Choć o polityce USA przełomu lat trzydziestych i czterdziestych XX wieku mówi się głównie w kontekście izolacjonizmu, jest to jedynie powierzchowna ocena złożonego problemu. Izolacjonizm, który budował fundamenty globalnego supermocarstwa? Już na pierwszy rzut oka coś w tym zestawieniu nie gra. Kluczową rolę w kształtowaniu ówczesnej polityki Stanów Zjednoczonych odgrywał prezydent Franklin Delano Roosevelt. Nazwanie go „izolacjonistą” wynika z dość stereotypowych ocen, często bez uwzględnienia szerszej perspektywy. Nawet jeśli przez pewien czas jego polityczna słabość na scenie wewnętrznej uniemożliwiała mu przełamanie oporu Kongresu i członków Partii Demokratycznej, ostatecznie zwyciężył i okazał się co najwyżej miękkim izolacjonistą, który dojrzał do interwencjonizmu. Jak to możliwe? Dlaczego amerykański prezydent zmienił zdanie i stopniowo angażował swój kraj w II wojnę światową po stronie aliantów? Być może po prostu nigdy nie był „prawdziwym” izolacjonistą w klasycznym tego słowa rozumieniu.
Izolacjonizm wciąż żywy
Nakreślenie sytuacji geopolitycznej uwzględniającej specyfikę ówczesnego położenia USA wymaga przybliżenia idei amerykańskiego izolacjonizmu, szczególnie silnego w okresie międzywojennym, a także w pierwszych latach II wojny światowej. W największym uproszczeniu wiązał się on z niechęcią do uczestniczenia w kolejnym wielkim konflikcie, a w skrajnych przypadkach oznaczał nawet dążenie do całkowitej neutralności i odseparowanie się od reszty świata, w szczególności od trapionej konfliktami Europy. Zwolennicy izolacjonizmu mieli sporo racji, argumentując, iż wojna toczona głównie w Europie i Afryce nie jest wojną USA. Trzymanie się na uboczu gwarantowało minimalizację strat i ograniczenie ryzyka długotrwałego zaangażowania na innych kontynentach, które dla Amerykanów byłoby kosztowne i wiązałoby się z dużym wysiłkiem militarnym i gospodarczym.
Tyle że nawet tak potężny kraj, będący u progu kolosalnego wzrostu gospodarczego i skoku technologicznego, nie mógł się rozwijać w oderwaniu od świata. Mimo iż na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych XX wieku nie można jeszcze było mówić o globalizacji na pełną skalę, coraz większą rolę odgrywał system wzajemnych powiązań. Paraliż światowej gospodarki, zamach na szlaki handlowe i trudności kluczowych partnerów stanowiły istotne ryzyko dla amerykańskiej gospodarki. Wybuch II wojny światowej postawił USA przed trudnym dylematem. O ile w 1939 roku sytuacja nie była jeszcze zła, o tyle rok później USA zaczęły nieuchronnie dryfować w kierunku sojuszu aliantów.
Nie może zatem dziwić, iż naczelni amerykańscy izolacjoniści zaczęli bić na alarm. Powstała we wrześniu 1940 roku organizacja American First Comittee postawiła sobie za cel definitywne zdystansowanie się od udziału w wojnie w Europie. Sprzeciwiała się ona zwłaszcza udzielaniu przez Amerykę wsparcia dla Wielkiej Brytanii. Była niezwykle wpływowa, a należeli do niej czołowi przedstawiciele świata amerykańskiej polityki, w tym były prezydent Herbert Hoover, słynny lotnik Charles A. Lindbergh oraz senatorowie Gerald P. Nye i Burton K. Wheeler. Ponadto, co akurat nie może dziwić ze względów strategicznych, organizacja miała poparcie środowisk antysemickich oraz sympatyków nazizmu (Związek Niemiecko-Amerykański), których wpływów w ówczesnych USA także nie należy lekceważyć. Ba, w czasie gdy obowiązywał pakt Ribbentrop-Mołotow popierali ją nawet… amerykańscy komuniści. Dość powiedzieć, iż udało się jej przyciągnąć ponad 800 tys. członków. Działała do grudnia 1941 roku, gdy głoszone przez jej liderów idee bezpieczeństwa gwarantowanego przez neutralność i izolacjonizm zostały zdyskredytowane japońskim atakiem na Pearl Harbor. Izolacjonistyczny mit upadł pod naporem wojennej rzeczywistości.
Wydawać by się mogło, iż kluczowe dla wojennego pozycjonowania się USA były wybory prezydenckie z 1940 roku. Przeciwnikiem Franklina Delano Roosevelta, wcześniej rządzącego już dwie kadencje, był Wendell L. Willkie – republikanin i zwolennik umiarkowanego izolacjonizmu (zakładał zaangażowanie w sprawy wojny w Europie przy jednoczesnym unikaniu czynnego włączenia się w nią). Wybory odbyły się 5 listopada 1940 roku. Ponownie wygrał Roosevelt, osiągając miażdżące zwycięstwo w liczbie uzyskanych głosów elektorów. Rozkład głosów obywateli nie był już tak oczywisty. Zgromadził bowiem 54,7% głosów.
Dlaczego tylko „wydawać by się mogło”? Z punktu widzenia historii amerykańskiego izolacjonizmu wybory te prawdopodobnie nie miały dużego znaczenia. Roosevelt stopniowo zmieniał zdanie, a w drugiej połowie 1940 roku nie był już tak przekonany o zasadności utrzymywania całkowitej neutralności. Podjęte przez niego działania świadczyły o tym dobitnie. Można zatem odnieść wrażenie, iż Roosevelt i Willkie nie różnili się od siebie znacząco, proponując wciąż popularny izolacjonizm (szczególnie w ostatniej fazie kampanii prezydenckiej, co miało raczej wymiar wewnętrzny i było taktyką obliczoną na przyciągnięcie wyborców), ale bez stawiania go na szczycie listy priorytetów. Willkie był zresztą ciekawym przypadkiem, bowiem jeszcze w 1939 roku należał do Partii Demokratycznej. Gdy zmienił front, nie wyrzekł się wcześniejszych poglądów i reprezentował skrzydło umiarkowane, udanie łącząc dwie republikańskie skrajności – izolacjonizm i interwencjonizm. Trudno się zatem dziwić, że w późniejszym czasie wsparł Roosevelta i w 1941 roku dał zielone światło do wprowadzenia programu Lend Lease.
Stopniowe zaangażowanie
Prowadzona przez Roosevelta polityka zaangażowania Stanów Zjednoczonych w wojnę w Europie zmieniała się stopniowo, a część historyków uważa, iż nie można mu przypisać poparcia dla pełnego izolacjonizmu. W 1935 roku, gdy Kongres przeforsował tzw. Neutrality Act, prezydent był mocno rozczarowany – nie tylko tym, iż nie udało się mu zamknąć drogi do Ustawy o Neutralności, ale i ze względu na odrzucenie jego koncepcji miękkiego izolacjonizmu. Historyk J. Wilson skomentowała to następująco:
„Roosevelt naciskał na wprowadzenie embarga uznaniowego, które zostało przedstawione Kongresowi przez prezydenta Hoovera. Pozwoliłoby to Stanom Zjednoczonym na zachowanie quasi-neutralności przy jednoczesnym legalnym dostarczaniu broni każdemu, kto według nich był ofiarą jakiegokolwiek konfliktu. Prezydent miałby prawo decydować, kto jest stroną wojującą, a ten akt prawny zostałby przyjęty przez Europę z zadowoleniem”.
W konsekwencji „gdy Kongres naciskał na pełną neutralność, nie patrzono realistycznie na pojawiające się zagrożenie i fakt, że ustawa została zaprojektowana, aby utrzymać Stany Zjednoczone z dala od wojny, która toczyła się dwadzieścia lat wcześniej”. W 1937 roku prezydent, obserwując rozwój sytuacji międzynarodowej, z niepokojem pisał o „długoletniej psychologii publicznej”, której wyrazem było hasło „pokoju za wszelką cenę”.
Od tego momentu Roosevelt prowadził coraz aktywniejsze działania na rzecz wzmocnienia swojej pozycji wewnętrznej, szczególnie przełamania izolacjonizmu, który nie zakładał szerszego spojrzenia na stosunki międzynarodowe. Nie oznaczało to całkowitej zmiany trendów. Jeszcze w latach 1938-1939 politykę amerykańską można było określić mianem kontynuacji obliczonej na utrzymanie status quo, nawet jeśli Roosevelt i jego najbliższe otoczenie uważali, że ustępstwa wobec nazistowskich Niemiec i wyniki konferencji w Monachium nie przyniosą niczego dobrego. Być może dlatego Roosevelt podjął w styczniu 1939 roku nieudaną próbę zniesienia Ustawy o Neutralności. Ponownie poniósł porażkę na forum wewnętrznym, nie zdobywając pełnego poparcia Partii Demokratycznej.
Krok po kroku ku wsparciu aliantów
Można powiedzieć, iż administracja Roosevelta dojrzewała do zrozumienia, iż USA nie mogą całkowicie odizolować się od świata, bowiem ówczesna gospodarka – choć na skalę mniejszą niż współcześnie – stanowiła system naczyń powiązanych. Na dłuższą metę także USA traciły, a w ich interesie z pewnością nie była dominacja hitlerowskich Niemiec w Europie. Agresja przeciwko Polsce pokazała dobitnie, iż ugodowa polityka appeasementu poniosła spektakularną klęskę. Już 21 września 1939 roku Roosevelt wygłosił przemówienie do Kongresu, w którym domagał się zniesienia embargo na dostawy broni i amunicji.
Stopniowe zaangażowanie USA w wojnę dobrze ilustrują konkretne decyzje Roosevelta. 10 czerwca 1940 obszedł ustawę o neutralności i nakazał przekazywanie sprzętu wojskowego – określonego jako „nadwyżki” – Brytyjczykom. Oznaczało to dostawy do Wielkiej Brytanii samolotów, karabinów i amunicji – bardzo potrzebnych z powodu strat poniesionych w Dunkierce. 2 września 1940 roku prezydent, za upoważnieniem Kongresu, przekazał Brytyjczykom 50 niszczycieli z okresu I wojny światowej. W zamian USA otrzymały możliwość dzierżawę brytyjskich baz morskich i powietrznych na linii Wyspy Bahama – Gujana Brytyjska na 99 lat. Posunięcie to było zatem obliczone nie tylko na wsparcie Wielkiej Brytanii, było także ważnym krokiem na drodze do wzmocnienia strategicznej dominacji USA na świecie.
Podczas przemówienia z 29 grudnia 1940 roku Roosevelt stwierdził, że Stany Zjednoczone stały się „arsenałem demokracji”. Było to wyraźne retoryczne opowiedzenie się po stronie antyhitlerowskiej. Jak wspomniano, amerykańska wolta zaczęła się od wspierania uważanej w Waszyngtonie za sojusznika Wielkiej Brytanii. Do czerwca 1941 roku to Brytyjczycy byli uznawani za głównego przeciwnika hitlerowskich Niemiec. W marcu 1941 roku Roosevelt podpisał Lend-Lease Act, zezwalający na dalsze i bardziej sformalizowane wysyłanie sprzętu wojskowego do aliantów walczących przeciwko państwom Osi. Dodajmy jeszcze, że podczas wizyty gen. Władysława Sikorskiego w Białym Domu 8 kwietnia 1941 roku Roosevelt wyraził zgodę na nieoficjalną rekrutację żołnierzy do Polskich Sił Zbrojnych spośród Polonii amerykańskiej. Akcja ta przyniosła dość marne rezultaty (ok. kilkuset ochotników), ale jej wyniki nie zależały od Roosevelta, lecz od niechęci Polonii wobec inicjatywy wstąpienia do PSZ.
Wspomniana kampania wyborcza z 1940 roku postawiła Roosevelta w trudnej sytuacji. Nie mógł oficjalnie deklarować gotowości do całkowitego przełamania izolacjonizmu i przejścia do polityki interwencji. W oczach opinii publicznej byłaby to jasna deklaracja woli zaangażowania w wojnę, a tego chciało niewielu. Prezydentowi „sprzyjał” rozwój wydarzeń. Zaostrzenie amerykańskiego stanowiska wobec Cesarstwa Japońskiego, najpierw w formie konfrontacji politycznej, a następnie militarnej, nastąpiło w 1941 roku. Była to odpowiedź na eskalację ze strony Japonii. Momentem zwrotnym, który ostatecznie pogrzebał izolacjonizm, był japoński atak na Pearl Harbor, który zmusił USA do zaangażowania w wojnę na Pacyfiku i otworzył drzwi do militarnego wsparcia europejskich sojuszników. Poprzez stanowczą politykę wobec Cesarstwa Japońskiego oraz wyraźne popieranie Chin Roosevelt poniekąd doprowadził (według niektórych teorii celowo) do japońskiego ataku na Pearl Harbor. Nie szukajmy jednak teorii spiskowych, Amerykanie bronili swoich interesów na Pacyfiku, a decyzja o uderzeniu na bazę morską US Navy została podjęta w Tokio, nie w Waszyngtonie.
Niedługo po ataku na Pearl Harbor – 11 grudnia 1941 roku – Niemcy i Włochy wypowiedziały wojnę Stanom Zjednoczonym. Teoretycznie oznaczało to, że Amerykanie zostali zmuszeni do zbrojnego zaangażowania się w Europie. W istocie jednak, nie było to aż tak oczywiste. Pokonanie Cesarstwa Japońskiego leżało w bezpośrednim interesie Waszyngtonu, ponieważ japońska ekspansja zagrażała bezpośrednio terytoriom amerykańskim lub od Amerykanów zależnym. W przypadku Niemiec i Włoch takie bezpośrednie zagrożenie nie występowało. Waszyngton mógł zatem zaangażować się w Europie jedynie częściowo – poprzez dalsze wspieranie Wielkiej Brytanii i ZSRR oraz ewentualne wysłanie szczątkowych sił zbrojnych w celu wsparcia Brytyjczyków. Administracja Roosevelta podjęła jednak decyzję o pełnym uderzeniu militarnym na Niemców i Włochów. I to niewątpliwie przyśpieszyło klęskę Hitlera oraz Mussoliniego.
Należące do US Army ciężarówki przewożą – poprzez terytorium irańskie – zaopatrzenie dla Związku Radzieckiego, przesyłane w ramach Lend-Lease (Library of Congress/Wikimedia, domena publiczna).
Izolacjonista?
Kim zatem był Franklin Delano Roosevelt? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta, zważywszy na liczbę czynników, które należy uwzględnić w analizie. Przytoczone wyżej argumenty wskazują, iż Roosevelt niewątpliwie sprzyjał polityce izolacjonizmu, ale nie w jego ekstremalnej formie. Zmiany w polityce USA końca lat trzydziestych mogły być konsekwencją albo pragmatycznej, realistycznej oceny rozwoju wydarzeń na świecie, albo rosnącej dojrzałości prezydenta, który zrozumiał, iż USA nie mogą się odseparować od swoich sojuszników i przymykać oczu na poważne problemy zagrażające globalnemu bezpieczeństwu.
Droga do przełamania izolacjonizmu była długa. Liczne problemy administracyjne, opór w Partii Demokratycznej, aktywny lobbying izolacjonistów wspieranych przez środowiska ówczesnej politycznej ekstremy – wszystko to sprawiało, iż przeforsowanie nowego podejścia do polityki zagranicznej zajęło Rooseveltowi i jego najbliższemu otoczeniu kilka lat. Dzięki podjęciu pierwszych antyizolacjonistycznych działań na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych USA były lepiej przygotowane do konfliktu i walki u boku aliantów. Atak na Pearl Harbor, niezależnie od wszystkiego, pogrzebałby nadzieje izolacjonistów na pełną separację. USA musiały walczyć, bo na szali znalazło się ich bezpośrednie bezpieczeństwo i interesy polityczne i gospodarcze. Czas „miękkiego izolacjonizmu” także poszedł w zapomnienie. Kto wie, czy w przypadku Roosevelta ten proces nie nastąpił zdecydowanie wcześniej.
Fotografia tytułowa: Franklin Delano Roosevelt podczas konferencji w Jałcie. Wikipedia, domena publiczna.
Marek Korczyk, Mateusz Łabuz