Trudno sobie wytłumaczyć, jak się to stało, że nie detonowały, co powiększyłoby znacznie rozmiar zniszczenia. Ze względu na słabe zatyczki druciane przy zapalnikach, nie mających zwykłego pięciosekundowego opóźniacza, trzeba z nimi obchodzić się jak z jajkiem. Wystarczy nieostrożne zahaczenie, aby łyżka odskoczyła i nastąpił natychmiastowy wybuch. Już jeden z naszych chłopców zginął w ten sposób: filipinka wybuchła mu w kieszeni od marynarki. A tu zwaliły się na warsztat dziesiątki ton gruzu i żelastwa i… nic. Oczywiście zabroniłem tam nawet zbliżać się komukolwiek. Podniesienie czy poruszenie którejś cegły może zwolnić sprężynę zapalnika i gotowe nieszczęście.
Gdy Filip przyszedł i zobaczył, co się stało, polazł prosto w gruzy. Gmera tam od wczoraj, nie zważając nawet na ciemności w nocy ani na naloty w dzień. Co pewien czas przynosi mi najbardziej pogniecione, powyginane w przedziwne kształty filipinki. Powiada, że nie uchodzi odnosić takich pokracznych okazów do komendy, a że w gruncie rzeczy kształt cienkiego blaszanego pancerza jest zupełnie obojętny, więc szkoda, aby marnowały się. Za każdą, którą daje nam w prezencie, osobiście gwarantuje.”
Bibliografia: Wacław Zagórski (Lech Grzybowski), „Wicher wolności”.
Fotografia: żołnierze porucznika Wacława Zagórskiego „Lecha” (późniejszy Batalion II „Lecha Grzybowskiego”) przed fabryką zapalników Deringa na ulicy Grzybowskiej w Warszawie, 1-2 sierpnia 1944 roku. Wikimedia, domena publiczna.