Rajd na Aleksandrię – X Flotylla MAS atakuje brytyjskie pancerniki

19 grudnia 1941 r. włoska specjalna X Flotylla MAS przypuściła atak na Aleksandrię. W jego wyniku wyłączono z udziału w wojnie pancerniki HMS „Valiant” i HMS „Queen Elizabeth” oraz zatopiono jeden duży zbiornikowiec. Był to jeden z najważniejszych sukcesów X Flotylli MAS.

Po wprowadzeniu ulepszeń umożliwiających prowadzenie operacji specjalnych, włoski okręt podwodny „Scirè” – dowodzony przez J. Valerio Borghese’a – przeprowadził rajd na Aleksandrię. Wówczas sześciu włoskich nurków na torpedach sterowanych, przetransportowanych  przez „Scirè”, na kilka miesięcy wyłączyło z akcji dwa brytyjskie pancerniki – HMS „Valiant” oraz „Queen Elizabeth” – oraz zatopiło duży zbiornikowiec. Sukces ten kosztował Włochów utratę jedynie wspomnianych sześciu nurków, którzy dostali się do brytyjskiej niewoli.

X Flotylla MAS unieszkodliwienia pancernik HMS „Valiant”

19 grudnia 1941 r. brytyjski pancernik HMS „Valiant”, stacjonujący w porcie w Aleksandrii, został poważnie uszkodzony ładunkiem wybuchowym, dostarczonym przez włoskich nurków na „żywej torpedzie” z X Flotylli MAS. Atak ten – jaki przeprowadziła X Flotylla MAS a konkretnie nurkowie de la Penne i Bianchi – skutecznie unieszkodliwił brytyjski pancernik na przeszło pół roku – HMS „Valiant” do służby powrócił dopiero w lipcu 1942 r. Całą, niewątpliwie dramatyczną akcję dokładnie opisał J. Valerio Borghese w książce pt. „Morskie diabły”:

‘Minęli [de la Penne i Bianchi] w porcie internowane okręty francuskie, o których obecności wiedzieli i wtedy de la Penne dostrzegł ciemny masyw – był to pancernik Valiant o wyporności 32 000 ton. Skierował się więc ku niemu, napotkał jednak sieć przeciwtorpedową. Postanowił przedrzeć się przez nią od góry, „żeby nie tracić zbyt wiele czasu, ponieważ mój stan z powodu wychłodzenia organizmu jest marny i czuję, że długo już nie wytrzymam” (jego kombinezon przepuszczał wodę od momentu opuszczenia okrętu). Nie miał trudności z pokonaniem sieci. Wkrótce znalazł się w odległości 30 metrów od Valianta. Była godzina 02.19. Poczuł lekki wstrząs. Stał przy burcie. Gdy podprowadzał „świnię” [torpedę sterowaną] pod kadłub pancernika, ta chyba wypełniła się wodą i niespodziewanie poszła na dno. De la Penne zanurkował i odnalazł ją na głębokości 17 metrów.

Tutaj stwierdził ze zdziwieniem, że płetwonurek [Bianchi] gdzieś zniknął. Wypłynął na powierzchnię, żeby go odnaleźć, ale szukał na próżno. Na pokładzie pancernika panował całkowity spokój. Pozostawiwszy Bianchiego na pastwę losu, de la Penne zanurkował powtórnie i próbował uruchomić silnik torpedy, żeby podprowadzić ją pod okręt. Silnik jednak nie pracował. Dokonał szybkiego przeglądu i ustalił przyczynę awarii: na śrubę nawinięty był kawałek stalowej liny. Co począć? Sam jeden z unieruchomioną torpedą na dnie, zaledwie kilka metrów od celu. De la Penne mógł zrobić tylko jedno: podciągnąć „świnię” pod kadłub okrętu, orientując się według kompasu. Spieszył się, ponieważ lada chwila Anglicy mogli wykryć Bianchiego, który zapewne stracił przytomność i pływał na powierzchni gdzieś w pobliżu. Gdyby go zauważono, zostałby ogłoszony alarm. Zrzuciliby bomby głębinowe i ani on, ani jego koledzy, znajdujący się teraz kilkaset metrów od niego, nie wykonaliby zadania.

Włoski okręt podwodny Scirè na fotografii ze stycznia 1938 roku (Wikimedia, domena publiczna).

Taszczył więc torpedę, wytężając wszystkie siły i zalewając się potem. Szkła okularów zaparowały. Wzniecony ił utrudniał posługiwanie się kompasem. Oddech stał się ciężki, mimo to wytrwale krok po kroku posuwał się do przodu. Teraz słyszał już całkiem wyraźnie szmery na pokładzie, a zwłaszcza szum pompy tłokowej. Na ten dźwięk się kierował. Po 40 minutach nieludzkich wysiłków de la Penne w końcu stuknął głową o kadłub pancernika. Szybko ocenił sytuację. Prawdopodobnie znalazł się w pobliżu środkowej części okrętu, w miejscu najbardziej dogodnym dla zadania niszczycielskiego ciosu. De la Penne był skrajnie wyczerpany. Zebrał resztki sił, by ustawić mechanizm zegarowy zapalnika dokładnie na godzinę 05.00 (według czasu włoskiego, co odpowiadało godzinie 06.00 czasu miejscowego). Bomby zapalające rozrzucone na powierzchni mogły zdradzić miejsce, gdzie znajdował się ładunek wybuchowy. Dlatego de la Penne nie zabierał ich z torpedy. Pozostawił ładunek wybuchowy z uruchomionym mechanizmem zegarowym zapalnika i wypłynął na powierzchnię.

Przede wszystkim zdjął maskę i zatopił ją. Czyste, świeże powietrze przywróciło mu siły. Płynąc wolno, zaczął oddalać się od okrętu. Nagle zawołano do niego z pokładu i oświetlono reflektorem. Rozległ się huk serii z karabinu maszynowego. Podpłynął więc do okrętu i wdrapał się na beczkę cumowniczą przed dziobem pancernika Valiant. Tutaj odnalazł Bianchiego, który stracił przytomność i wypłynął na powierzchnię, a gdy doszedł do siebie ukrył się na beczce, żeby nie wywołać alarmu i nie przeszkodzić w pracy swojemu pilotowi. „Z burty dochodzą kpiny. Anglicy myślą, że nasza próba nie powiodła się. Mówią o Włochach z pogardą. Zwracam na to uwagę Bianchiemu. Prawdopodobnie po kilku godzinach zmienią swoje zdanie o nas”. Około godziny 03.30 podszedł kuter, na który wzięto obu „rozbitków z okrętu” i przewieziono na pokład pancernika. […]

Dowódca okrętu, komandor Morgan spytał, gdzie znajduje się ładunek. Odmówili udzielenia odpowiedzi, a wtedy odesłano ich pod konwojem i w towarzystwie oficera wachtowego do karceru, pomieszczenia położonego w części dziobowej, między dwiema wieżami artyleryjskimi, niezbyt daleko od miejsca, gdzie miał nastąpić wybuch. Oddajmy głos samemu de la Penne: „Konwojenci byli nieco bladzi i bardzo uprzejmi. Podali mi rum do wypicia i poczęstowali papierosami. Oni też chcieli się czegoś dowiedzieć. Bianchi usiadł i zdrzemnął się. Po otokach na czapkach marynarzy poznałem, że znajdujemy się na pancerniku Valiant. Kiedy do wybuchu zostało 10 minut, oznajmiam, że chcę rozmawiać z dowódcą okrętu. Odprowadzają mnie do niego na rufę. Mówię mu, że za kilka minut okręt będzie wysadzony, że niczego nie można już zrobić i jeśli chce, może zatroszczyć się o ratowanie załogi. Dowódca raz jeszcze pyta, gdzie podłożono ładunek, a skoro nie odpowiadam, rozkazuje odprowadzić mnie ponownie do karceru. Idąc korytarzami, słyszę przez rozgłośnię rozkaz opuszczenia okrętu, napadniętego przez Włochów i widzę, że ludzie biegną w kierunku rufy. Znowu zamykają mnie w karcerze. Schodzę po trapie i sądząc, że Bianchi jest tam, gdzie go zostawiłem, mówię, że nie powiodło nam się, że wszystko skończone, ale możemy być zadowoleni, ponieważ udało nam się wykonać zadanie. Bianchi nie odpowiada. Szukam go, ale nie znajduję. Domyślam się, że Anglicy zabrali go, żebyśmy nie rozmawiali ze sobą. Mija kilka minut (piekielne minuty – wybuchnie, czy nie wybuchnie?).

W końcu następuje wybuch, który wstrząsa całym okrętem. Gaśnie światło. Pomieszczenie wypełnia się dymem. Dookoła lecą jakieś bloki, a ogniwa łańcucha spadają z sufitu, gdzie były podwieszone. Jestem cały, jeśli nie liczyć bólu w kolanie. Uderzyło mnie jedno z padających ogniw. Okręt przechyla się na lewą burtę. Odkrywam iluminator, i widzę, że znajduje się tuż nad powierzchnią wody. Chciałem wyjść przezeń i odpłynąć. Okazało się jednak, że to niemożliwe: Jest zbyt mały i muszę zrezygnować z tej próby. Nie zamykam go, będzie jeszcze jednym miejscem wlewania się wody. Światło przenika do pomieszczenia tylko przez iluminator. Uznaję, że pozostanie tutaj jest nierozsądne. Czuję, że okręt siadł na dnie i przechyla się nadal na lewą burtę. Wchodzę po trapie. Właz jest otwarty. Udaję się na rufę. Zebrała się tam część załogi. Marynarze wstają, gdy przechodzę obok. Podchodzę do dowódcy. Kieruje ratowaniem okrętu. Pytam, dokąd kazał odprowadzić mojego płetwonurka. Dowódca nie odpowiada. Oficer wachtowy każe mi zamilknąć. Okręt przechylił się o 4-5 stopni i tak znieruchomiał. Spojrzałem na zegarek: jest 06.15. […]

Brytyjski pancernik HMS „Valiant”, typu Queen Elizabeth, na zdjęciu z lat 1939-1945. (Wikimedia, domena publiczna).

W 1944 roku, kiedy de la Penne i Bianchi wrócili z niewoli, wręczono im złote medale „Za męstwo”. I wiecie, kto przypiął ten medal do piersi de la Penne? Admirał Morgan, były dowódca pancernika Valiant, w 1944 roku szef sojuszniczej misji morskiej we Włoszech!’

Wyłączenie z akcji HMS „Queen Elizabeth” przez włoskich nurków

Tego samego dnia X Flotylla MAS, korzystając ze sterowanych „żywych torped”, poważnie uszkodziła także pancernik HMS „Queen Elizabeth” – wyłączając go z akcji na aż półtorej roku. O ile też atak na „Valianta” udał się głównie dzięki desperackiej akcji nurka de la Penne, o tyle uszkodzenie „Queen Elizabeth” przebiegło niemal wzorcowo. Ponadto dwóm nurkom zaangażowanym w tą akcję – Marceglii i Schergatowi – nieomal udało się niepostrzeżenie uciec z Egiptu i powrócić do Włoch. Schwytani zostali dopiero w Rosettcie przez egipską policję tuż przed dotarciem do morza. Tak na podstawie relacji uczestników ataku opisał to Borghese:

 ‘Podążając razem z de la Penne wyznaczoną trasą zauważyli [Marceglia i Schergat], że około północy w porcie zapaliły się światła wejściowe. Wyglądało na to, że okręty akurat wchodziły do portu lub wychodziły z niego. Odczuwali silne uderzenia w kadłub [sterowanej torpedy] „świni”, jakby napotykała jakieś metalowe przeszkody. Członków załogi zaczęły chwytać kurcze w nogach – rezultat wybuchów bomb głębinowych. Przeciwnik zrzucał je przy wejściu do portu, aby zapobiec „niechcianym wizytom”.

Podeszli do wrót portu i równie zaskoczeni co zadowoleni stwierdzili, że zagrody są otwarte. Wkrótce potem, około godziny 01.00 musieli szybko usunąć się na bok przed trzema niszczycielami wchodzącymi do portu. Marceglia wrócił na swój kurs i niebawem „pojawiła się przede mną potężna sylwetka celu”. Podszedł do sieci przeciwtorpedowej, przedostał się przez nią i bez przeszkód zanurzył się przy samym kadłubie okrętu, równolegle do komina. Przy pomocy drugiego członka załogi Marceglia przeprowadził następujący manewr: przeciągnął linę od jednego kilu bocznego do drugiego i zamocował jej końce, a potem podwiesił pośrodku ładunek wybuchowy torpedy, tak, żeby znajdował się półtora metra pod kadłubem. Następnie uruchomił mechanizm zegarowy zapalnika. Była godzina 03.15 (czasu włoskiego).

„Próbuję określić swoje odczucia. Nie jestem podniecony tylko nieco zmęczony i zaczyna mi być zimno. Siadamy na torpedzie. Płetwonurek daje mi znaki, żeby wypłynąć na powierzchnię, ponieważ nie może dłużej przebywać pod wodą. Szasuję zbiornik. Początkowo torpeda nie rusza się z miejsca, później zaczyna wynurzać się najpierw powoli, potem coraz szybciej. Żeby nie wyskoczyć z wody, należy wypuścić część powietrza ze zbiornika. Bąble powietrza zwracają uwagę wachtowego na rufie okrętu. Włącza reflektor i trafiamy w smugę światła. Zanurzamy się nieco, by trudniej było nas zauważyć i by szkła okularów masek nie błyszczały w świetle. Wkrótce reflektor gaśnie. Wyruszamy w drogę powrotną. Na okręcie panuje spokój. Dostrzegam ogienek zapalonego papierosa – ktoś chodzi wzdłuż pokładu. Wydostajemy się poza linię zagród sieciowych i wreszcie zdejmujemy maski. Jest tak zimno, że dosłownie dzwonię zębami. Zatrzymujemy się ponownie i rozrzucamy środki zapalające”. (Z meldunku kapitana inżyniera Antonio Marcegli).

Następnie Marceglia i Schergat skierowali się do miejsca wyznaczonego w planie operacji, gdzie mieli wyjść na ląd. Na podstawie posiadanych danych i meldunków wywiadu, miejsce to uważano za mniej strzeżone i łatwiej było z niego przedostać się do miasta. W pobliżu lądu zatopili torpedę, włączając uprzednio mechanizm likwidujący. Do brzegu dotarli wpław. Tutaj zdjęli aparaty oddechowe i gumowe kombinezony, które pocięli na kawałki i ukryli pod kamieniami. Była godzina 04.30. Po ośmiogodzinnym pobycie w wodzie wreszcie znaleźli się na lądzie.

Brytyjski pancernik HMS „Queen Elizabeth” w porcie w Aleksandrii podczas II wojny. Okręt jest otoczony sieciami przeciwtorpedowymi (Wikimedia / IWM ADNO 8064, domena publiczna).

Marcegli i Schergatowi udało się niezauważalnie wydostać poza granice portu. Udając marynarzy francuskich, dotarli do miasta w Aleksandrii. Nie bez przeszkód, błądząc, doszli do dworca kolejowego. Chcieli wsiąść do pociągu zmierzającego do Rosetty i dostać się na okręt podwodny, który powinien znajdować się w morzu w odległości 10 mil od brzegu przez dwie noce po operacji. Ale tutaj napotkali pierwsze trudności. Wyposażono ich w angielskie funty szterlingi, których nie honorowano w Egipcie. Stracili wiele czasu na wymianę pieniędzy i mogli wyjechać dopiero wieczornym pociągiem. W Rosettcie spędzili noc w podrzędnym hotelu, unikając częstych patroli policyjnych. Następnego dnia wieczorem skierowali się ku morzu, ale zostali zatrzymani przez policję egipską. Rozpoznano ich i przekazano dowództwu angielskiej marynarki. W taki sposób skończyła się próba uniknięcia niewoli.

Operacja przeprowadzona przez Marceglię była wzorcowa. Każdy jej etap został wykonany zgodnie z planem bez jakichkolwiek odchyleń. Po upływie kilku lat pisał do mnie w jednym ze swoich listów: „Jak widzisz dowódco, w naszych działaniach nie było nic bohaterskiego, powodzenie zależało od przygotowania, pomyślnych okolicznościami, a przede wszystkim determinacji, żeby za wszelką cenę wykonać zadanie”. Przygotowanie, wytrwałość i szczęście pomogły spełnić obowiązek. Sukces został nagrodzony. Marcegli i Schergatowi po ich powrocie z niewoli wręczono złote medale.’

Świadkiem samego wybuchu jaki nastąpił na HMS „Queen Elizabeth” był z kolei nurek de la Penne, który wówczas znajdował się na pokładzie „Valianta”: „Spojrzałem na zegarek: jest 06.15. Idę dalej, tam gdzie znajduje się wielu oficerów i spoglądam na pancernik Queen Elizabeth, który znajduje się około 500 metrów od nas. Załoga Queen Elizabeth zebrała się na dziobie okrętu. Po kilku sekundach także na nim nastąpił wybuch. Okręt podniosło kilka cali w górę, wzbił się słup dymu, wokół latały odłamki, a bryzgi ropy sięgnęły aż do nas, brudząc odzież.”

X Flotylla MAS zapewnia przewagę Regii Marinie

Czasowe wyłączenie z udziału w wojnie pancerników HMS „Valiant” i „Queen Elizabeth” było istotne dla państw Osi w Morzu Śródziemnym. Wówczas, w grudniu 1941 r., zyskały one znaczną przewagę – zwłaszcza pod względem znajdujących się w służbie pancerników. Tak podsumował to Borghese: „Do utraty okrętów Valiant i Queen Elizabeth doszło tuż po zatopieniu [lotniskowca] Ark Royal i [pancernika] Barhama na Morzu Śródziemnym, niemalże równocześnie ze zniszczeniem Repulsa i najnowszego Prince of Wales w Indonezji w rezultacie nalotu lotnictwa japońskiego. Brytyjska Marynarka Wojenna znalazła się w niezwykle trudnym położeniu […] Sytuacja na scenie śródziemnomorskiego teatru działań wojennych zmieniła się teraz całkowicie. Po raz pierwszy (i ostatni) w czasie wojny Marynarka Wojenna Włoch miała zdecydowaną przewagę i dominowała na Morzu Śródziemnym.”

Ponadto, włoski atak na Aleksandrię z 19 grudnia 1941 r. przyniósł jeszcze jedną korzyść – dwaj pozostali nurkowie, Martellotta i Marino, zatopili duży zbiornikowiec. Działanie tego typu włączało się w ogólne założenia strategiczne państw Osi, które dążyły do niszczenia na różne sposoby brytyjskich statków z zaopatrzeniem.

Bibliografia: J. Valerio Borghese, „Morskie diabły”.

Fotografia tytułowa: pancernik HMS „Queen Elizabeth” w porcie w Aleksandrii podczas II wojny. Źródło: Wikimedia/IWM, domena publiczna.

Marek Korczyk