Ponad czterdzieści lat Polska musiała czekać, by sprawcy zbrodni katyńskiej wreszcie wzięli odpowiedzialność za rozstrzelanie kilkunastu tysięcy polskich jeńców. Ponad czterdzieści lat batalii politycznej, prawnej, propagandowej, by świat – a przede wszystkim bliscy ofiar – wreszcie usłyszeli, kto ponosi całkowitą winę za bestialskie zamordowanie więźniów pojmanych po agresji ZSRR na Polskę. Zbrodnia katyńska jest dla Polaków czymś szczególnym – symbolem bezlitosnej okupacji ze strony Sowietów i cierpienia narodu ciemiężonego przez dwóch najeźdźców.
Kulisy zbrodni katyńskiej
17 września 1939 roku, zgodnie z paktem Ribbentrop-Mołotow, Armia Czerwona zaatakowała wschodnie rubieże Rzeczpospolitej, wspierając natarcie armii niemieckiej atakującej od zachodu. Wojsko Polskie załamało się, nie będąc w stanie obronić kraju przed zmasowanym uderzeniem dwóch przeciwników. Kampania wrześniowa skończyła się porażką. Do niewoli powędrowały dziesiątki tysięcy żołnierzy, w tym również i tych pojmanych i aresztowanych przez czerwonoarmistów. W specjalnie wydzielonych obozach w Kozielsku k. Briańska, Starobielsku nad rz. Ajdar i Ostaszkowie skupiono blisko 15 tys. polskich żołnierzy, z których gros stanowili oficerowie i podoficerowie Wojska Polskiego w liczbie 8700. W obozie w Kozielsku kierowanym przez mjr NKWD Koralowa znalazło się 5 tys. osób, z czego 4,5 tys. oficerów. W Starobielsku (dowódca kpt. NKWD Bierieżkow) 3,8 tys. i praktycznie wszyscy mieli stopień oficerski. Z kolei w Ostaszkowie kierowanym przez mjr NKWD Borysowca znalazło się 6,3 tys. żołnierzy, przede wszystkim członków Korpusu Ochrony Pogranicza, w tym 400 oficerów. Sowieci stopniowo badali nastroje Polaków, starając się dowiedzieć, czy możliwa jest ich rusyfikacja i komunizacja. Wśród żołnierzy przeprowadzono specjalną ankietę, która zawierała pytanie dotyczące tego, gdzie po wojnie będą chcieli się udać więźniowie. Zdecydowana większość opowiedziała się za powrotem do okupowanego ówcześnie kraju i tylko nieliczni stwierdzili, iż swoją przyszłość wiążą z pozostaniem na terenie Związku Sowieckiego. Ci, którzy zadeklarowali chęć pozostania, uznani zostali przez NKWD za podatnych na dalszą indoktrynację – na tym etapie przeniesiono ich do innych obozów. Ich droga prowadziła przez Pawliszczew Bor koło Kaługi oraz Griazowiec koło Wołogdy. Łącznie 448 osób. Część z niech trafiła później do armii Andersa, a następnie wyjechała z ZSRR podczas prowadzonej ewakuacji. Ostatecznie niewielu zdecydowało się na pozostanie w Związku Sowieckim i wstąpienie w przyszłości do kolejnych polskich sił na terenie ZSRR, tyle że już organizowanych przez sympatyzujący z komunistami Związek Patriotów Polskich.
Pozostali w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie jeńcy początkowo mieli możliwość korespondowania z rodzinami przebywającymi na wolności. Listy z obozów docierały do okupowanej Polski regularnie. Latem 1940 roku wiadomości przestały przychodzić. Już wtedy rodziny zadawały pytania o losy nadawców setek listów przychodzących ze Związku Sowieckiego. Niepokój nasilał się wraz z upływającym czasem, gdyż zerwanie kontaktu mogło oznaczać najgorsze.
5 marca 1940 roku na najwyższych szczeblach władzy ZSRR zapadła decyzja o zlikwidowaniu polskich jeńców wojennych. Biuro Polityczne KC WKP(b) uzasadniało to słowami: „[Rozstrzelanie] bez wzywania aresztowanych i bez przedstawiania zarzutów […] członków różnych kontrrewolucyjnych organizacji szpiegowskich i dywersyjnych”. Taka kwalifikacja nie miała ani oparcia w faktach, ani podstawie prawnej. Sowieci uznali Polaków za kontrrewolucjonistów i sabotażystów – w totalitarnym systemie ZSRR było to coś naturalnego. Precedens stanowiła idea likwidacji tak licznej grupy więźniów pojmanych w takcie agresji na kraj sąsiedni. Autorem pomysłu zlikwidowania Polaków bez sądu był ówczesny Ludowy Komisarz Spraw Wewnętrznych ZSRR, Ławrientij Beria. Pod dokumentem podpisali się czołowi działacze Związku Radzieckiego, Stalin, Woroszyłow, Mołotow i Mikojan. Po kilkunastu dniach wydany został oficjalny rozkaz sygnowany podpisem Berii, który zapoczątkował krwawą likwidację kolejnych obozów. Wg dostępnych danych rozpoczęto ją 3 kwietnia 1940 roku w Kozielsku. Więźniów formowano w transporty, które odchodziły z obozów co 2-3 dni. 5 kwietnia Sowieci przystąpili do likwidacji obozów w Starobielsku i Ostaszkowie. Wszystko odbywało się systematycznie i niezwykle sprawnie. Opisy rozstrzeliwań znamy z zachowanych notatek ofiar oraz relacji tych, którym cudem udało się przeżyć. Oficer NKWD zbierał pewną grupę Polaków, nakazując zabranie rzeczy osobistych do przygotowanego transportu. Jeńców pakowano do samochodów więziennych i ciężarówek pod silną eskortą enkawudzistów. Następnie żołnierzy ładowano do pociągu, który odchodził w nieznanym kierunku. Transport odbywał się w katastrofalnych warunkach. Jeńców stłoczono w ciasnych przedziałach, kilkukrotnie przekraczając normę ilości pasażerów. Pociąg zatrzymywał się w Gniazdowie, skąd Polaków zabierał specjalny autobus więzienny. Stamtąd autobus kierował się szosą na Katyń, gdzie rozciągała się polana, na której Sowieci wykopali masowe groby. Odnieśmy się zatem do wspomnień, jeden z polskich żołnierzy zdążył zanotować w pamiętniku: „Przywieziono mnie gdzieś do lasu, coś w rodzaju letniska. Tu szczegółowa rewizja. Zabrano zegarek, na którym była godzina 6.30, pytano mnie o obrączkę, zabrano ruble, pas główny, scyzoryk…”. Relację tę zostawił po sobie mjr Adam Solski, tuż przed śmiercią. Na polanie wykopany był głęboki dół. Polacy mieli zająć miejsce na jego brzegu i uklęknąć. Opornych kneblowano (niektórych trocinami, co wykazały sekcje zwłok) i związywano im ręce. Często oprawcy zakładali ofiarom worki na głowy. Śmierć odbywała się przez pojedynczy strzał w tył głowy z niedużej odległości z pistoletów niemieckiej marki Walther kal. 7,65, zapewne sprowadzonych przez radzieckich szpiegów z terytorium Rzeszy. Doskonale przygotowana egzekucja, która już wtedy była obliczona na przeniesienie winy na Niemców. Następnie ciała spychano do rowu i układano w stosy. I tak przybywały kolejne transporty. Z Moskwy przesyłano do obozów starannie dobrane listy nazwisk. Ci, którzy się na nich znaleźli wkrótce mieli spocząć w masowej mogile. W tym samym miejscu, zwanym przez miejscową ludność Laskiem Katyńskim, spoczywały ofiary bolszewickiej rewolucji i prześladowań z lat dwudziestych. Polaków ułożono w ośmiu potężnych dołach, które po zakończeniu likwidacji zostały zasypane i starannie ukryte. Sowieci nie musieli się wówczas obawiać, iż zbrodnia ujrzy światło dzienne – dokonano jej na długo przed agresją Niemiec na terenie NKWD. 13 maja 1940 roku zakończono makabryczną operację.
Ogółem w Katyniu spoczęło 4400 oficerów polskich. Poszukiwania pozostałych jeńców, więzionych przede wszystkim w Starobielsku i Ostaszkowie zakończyły się dopiero w 1991 roku, kiedy to odkryto kolejne masowe mogiły w Charkowie i Miednoje. W sumie znalazło się tam 22 tys. ludzi. Relację z transportu do Gniezdowa znamy dzięki wspomnieniom Stanisława Swianiewicza, który dotarł do ostatniego peronu likwidowanych w Katyniu, jednakże został stamtąd zabrany przez NKWD i wywieziony do Moskwy. Swoich kolegów, w ich ostatniej drodze, obserwował przez dziurę w ścianie jednego z wagonów. Po wojnie odważył się ujawnić przerażającą prawdę związaną z działalnością NKWD. Bezpośrednio zaangażowani w rozstrzeliwanie Polaków funkcjonariusze prawdopodobnie jeszcze w maju 1940 roku zostali zamordowani przez swoich kolegów z NKWD. Sowieci starali się zatrzeć wszelkie ślady po Polakach i masowej zbrodni.
Polityka na drodze prawdy
Gdy 30 lipca 1941 roku premier Rządu RP na Emigracji i Naczelny Wódz generał Władysław Sikorski podpisywał układ Sikorski-Majski, w Londynie rozgorzała dyskusja, czy faktycznie powinien był to zrobić. Polscy ministrowie podzielili się na dwa obozy. Kilku z nich zdecydowanie potępiło szefa rządu i zapowiedziało dymisję. Wydawało się jednak, iż w ówczesnej sytuacji polityczno-militarnej wykonanie tego gestu było niezbędne do pełnej kooperacji w łonie państw alianckich. Stosunki polsko-radzieckie zostały nawiązane, a impas we wzajemnych relacjach przełamany. Polacy chcieli także zdobyć poparcie Winstona Churchilla, który był orędownikiem polubownego załatwienia problemu sowieckiej agresji na Polskę z 17 września 1939 roku. Krytycy Sikorskiego zdawali sobie sprawę, iż strona polska pozbawia się jednego z kluczowych argumentów w powojennych rozliczeniach. Polacy otrzymali niewiele – mgliste gwarancje wschodniej granicy. Koalicja aliancka wzbogaciła się o nowego, potężnego sojusznika, który miał wkrótce odegrać kluczową rolę w rozgromieniu armii hitlerowskiej na froncie wschodnim. Polacy zyskiwali nietypowego sprzymierzeńca, przy czym wydawało się, iż układ polsko-radziecki jest wyjątkowo krzywdzący dla poszkodowanej we wrześniu 1939 roku strony polskiej.
W późniejszym okresie wzajemne relacje obu stron układały się różnie. Nowe kryzysy narastały i były stopniowo wyciszane przez Sowietów i Brytyjczyków, którzy nie chcieli rozłamu wśród koalicjantów. Już wtedy kontrowersje wzbudzała sprawa nagłego zniknięcia polskich oficerów więzionych po zakończeniu kampanii wrześniowej w obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. Wielokrotnie strona polska zwracała się z zapytaniem do Józefa Stalina i radzieckiego ministra spraw zagranicznych Wiaczesława Mołotowa z prośbą o wyjaśnienie sytuacji. Polacy otrzymywali mgliste zapewnienia, iż rzekoma amnestia z lipca 1941 objęła także tych żołnierzy i albo pozostali oni na terenie ZSRR, albo niedługo powrócą z emigracji. Sowietów nie dziwił także fakt nagłego urwania korespondencji z Polakami, którzy niegdyś regularnie pisywali do rodzin i przyjaciół pozostających na wolności. Wkrótce Stalin i Mołotow zmienili strategię tłumaczenia się i przedstawili Polakom hipotezę, wedle której oficerowie Wojska Polskiego… uciekli do Mandżurii. Polscy wojskowi zdawali sobie wówczas sprawę, iż istnieje spore prawdopodobieństwo, że Polacy zostali przez Sowietów zamordowani. Brak informacji coraz bardziej niepokoił Sikorskiego i dowódcę Armii Polskiej w ZSRR, gen. Władysława Andersa. Obydwaj naciskali na sowieckich adwersarzy, dociekając prawdy. Było bowiem oczywiste, iż strona sowiecka sprytnie ukrywa niewygodne informacje. Pytania stawiane przez Polaków pozostawały bez odpowiedzi. Międzynarodowe interwencje w tej sprawie nie przyniosły rezultatu.
13 kwietnia 1943 r. niemiecka radiostacja podała wiadomość, iż na terenie Lasku Katyńskiego zostały odnalezione masowe groby polskich oficerów rozstrzelanych przez Sowietów podczas okupowania tych rejonów przez Armię Czerwoną. Polski Rząd na Emigracji początkowo z dystansem odniósł się do sensacyjnych doniesień goebbelsowskiej propagandy, traktując to początkowo jako kolejną próbę rozbicia koalicji alianckiej. Mimo to w Londynie rozpoczęły się burzliwe dyskusje, gdyż przy okazji przypadkowego odkrycia niemieckich żołnierzy i nagłośnienia sprawy przez nieprzyjaciela, rozwiązana została zagadka zniknięcia kilku tysięcy polskich oficerów. Wszyscy zdawali sobie sprawę, iż w tej sytuacji winą za wymordowanie Polaków obarczyć należy albo Sowietów, albo Niemców. W tym drugim wypadku można by mówić o świetnie zorganizowanej operacji, która wbijała klin w niejednolitą strukturę alianckiego sojuszu. Gdyby jednak sprawdziła się pierwsza z opcji, nagle wyszła na jaw mroczna tajemnica skrywana przez Stalina maskującego masową zbrodnię bzdurnymi opowieściami. Zwróćmy uwagę, w jak trudnym położeniu znalazł się Rząd Emigracyjny, mimo iż to Polska oczywistych względów była najbardziej poszkodowana. Polakom nie zostało nic innego, jak sprawdzić doniesienia przy wykorzystaniu struktur międzynarodowych, chociaż Rząd Polski na Emigracji wyraźnie zaznaczył, iż jego celem nie jest wykazanie zaufania względem niemieckiej propagandy, ale weryfikacja doniesień wroga, który w przeszłości niejednokrotnie starał się prowadzić oszczerczą kampanię względem sprzymierzonych. Berlin zapewniał, iż operacja mordowania Polaków musiała odbyć się wiosną 1940 roku, a więc wtedy, gdy na tych terenach byli czerwonoarmiści. 15 kwietnia na oskarżenia odpowiedziało Radzieckie Biuro Informacyjne, które w ostrych słowach skomentowało doniesienia. Na potrzeby sytuacji wymyślono w Moskwie, iż komunikaty „nie pozostawiają żadnych wątpliwości co do tragicznego losu dawnych polskich jeńców wojennych, którzy znajdowali się w 1941 roku w rejonach położonych na zachód od Smoleńska na robotach budowlanych i wraz z wieloma ludźmi radzieckimi, mieszkańcami obwodu smoleńskiego, wpadli w ręce niemieckich katów faszystowskich w lecie roku 1941, po wycofaniu się wojsk radzieckich z rejonu Smoleńska. Nie ulega żadnej wątpliwości, że goebbelsowscy oszczercy usiłują teraz za pomocą kłamstw i oszczerstw zatrzeć krwawe zbrodnie zbirów hitlerowskich”. Sikorski zwrócił się do Anglików. Pytany o radę Churchill przychylił się do opinii Sowietów. Nazajutrz Polacy wysłali do Genewy wniosek o zbadanie grobów. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że w tym samym czasie do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża spłynęła podobna prośba, tyle że niemiecka. Zbieg okoliczności dostarczył Sowietom paliwa do snucia dalszych teorii spiskowych. Polaków oskarżono o współdziałanie z hitlerowcami i prowadzenie oszczerczej kampanii przeciwko Związkowi Sowieckiemu. 21 kwietnia Stalin zakomunikował Churchillowi, iż „postępowanie rządu polskiego wobec ZSRR w ostatnich czasach rząd radziecki uważa za całkowicie nienormalne i naruszające wszelkie zasady i normy przyjęte w stosunkach między dwoma państwami sojuszniczymi”. Sikorski, mimo namów Anthony’ego Edena i Churchilla, nie wycofał prośby z Genewy, a w Moskwie Sowieci przyszykowali kolejny błyskotliwy fajerwerk propagandowy, wręczając ambasadorowi polskiemu Romerowi notę, w której zrywano stosunki dyplomatyczne między obydwoma gabinetami (noc z 25 na 26 kwietnia). Anglosasi nie zdecydowali się na zaangażowanie dyplomatyczne.
Po odnalezieniu przez Niemców mogił rozpoczęto ekshumację zwłok. Zidentyfikowano 2914 ciał, w tym zwłoki gen. Bohatyrewicza, Mińkiewicza, Smorawińśkiego, adm. Czernieckiego, 100 pułkowników, 300 majorów i oficerów niższych stopni. Kwiat polskiej wojskowości i inteligencji. W okresie pokoju większość z rozstrzelanych pełniła ważne funkcje jako wojskowi lub cywile. Wśród pomordowanych była jedna kobieta – ppor. Janina Lewandowska zwana „Janką”. Najpewniej jej śmierć nastąpiła 21 lub 22 kwietnia 1940 roku, w dniu jej 32 urodzin. Słuszne były obawy gen. Andersa, który 15 kwietnia 1943 roku mówił: „Uważam za konieczne wystąpienie Rządu w tej sprawie, celem uzyskania oficjalnych wyjaśnień sowieckich, tym bardziej że nasi żołnierze są przekonani, że i reszta naszych ludzi w Sowietach zostanie zniszczona”. Miał rację – wielu zginęło, wielu zaginęło bez wieści. Wielu nigdy nie wróciły na ojczyste ziemie.
Międzynarodowe dochodzenia
Zwrócenie się Polaków do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża i związane z tym załamanie stosunków polsko-radzieckich Anglicy i Amerykanie potraktowali jako samowolną inicjatywę Władysława Sikorskiego godzącą w Związek Sowiecki. Ambasador amerykański przy rządzie polskim, Anthony Drexell-Biddle, w ostrych słowach skomentował posunięcia premiera. Najbardziej zaś ubodło go to, iż Sikorski nie skonsultował swojej decyzji z mocarstwami zachodnimi. Co więcej, ambasador amerykański chciał wykazać, iż teraz to Rząd Polski na Emigracji oczekuje ratunku ze strony mocarstw zachodnich. Podobne wnioski wyciągnęli z całego zajścia Brytyjczycy, choć od tej zasady znalazły się i wyjątki. Ambasador brytyjski przy rządzie polskim, Owen O’Malley, nie starał się dotykać bolesnej sprawy konfliktu z Moskwą, lecz próbował wyjaśnić zagadkę odkrytych przez Niemców grobów. Sporządził nawet raport, który 24 maja przekazał Anthony’emu Edenowi. Z jego treści jasno wynikało, że za zbrodnią stał reżim Stalina. Dokument ten nie został wówczas ujawniony i dopiero po kilkudziesięciu latach miał ujrzeć światło dzienne. Ważnym jednak jest, iż w tych ciężkich chwilach, gdy ważyły się losy współpracy polsko-sowieckiej, Brytyjczycy i Amerykanie nie zdecydowali się na poparcie Rządu Polskiego na Emigracji, ponosząc tym samym polityczną odpowiedzialność za wieloletnie ukrywanie zbrodni przez ZSRR.
Do końca wojny stosunki polsko-radzieckie były niezwykle napięte. Mimo iż łączność dyplomatyczna w końcu została przywrócona, sojusznik radziecki nie miał zamiaru traktować Rządu Polskiego na Emigracji jak partnera, o czym świadczyło choćby tworzenie kolejnych komunistycznych organizacji, których głównym zadaniem było przejęcie władzy po zakończeniu działań zbrojnych na terenie Polski. Sowieci nie zawahali się użyć swych sił przeciwko Polskiemu Podziemiu działającemu pod rozkazem londyńskiego rządu. Żołnierze Armii Krajowej byli przez Sowietów zwalczani wszelkimi środkami. NKWD zorganizowało akcję przeciwko przywódcom Polskiego Podziemia, porywając szesnastu z nich i stawiając przed marionetkowym trybunałem, który oskarżył ich m.in. o działalność antyradziecką. Na nic zdały się protesty dyplomatyczne Polskiego Rządu na Emigracji – mocarstwa zachodnie jeszcze raz mało energicznie zabrały się do rozwiązania zaistniałego problemu i niewiele wskórały. Konferencje Wielkiej Trójki także ugodziły w dobro polskiego narodu, w praktyce oddając ojczyznę Polaków pod hegemonię Sowietów i systemu komunistycznego. Szczególnym wyrazem lekceważenia polskiego stanowiska był proces przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze, podczas którego Polacy dążyli do rozwiązania sprawy katyńskiej. Alianci nie tylko nie dopuścili do szczegółowej analizy zajścia, ale pozwolili, by o zajście w Chatyniu (sic!) strona sowiecka oskarżyła Niemców. Dopiero w dobie postępującej Zimnej Wojny Stany Zjednoczone zrehabilitowały się, powołując w 1951 roku Komisję Izby Reprezentantów USA ds. Katynia, która orzekła, iż sprawa winna zostać przedstawiona na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych. Niestety, ten postulat nie został zrealizowany.
Powojenna propaganda i „sprawa katyńska”
Zbrodnia katyńska przez blisko pięćdziesiąt lat, mimo istnienia przekonujących dowodów, nie została oficjalnie przypisana Sowietom. Zwróćmy uwagę na kontekst historyczny. Po zakończeniu II wojny światowej władzę w Polsce przejęli podlegli Moskwie komuniści. Marionetkowe władze stwarzały pozory niezależności, w rzeczywistości o najważniejszych kwestiach decydowali ich mocodawcy. Oficjalne wytyczne jednoznacznie zakazywały mówienia o Katyniu jako zbrodni stalinowskich służb. W oficjalnych przekazach podtrzymywano tezy stalinowskiej propagandy – za zbrodnią stali Niemcy. Nawet mimo krytyki rządów Józefa Stalina, przeprowadzonej po jego śmierci, i częściowej rewizji podejścia władz ZSRR do ludobójczej polityki dyktatora, Katyń pozostawał tematem tabu. Przez czterdzieści siedem lat od podania przez niemieckie radio informacji o znalezieniu masowych grobów Polska musiała czekać na oficjalne przyznanie się Sowietów do popełnienia zbrodni katyńskiej. Władze PRL nie przekazywały do wiadomości publicznej informacji dotyczących Katynia, blokowały publikację wyników powojennych śledztw. W efekcie mówić mówiło się i mówić można o tzw. „sprawie katyńskiej”, na którą składał się ogół przekłamywania, propagandy i państwowych prób przemilczenia zbrodni. Jak wspominają autorzy artykułu zamieszczonego w „Naszym Dzienniku” (12 kwietnia 2003 r.), wytyczne dla działaczy partyjnych były jednoznaczne w kontekście odniesień do zbrodni katyńskiej:
„Przy ocenie materiałów na temat śmierci polskich oficerów w Katyniu należy kierować się następującymi kryteriami:
1. Nie wolno dopuszczać jakichkolwiek prób obarczania Związku Radzieckiego odpowiedzialnością za śmierć polskich oficerów w lasach katyńskich.
2. W opracowaniach naukowych, pamiętnikarskich, biograficznych można zwalniać sformułowania w rodzaju 'rozstrzelany przez hitlerowców w Katyniu’, 'zmarł w Katyniu’, 'zginął w Katyniu’. Gdy w przypadku użycia sformułowań w rodzaju 'zginął w Katyniu’ podawana jest data śmierci, dopuszczalne jest jej określanie wyłącznie po lipcu 1941 r.
3. Należy eliminować określenie 'jeńcy wojenni’ w odniesieniu do żołnierzy i oficerów polskich internowanych przez Armię Czerwoną we wrześniu 1939 r. Właściwym określeniem jest termin 'internowani’. Mogą być zwalniane nazwy obozów: Kozielsk, Starobielsk, Ostaszków, w których byli internowani polscy oficerowie, rozstrzelani później przez hitlerowców w lasach katyńskich.
4. Nekrologi, klepsydry, ogłoszenia o nabożeństwach zgłoszonych w intencji ofiar Katynia oraz informacje o innych formach uczczenia ich pamięci mogą być zwalniane wyłącznie za zgodą kierownictwa Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk.”
Powyższe zapisy były przeznaczone do wiadomości cenzorów. Mimo tego nawet komunistyczna Polska, wspierana przez sowiecki reżim, nie była w stanie wymazać ze zbiorowej pamięci wspomnień o polskich oficerach pomordowanych przez Sowietów. Dopiero upadek komunizmu i schyłek ZSRR przyniosły przełom w relacjach polsko-radzieckich. 13 kwietnia 1990 roku prezydent ZSRR Michaił Gorbaczow zdecydował się na przemówienie, w którym przyznał, iż za zbrodnię popełnioną na początku lat czterdziestych XX wieku w Katyniu odpowiadają NKWD oraz Stalin, który osobiście wydał rozkaz likwidacji polskich wojskowych przebywających w radzieckich obozach dla oficerów. Specjalne oświadczenie opublikowała nazajutrz agencja prasowa TASS, szokując świat wyznaniem skrzętnie skrywanej prawdy. Trzy lata wcześniej utworzona została specjalna polsko-radziecka komisja, której głównym zadaniem było zbadanie historycznych wzajemnych relacji obu narodów. Naukowcy mieli także odkryć kulisy zbrodni katyńskiej. Po ujawnieniu prawdy strona polska otrzymała część dokumentacji dotyczącej sprawy Katynia. 14 października 1990 r. Sowieci przekazali prezydentowi Polski Lechowi Wałęsie (z polecenia nowego prezydenta ZSRR Borysa Jelcyna) kopię dokumentów zamkniętych w tak zwanej teczce specjalnej numer 1, która zawierała informacje dotyczące wymordowania polskich oficerów w 1940 roku. Większą część dokumentacji Sowieci zdążyli wcześniej zniszczyć. Teczka specjalna nr 1 pozostała jednak w archiwach jako namacalny dowód ich zbrodni.
Zdjęcie tytułowe: fotografia z ekshumacji grobów polskich oficerów pomordowanych w Katyniu. Źródło zdjęcia: domena publiczna.