U-Booty Cesarstwa Niemieckiego podczas I wojny światowej walczyły w pojedynkę, samotnie. Wynikało to z przyczyn technologicznych, uniemożliwiających sprawną komunikację radiową między okrętami podwodnymi. Z tego powodu zaczęły mieć one poważne problemy pod koniec wojny, gdy alianci wprowadzili taktykę konwojów. Dokładnie problem ten opisał dowodzący U-Bootem Karl Dönitz – późniejszy dowódca U-Bootów Kriegsmarine (za: „10 lat i 20 dni. Wspomnienia 1935-1945”):
„W końcu września 1918 roku, będąc jednym z najmłodszych dowódców okrętów podwodnych, znalazłem się w porcie wojennym Pola, nad Adriatykiem. Wraz ze mną przebywał tam rycerz orderu Pour le mérite, kapitan Steinbauer. Pragnęliśmy walczyć razem. Mieliśmy nadzieję spotkać w pobliżu Malty wielkie konwoje angielskie, płynące ze Wschodu przez Kanał Sueski do Anglii. Korzystając ze zbliżającego się nowiu, chcieliśmy zaatakować je nocą w położeniu nawodnym. Wykorzystując niewielką sylwetkę i znikomą widzialność okrętu podwodnego, zamierzaliśmy przebić się poprzez niszczyciele osłony, a następnie podejść do jądra konwoju – do kolumn statków – i wykonać atak torpedowy.
W odległości 50 mil morskich od Sycylii, mając przylądek Passero w namiarze 315°, znalazłem się w miejscu spotkania naszych okrętów. Po raz pierwszy miały one przeprowadzić wspólną akcję dwóch okrętów podwodnych. Dotychczas prowadziły one wojnę samotnie. Wychodziły w morze w pojedynkę, samotnie stawiając czoło obronie przeciw okrętom podwodnym. Urządzenie radiowe znajdujące się na pokładzie (radiotelegraf) nie pozwalało wówczas na współdziałanie kilku okrętów. Nie istniały jeszcze ani fale krótkie, ani bardzo długie. W stanie zanurzenia jakiekolwiek połączenie radiowe było wykluczone, natomiast na powierzchni wody trzeba było rozpinać antenę na dwóch masztach, aby przekazać na fali długiej radiogram, który mimo użycia największej mocy, posiadał bardzo mały zasięg. Podczas nadawania takiego radiogramu nie można było zanurzyć okrętu, przez co był on niezdolny do ataku i narażony na zwiększone niebezpieczeństwo.
Zgodnie z umową, wieczorem 3 października 1918 r. przybyłem na miejsce spotkania, znajdujące się na południowy wschód od Sycylii, oczekując tam przybycia Steinbauera. Na próżno. Jak później się dowiedziałem, naprawa okrętu opóźniła moment jego wyjścia w morze. […]
Niemiecka wojna podwodna podczas I wojny światowej, po największych sukcesach w roku 1917, załamała się z chwilą wprowadzenia angielskiego systemu konwojów. Z chwilą ich stworzenia ocean opustoszał. Niemieckie okręty podwodne, prowadząc samotne działania na morzu, przez długi czas nie widziały żadnego celu. Nagle trafiły one na duże skupisko statków (od 30 do 50 i więcej) otoczone silną eskortą okrętów wojennych najróżniejszego rodzaju. Samotny okręt podwodny, który przypadkowo wykrył konwój, atakował go raz za razem. Jeżeli dowódca miał silne nerwy, to trwało to nawet kilka dni i nocy, póki wycieńczenie fizyczne dowódcy i załogi nie położyło kres atakom. Jeżeli nawet U-boot zatopił jeden, dwa, czy nawet więcej statków, to i tak stanowiło to niewielki procent! Konwój szedł dalej, zwykle nie będąc już tropionym przez inne niemieckie okręty podwodne. W końcu docierał on do Anglii, przywożąc ogromne ilości żywności i surowców. Masie statków idących w konwoju należało zatem przeciwstawić możliwie dużo okrętów podwodnych.”
Rozwój technologii przyczynił się do tego, że Dönitz mógł zrealizować swoją koncepcję ataku kilku okrętów podwodnych naraz w czasie II wojny światowej. Kierując działaniami U-Bootów Kriegsmarine, skutecznie korzystał z taktyki tzw. „wilczych stad” – czyli okrętów podwodnych działających w grupie.
Bibliografia: Karl Dönitz, „10 lat i 20 dni. Wspomnienia 1935-1945”.
Załączona grafika: obraz Willy’ego Stöwera z 1915 r. przedstawiający niemieckiego U-Boota zatapiającego angielski statek handlowy. Podczas I wojny niemieckie U-Booty atakowały samotnie, co wobec wprowadzenia systemu alianckich konwojów ograniczało ich skuteczność. Źródło: Wikimedia, domena publiczna.
Marek Korczyk