Operacja „Frantic” i amerykańska baza w Połtawie

Dziś brzmi to jak historyczne science-fiction, zwłaszcza w obliczu postawy ZSRR względem Powstania Warszawskiego i podejścia Sowietów do kwestii zaopatrywania powstańców przez alianckie lotnictwo, w 1944 roku było jednak ważnym elementem wspólnej walki z nazistowskimi Niemcami. W maju 1944 roku do odbitej przez Sowietów Połtawy zaczęli przybywać amerykańscy żołnierze. Stworzona tam baza miała służyć lotnictwu Stanów Zjednoczonych, szczególnie przy realizacji założeń operacji „Frantic” – zmasowanych nalotów na cele położone na terytoriach kontrolowanych przez III Rzeszę. Pierwsze tygodnie współpracy przebiegały wręcz w sielankowej atmosferze – Amerykanie byli oczarowani gościnnością gospodarzy, a gospodarze z zaciekawieniem przyglądali się przybyszom, chętnie wchodząc w interakcje i organizując im czas wolny w formie suto zakrapianych potańcówek. Operacja „Frantic” także przynosiła oczekiwane skutki, zbliżając sojuszników do zwycięstwa nad nazistowskimi Niemcami. Być może to uśpiło czujność Amerykanów, którzy dość późno zorientowali się, że intencje Sowietów dalekie są od uczciwości. 


W tekście wykorzystano fragmenty książki „Most nad piekłem” Serhiego Plokhy


Konferencja w Moskwie i długie targi

W październiku 1943 roku ministrowie spraw zagranicznych ZSRR, USA i Wielkiej Brytanii spotkali się na konferencji w Moskwie, w trakcie której przygotowywano grunt pod konferencję przywódców Wielkiej Trójki w Teheranie. Amerykanie podjęli w stolicy ZSRR trudny temat intensyfikacji współpracy lotniczej na drodze do przygotowań do otwarcia drugiego frontu w Europie Zachodniej. Sowietom zależało na jak najszybszym przeprowadzeniu desantu sił sprzymierzonych – mimo znaczących postępów Armii Czerwonej sytuacja na froncie wschodnim wciąż nie była przesądzona. Otwarcie drugiego frontu miało odciążyć ZSRR, a przez to przyspieszyć marsz komunistycznych wojsk w kierunku zachodnim.

Alianckie lotnictwo prowadziło wówczas zmasowane naloty na niemieckie miasta – operacje przeprowadzano z lotnisk zlokalizowanych głównie w Wielkiej Brytanii i Włoszech, co nastręczało problemów logistycznych związanych z dużą odległością do celów oraz koniecznością dwukrotnych przelotów nad terytoriami kontrolowanymi przez III Rzeszę. Dowódca Sił Powietrznych USA Henry Arnold poprosił zatem amerykańskich delegatów udających się na konferencję moskiewską o zaproponowanie Sowietom możliwości stworzenia amerykańskiej bazy lotniczej na terytorium ZSRR, co z kolei umożliwiałoby międzylądowania na radzieckich lotniskach. Alianckie bombowce mogłyby wówczas skuteczniej atakować cele położone na terytorium III Rzeszy – lecąc na wschód, zrzucałyby pierwszą serię ładunków, a po odpoczynku w radzieckiej bazie, podczas powrotu na zachód, mogłyby uderzyć raz jeszcze. Koncepcję określono mianem „lotów wahadłowych”.

Amerykański bombowiec B-17 i radziecki Jakowlew Jak-9 – oba bazowały w Połtawie. Zdjęcie za: Wikipedia, domena publiczna.

Pomysł, świetny pod względem strategicznym i pomyślany nie tylko na zwiększenie skali zniszczeń, ale i oszczędzenie załóg bombowców (międzylądowanie dawało czas na niezbędne naprawy, tankowanie, odpoczynek, ale i ratowanie maszyn uszkodzonych, które niekoniecznie doleciałyby do baz macierzystych), musiał dostać zielone światło w Moskwie. Amerykanie mieli także inną motywację. W ocenie prezydenta Franklina Delano Roosevelta niezbędne było prowadzenie dwutorowej polityki względem ZSRR. Z jednej strony konieczny był balans sił, z drugiej próby zbliżenia. L. C. Gardner napisał o tej koncepcji: „W jego przekonaniu kluczowy okres przejściowy po wojnie powinien być wykorzystany do budowania zaufania wśród Wielkiej Trójki. […] Wszystko, co trzeba było zrobić, aby uspokoić Stalina podczas wojny, zostanie odkupione, gdy przejście do bardziej otwartego świata zostanie ukończone. Trzeba przyznać, że to wszystko było dość niejasne w umyśle Roosevelta”. Rzeczywiście, takie podejście zasadzało się na głębokim niezrozumieniu sowieckiego systemu masowego terroru, do którego Roosevelt chciał eksportować zasady zachodniej demokracji. Pod względem strategicznym Amerykanie mieli nadzieję na oswojenie Sowietów z ideą lotów wahadłowych, które w późniejszym czasie chcieli wykorzystywać w działaniach przeciwko Japonii. I w tym wypadku współpraca z ZSRR była niezbędna – to z baz położonych na Syberii mogły startować ciężkie bombowce przeznaczone do nalotów na japońskie miasta.

Jak później pisał [jeden z architektów porozumienia, gen. John Russell Deane], jego prośba, którą wysunął już pierwszego dnia konferencji, „spadła na przedstawicieli ZSRR jak grom z jasnego nieba”. Odpowiadając mu, Mołotow [radziecki komisarz/minister spraw zagranicznych] grał na czas. Zgodził się rozważyć propozycję, która obejmowała dwa dodatkowe postulaty generała Arnolda: sprawniejszą wymianę informacji meteorologicznych między siłami powietrznymi USA i ZSRR oraz poprawę komunikacji lotniczej między tymi krajami. Obiecał też, że odezwie się do niego i jego współpracowników w stosownym czasie. Deane wspominał, że właśnie wtedy odebrał pierwszą lekcję na temat załatwiania spraw z sowieckimi oficjelami: „[…] w kwestiach dotyczących cudzoziemców żaden podwładny w Rosji nie może podjąć decyzji bez uzgodnienia z przełożonym, a tym przełożonym jest zazwyczaj sam Stalin”. Dopiero po dwóch dniach sowiecki komisarz spraw zagranicznych mógł poinformować uczestników konferencji, że przychyla się do ich wniosku. W rzeczywistości budowa zachodnich baz na terytorium ZSRR budziła jego niepokój.

Sowieci z oczywistych względów wzbraniali się przed wpuszczeniem Amerykanów na swoje terytorium i oddaniem im kontroli nad bazą lotniczą. Ostatecznie jednak pomysł zaaprobowali, choć jeszcze w Moskwie komisarz spraw zagranicznych ZSRR Wiaczesław Mołotow przekazał delegacji z USA, iż potrzebne będą kolejne dyskusje na temat szczegółowych ustaleń. Dla Amerykanów najważniejszy był jednak pierwszy krok wykonany podczas konferencji oraz pozytywna reakcja radzieckich władz, choć w protokole końcowym po spotkaniu w Moskwie o bazach nie wspomniano – było to temat poboczny, dyskutowany na marginesie głównych rozmów. Został jednak poruszony w Teheranie, tym razem na najwyższym szczeblu. Konsekwencją wstępnego porozumienia przywódców mocarstw była oficjalna deklaracja ZSRR.

26 grudnia [1943 roku] Mołotow przekazał Harrimanowi memorandum, w którym stwierdzono, że rząd Związku Radzieckiego nie sprzeciwia się amerykańskiej propozycji utworzenia baz, a ponadto dowództwo sił powietrznych ZSRR otrzyma polecenie rozpoczęcia wstępnych konsultacji z przedstawicielami USA. Harriman i Deane byli ostrożnymi optymistami. „Chociaż porozumienia te zaledwie zarysowują kształt przedsięwzięć, które zaproponowaliśmy rządowi sowieckiemu, oraz nadal pozostają przedmiotem rozmów, mam wrażenie, że stanowią one oznakę zmiany nastawienia i otworzą drzwi do dalszej współpracy” – przekazał Deane szefom połączonych sztabów 27 grudnia.

Rzeczywiście, sprawy nieco przyspieszyły. 2 lutego 1944 roku amb. USA w Moskwie William Averell Harriman został przyjęty przez Józefa Stalina, który zaproponował wykorzystanie 150-200 samolotów oraz użycie kilku baz znajdujących się na terytoriach oswobodzonych przez Armię Czerwoną. Amerykanie na propozycję przystali, ale strona radziecka jeszcze przez kilka tygodni grała na zwłokę. Dopiero 15 kwietnia 1944 roku do Połtawy, wyznaczonej do przyjęcia Amerykanów, przybyła zasadnicza grupa organizacyjna kierowana przez płk Alfreda Kesslera. W kolejnych tygodniach prowadzono intensywne prace przygotowawcze, by baza mogła odbierać loty wahadłowe. Obok Połtawy Amerykanie mieli jeszcze operować z pobliskich lotnisk w Myrhorodzie i Pyriatynie. Personel, który miał obsługiwać bazy, był transportowany do ZSRR na raty. Największa grupa licząca ponad 600 osób przybyła w maju – lotnicy przebyli niezwykle długą drogę, gdyż zaokrętowano ich w Wielkiej Brytanii już pod koniec marca. Później zaliczyli postoje w Egipcie i Iranie. 16 maja 1944 roku wreszcie byli w Połtawie.

Łącznie do trzech baz miało przybyć nie więcej niż 1200 osób w ramach stałego personelu obsługującego lotniska, wliczając w to kadrę dowódczą. Taki limit Amerykanie ustalili z Sowietami. Ostatecznie liczbę tę nieznacznie przekroczono. Dowództwo nad zgromadzonymi w ZSRR siłami objął gen. Robert Walsh.

Oficerowie amerykańscy i sowieccy podczas rozmowy w bazie lotniczej w Połtawie w 1944 roku (Wikimedia/NARA, domena publiczna).

Baza w Połtawie

Połtawa znajduje się na terenie dzisiejszej Ukrainy, nieco ponad 300 kilometrów na wschód od Kijowa. Przez wieki miasto rozwijało się dzięki korzystnemu położeniu na najważniejszych szlakach komunikacyjnych łączących kluczowe miasta Ukrainy oraz dostępowi do rzeki Worskli, która historykom jest znana przede wszystkim jako miejsce bitwy stoczonej w 1399 roku przez wojsk litewskie z siłami Złotej Ordy. Przez wieki miasto znajdowało się pod panowaniem rosyjskim. We wrześniu 1941 roku siły niemieckie zajęły miasto po ciężkich walkach – zostało ono wyzwolone przez Armię Czerwoną niemal dokładnie dwa lata później, 23 września 1943 roku. Okupacja pozostawiła jednak niezatarte piętno na losach miasta. Dość powiedzieć, iż Niemcy wymordowali niemal całą ludność żydowską zamieszkującą Połtawę przed wojnę.

Baza lotnicza w Połtawie powstała już w latach trzydziestych. Gdy miasto dostało się ręce niemieckie, baza straciła na znaczeniu, choć wciąż odgrywała pewną rolę w systemie zaopatrywania sił Wehrmachtu na froncie wschodnim. W połowie 1944 roku nie była już miastem przyfrontowym – sowieckie wojska poczyniły bowiem znaczące postępy. Lokalizacja była zatem korzystna – z jednej strony amerykańskim bombowcom nie groziło już tak duże niebezpieczeństwo ze strony niemieckiej artylerii przeciwlotniczej, z drugiej Połtawa znajdowała się wystarczająco blisko celów bombardowań. Jak zauważył Plokhy:

Wieczorem 16 maja 1944 roku do Połtawy dojechał liczący niespełna 400 ludzi oddział majora Dunna (cały czwarty transport w chwili wyjazdu liczył 680 żołnierzy). Wraz z nowymi przybyszami w bazach w rejonie miasta przebywało teraz 922 Amerykanów. Większość z nich – 416 – pozostała w Połtawie, 243 wysłano do Myrhorodu, a 263 do Pyriatyna. Operacja „Frantic” wchodziła w decydującą fazę. Amerykanom udało się dostać do baz na Ukrainie przed inwazją aliantów na Europę Zachodnią i wyglądało na to, że obiekty te będą już działać w chwili desantu w Normandii. John Deane mógł świętować swoje pierwsze prawdziwe zwycięstwo. Udało mu się przezwyciężyć wszystkie przeszkody stawiane przez Sowietów od chwili, gdy po raz pierwszy poruszył temat baz w październiku 1943 roku, a ponadto zdołał sprawić, że gospodarze dotrzymali słowa. Wiązało się to z wysokimi kosztami, w tym koniecznością odwołania ze stanowiska pierwszego dowódcy operacji bombardowań wahadłowych oraz długimi okresami niepewności i zamieszania, ale rezultaty były widoczne na pierwszy rzut oka, a przyszłość wyglądała obiecująco.

Ze względu na położenie i warunki logistyczne Połtawa miała obsługiwać przede wszystkim amerykańskie bombowce B-17. Ulokowano tam również kwaterę główną wspólnej operacji określaną jako Dowództwo Wschodnie USAAF (United States Strategic Air Forces). W Pyriatynie, nieco bardziej wysuniętym na zachód, miały z kolei bazować dysponujące nieco mniejszym zasięgiem myśliwce osłony (głównie Mustangi P-51). Co ciekawe, Sowieci nie zgodzili się, by do ochrony baz przydzielono amerykańskie myśliwce. Zdecydowali się, iż sami zapewnią niezbędną ochronę, przy czym nie dysponowali oni artylerią przeciwlotniczą operującą na radarach, co z góry wykluczało efektywne działania w przypadku niemieckiego nalotu. Wydarzenia z nocy z 22 na 23 czerwca 1944 roku dobitnie pokazały, iż przyjęta przez radzieckie dowództwo strategia zwyczajnie zawiodła.

Bombowiec B-17 nazywany nie bez przyczyny „Latającą Fortecą”. Zdjęcie za: Wikipedia, domena publiczna.

Przebieg operacji „Frantic”

Utworzenie baz na terytorium ZSRR miało służyć wspomnianym lotom wahadłowym umożliwiającym zmasowane bombardowanie celów na terytoriach zajętych przez Niemcy. Operacji nadano kryptonim „Frantic”, co w wolnym tłumaczenie oznacza „oszalały, wściekły” – dokładnie tak wyobrażano sobie skutki bombardowań. Furia, z jaką alianci planowali uderzyć na hitlerowskie Niemcy miała wybić nazistom z głów marzenia o możliwości kontynuowania oporu, nie mówiąc już o zwycięstwie. Alianci brali pod uwagę, iż w nalotach ucierpi ludność cywilna – był to nieodzowny element bombardowań celów położonych w miastach, a jednocześnie środek prowadzenia działań wojennych. Katastrofalne zniszczenia miały wywrzeć także efekt psychologiczny.

Do operacji oddelegowano głównie 8. Armię Powietrzną i 15. Armię Powietrzną, do których osłony przydzielono 4. Grupę Myśliwską. Łącznie przeprowadziły one siedem lotów wahadłowych (tam i z powrotem), z czego w ramach szóstej i siódmej misji zrzucono zasobniki dla walczącej w Powstaniu Warszawskim Armii Krajowej. Kwestia lotów nad Warszawę zostanie omówiona odrębnie.

W maju 1944 roku przeprowadzono pierwsze loty przygotowawcze. Pierwsza „prawdziwa” misja została zrealizowana na początku czerwca 1944 roku. Tak wrażenia z „odbioru” maszyn 15. Armii Powietrznej w Połtawie opisał Serhii Plokhy:

Deane i inni członkowie ścisłego kierownictwa wiedzieli, że wczesnym rankiem bombowce oraz myśliwce 15 Armii Powietrznej we Włoszech miały wystartować z baz i uderzyć na cele w Debreczynie na Węgrzech i okolicach, a następnie kontynuować lot na wschód, żeby ostatecznie wylądować w Połtawie. Nie mieli jednak pojęcia, czy nalot rzeczywiście doszedł do skutku, czy pogoda była sprzyjająca i co, jeżeli w ogóle, wydarzyło się nad Debreczynem. Radiotelegrafiści bezskutecznie usiłowali uzyskać jakiekolwiek sygnały, że operacja trwa. Wreszcie o 12.30 nadeszła wiadomość, że Latające Fortece i towarzyszące im myśliwce poderwały się z włoskich baz o czasie. Oznaczało to, że w każdej chwili mogą zjawić się nad Połtawą.

Deane wsiadł do samochodu i popędził w kierunku zbudowanego z betonu i metalu lądowiska – wspólnego przedsięwzięcia amerykańskich wojsk inżynieryjnych oraz żołnierek Armii Czerwonej. Przybył dokładnie w chwili, gdy na ukraińskim niebie zaczęły się pojawiać Latające Fortece 15 Armii Powietrznej. „Wypełniały cały horyzont – pisał później – i choć zawsze były ogromne, ich srebrne sylwetki wydawały się jeszcze większe na tle czarnego nieba”. Dla Deane’a było to spełnienie marzeń – po miesiącach ciężkiej pracy, podczas których przeżywał dni, a czasem tygodnie frustracji. „Stojących obok pasa Amerykanów przechodził trudny do opisania dreszcz emocji” – pisał we wspomnieniach. „Na niebie objawił nam się nasz kraj na wojnie – te samoloty uosabiały amerykańską potęgę, możliwości naszego przemysłu i zdolności jego pracowników, efektywność działań USA oraz odwagę młodych Amerykanów”.

Do bazy w Połtawie zbliżała się armada ciężkich bombowców B-17, popularnie zwanych Latającymi Fortecami. Ten czterosilnikowy samolot produkcji Boeinga miał długość ponad 22 metrów i rozpiętość skrzydeł przekraczającą 21 metrów. Jego zasięg wynosił 3200 kilometrów, a prędkość przelotowa sięgała niemal 300 kilometrów na godzinę. Załoga liczyła dziesięć osób. Bombowiec był uzbrojony w trzynaście karabinów maszynowych M2 Browning o kalibrze 12,5 mm, a podczas misji dalekiego zasięgu, takiej jak lot do Połtawy, mógł przenieść ponad 2 tony bomb. Produkcja każdej maszyny kosztowała niecałe ćwierć miliona dolarów i z punktu widzenia amerykańskiej opinii publicznej była warta każdego wydanego grosza. Latająca Forteca stała się najlepiej rozpoznawalnym samolotem amerykańskim całej wojny i symbolem potęgi powietrznej USA.

Nadlatujące B-17 dały najbardziej imponujący pokaz lotniczy, jaki kiedykolwiek widzieli Sowieci. „Nadciągnęły nad lotnisko z ryczącymi silnikami, których hałas wypełnił całą rozciągającą się wokół żyzną krainę. Ryk maszyn należących do kolejnych eskadr odbijał się od ruin pobliskiego miasta, a ich sylwetki tworzyły na niebie wzory przypominające zamki” – pisał kanadyjski reporter Raymond Arthur Davies. „Wszystko to robiło wrażenie wielkiej potęgi. Potem, z gracją odłączając się od swoich formacji, piloci schodzili w dół jeden za drugim”. Lądowanie wszystkich samolotów zajęło prawie 2 godziny. Kolejne przyziemienia były kwitowane westchnieniami czerwonoarmistek, które ułożyły pas startowy. „Czy się nie ugnie? Czy były wystarczająco staranne?” – wspominał Deane, opisując ich obawy. Następnie dodał: „Gdy pierwsze Fortece przetoczyły się po całej długości pasa, w głosach kobiet słychać było ulgę”.

Poszczególne loty (nazwijmy je umownie „misjami”) w ramach operacji „Frantic” wymagają odrębnego omówienia ze względu na zróżnicowanie celów i liczebność wypraw bojowych.

Pierwsza misja została zrealizowana w dniach 2 i 6 czerwca 1944 roku. 2 czerwca 130 bombowców B-17 i 69 myśliwców P-51 wystartowało z baz we Włoszech i przeprowadziło atak na cele w Debreczynie na Węgrzech (magistrale kolejowe). W grupie 15. Armii Powietrznej znalazł się sam gen. I. Eaker kierujący wówczas alianckimi siłami powietrznymi w basenie Morza Śródziemnego. Pierwsze oceny efektów bombardowań były pozytywne – zrealizowano strategiczny cel, bombowce bezpiecznie doleciały do radzieckich baz (stracono jedną „Latającą Fortecę”), a załogi zostały przywitane przez Sowietów z honorami.

6 czerwca z Połtawy poderwały się 104 B-17, do których dołączyło 45 P-51 osłony. Alianckie lotnictwo zaatakowało Galati w Rumunii, gdzie znajdowało się lotnisko Luftwaffe. Bombowce powróciły do Połtawy bez strat własnych. 11 czerwca grupa odleciała do Włoch, po drodze bombardując jeszcze cele w Rumunii – ponownie były to niemieckie lotniska, tym razem w rejonie Fokszany. Ze względu na złe warunki atmosferyczne Amerykanie nie zrealizowali planu lotu w rejon Mielca, nad okupowaną przez Niemców Polskę. W trakcie powrotu do Włoch stracono jeden B-17, jeden „Mustang” rozbił się tuż po starcie z radzieckiej bazy.

Druga misja została zrealizowana siłami 8. Armii Powietrznej. 21 czerwca 163 B-17 osłaniane przez 70 P-51 wyruszyło z Wielkiej Brytanii, by zaatakować rafinerię w Ruhland. Nie wszystkie bombowce dotarły na cele – wyprawa została bowiem rozproszona przez Messerschmitty chroniące terytorium III Rzeszy. Ostatecznie 2 bombowce i 2 myśliwce zostały zestrzelone, kilkadziesiąt maszyn zawróciło do Wielkiej Brytanii. Pozostałe dotarły do baz na Ukrainie.

Epilogiem pierwszego przelotu w ramach „Frantic II” był druzgocący nalot Luftwaffe na bazy używane przez Amerykanów, szczególnie w Połtawie. Konsekwencje bombardowania zostaną omówione w kolejnej sekcji. W tym miejscu warto jednak zaznaczyć, iż entuzjazm związany z realizacją operacji został skutecznie ostudzony – nie chodziło jedynie o straty poniesione w nocy z 22 na 23 czerwca 1944 roku, ale i narastające spory z Sowietami, którzy wykazywali się coraz mniejszą ochotą do współpracy. Niemcy wykazali się z kolei i refleksem, i zdrowym rozsądkiem. Po „Frantic I” słusznie oszacowali, iż Amerykanie będą powtarzać podobne operacje w przyszłości. Niemiecki zwiad lotniczy przekazał także zdjęcia bazy w Połtawie. Gdy więc nad Ruhland pojawiły się B-17, które zamiast wrócić na zachód poleciały na wschód, Niemcy wiedzieli, iż muszą uderzyć na niczego niespodziewającego się przeciwnika… 49 z 73 znajdujących się na lotnisku bombowców zostało bezpowrotnie zniszczonych, kilkanaście zostało uszkodzonych.

W tej sytuacji zdziesiątkowane B-17 ruszyły na Zachód 26 czerwca. Łącznie zdołano zebrać ledwie ponad 70 maszyn, które zbombardowały cele w rejonie Drohobycza, a następnie poleciały do Foggii we Włoszech. Stamtąd, po zaangażowaniu w kilka mniejszych operacji nad Węgrami i Rumunią na początku lipca B-17 odleciały do Wielkiej Brytanii.

Trzecia misja rozpoczęła się z opóźnieniem. Niepowodzenie „Frantic II” skutecznie wyhamowało amerykańskie zapędy, a i Sowieci nie palili się do kontynuowania operacji. Dopiero 22 lipca 1944 roku sformowano grupę myśliwską z 15. Armii Powietrznej – ponad 70 P-38 wspieranych przez blisko 60 P-51 poleciało najpierw nad Rumunię, a stamtąd do ZSRR. 25 lipca myśliwce dokonały wypadu nad Mielec (według danych dr K. Mroczkowskiego – 39 P-51 i 39 P-38). Po powrocie na Ukrainę zostały przygotowane do powrotu. 26 lipca, przelatując nad Ploeszti (Rumunia), dotarły do Włoch.

Czwarta misja również została zrealizowana wyłącznie z udziałem myśliwców. 4 sierpnia ponad 70 myśliwców z 15. Armii Powietrznej zaatakowało lotnisko w Focsani w Rumunii, a podczas powrotu 6 sierpnia uderzyły na cele w Ploeszti, by wreszcie wrócić do Włoch.

Amerykańscy piloci, przewiezieni do bazy w Połtawie po tym jak zostali zestrzeleni nad Polską w styczniu 1945 roku (National Archives, domena publiczna)

Piąta misja została przeprowadzona w sposób tradycyjny, a więc z udziałem bombowców. Wzięło w niej udział 75 B-17 osłanianych przez ponad 150 P-51.

Misję tę zorganizowano na wniosek ZSRR. Moskwa chciała, aby Latające Fortece zbombardowały cele na Górnym Śląsku w Rzeszy oraz w rejonie Krakowa w okupowanej Polsce, przy czym zależało jej, żeby zadanie zostało wykonane szybko – do 5 sierpnia. Zła pogoda opóźniła jednak operację o dzień i doprowadziła do zmiany celu: maszyny zaatakowały instalacje przemysłowe w pobliżu położonej na wybrzeżu bałtyckim polskiej Gdyni. Następnego dnia, czyli 7 sierpnia, Amerykanie zrealizowali część pierwotnego zamiaru, atakując z baz w Połtawie cele w okolicach Krakowa. 8 sierpnia, zamiast wrócić do Wielkiej Brytanii, maszyny 8 Armii Powietrznej poleciały zaś do Włoch, po drodze bombardując obiekty w Rumunii, na którą Sowieci planowali najechać jeszcze w tym samym miesiącu.

Operację uznano ogólnie za sukces, choć pod względem liczby zaangażowanych bombowców, znaczenia zaatakowanych celów i dokonanych zniszczeń nie mogła się równać z czerwcową „Frantic II”. Tym razem jednak po nalotach nie utracono samolotów na ziemi. Amerykanom nie udało się wprawdzie przekonać Sowietów, by pozwolili im na sprowadzenie własnych nocnych myśliwców i obrony przeciwlotniczej, co skutkowałoby pięciokrotnym zwiększeniem liczby personelu wojskowego USA w rejonie Połtawy, ale nie wydawało się to już konieczne. Linia frontu sowiecko-niemieckiego przesunęła się bowiem zbyt daleko na zachód, aby Niemcy mogli porwać się na taki atak, jaki przeprowadzili zaledwie kilka tygodni wcześniej […] Białoruś i Ukraina znajdowały się teraz prawie w całości pod kontrolą ZSRR.

Szybko przesuwająca się linia frontu okazała się nowym wyzwaniem dla funkcjonowania baz w rejonie Połtawy. Liczba celów, do których Amerykanie mogli z nich dotrzeć, drastycznie malała, gdyż kolejne tereny trafiały pod kontrolę Sowietów lub stawały się teatrem działań Armii Czerwonej. Amerykańscy lotnicy w Połtawie i pracownicy misji wojskowej w Moskwie dostrzegali po stronie sowieckiej malejący entuzjazm dla operacji bombardowań wahadłowych. To samo dotyczyło zresztą amerykańskich dowódców w Londynie i Waszyngtonie, którzy byli coraz bardziej zainteresowani pozyskaniem nowych baz w pobliżu szybko przesuwającej się linii frontu sowiecko-niemieckiego.

W Moskwie amerykańskie wnioski o nowe bazy – położone dalej na zachód i bliżej frontu – nie spotkały się jednak z odzewem. Sowieci wciąż zwlekali z zatwierdzaniem nowych celów, dlatego też „Frantic VI” – nowa misja, w ramach której amerykańskie samoloty miały polecieć z Wielkiej Brytanii na Ukrainę i do Włoch – odbyła się dopiero w połowie września.

Amerykanie wrócili do baz we Włoszech 12 sierpnia 1944 roku.

Szósta misja została zainicjonowana 11 września 1944 roku z udziałem 77 B-17 i 64 P-51 z 15. Armii Powietrznej. Celem były fabryki w rejonie Chemnitz i Wrocławia. 13 września Amerykanie wrócili do Włoch, tym razem atakując cele przemysłowe położone na terytorium Węgier. Nie był to jednak koniec „Frantic VI”…

Powstańcy z zasobnikiem zrzuconym przez alianckie lotnictwo. Pomoc, głównie ze względu na sprzeciw Sowietów, przyszła jednak zbyt późno. Zdjęcie za: Wikipedia/AGAD, domena publiczna.

Loty nad Warszawę

Z punktu widzenia polskiej historiografii najważniejsze są niewątpliwie dwie misje zaopatrzeniowe (z czego jedna nieudana i ostatecznie odwołana) przeprowadzone w ramach operacji „Frantic”. Wybuch Powstania Warszawskiego 1 sierpnia 1944 roku i natężenie walk o stolicę były dla aliantów zachodnich zaskoczeniem. Nie ulega wątpliwości, iż lotnictwo sił sprzymierzonych nie było przygotowane do zaopatrywania Armii Krajowej ad hoc, jednak rozpoczęcie operacji „Frantic” z wykorzystaniem radzieckich baz lotniczych teoretycznie powinno było sprawę ułatwić. Teoretycznie, gdyż inicjatywa zrzutów zaopatrzenia od początku napotykała na sprzeciw Sowietów, którzy we wzajemnym wykrwawieniu się sił polskich i niemieckich mieli oczywisty interes militarny i polityczny.

Obecność amerykańskich baz lotniczych na terytorium ZSRR, którą Sowieci musieli tolerować w poprzednich tygodniach, teraz stała się nie do zniesienia. Strona sowiecka nie była w stanie przedstawić żadnej wiarygodnej wymówki tłumaczącej, dlaczego Amerykanie nie mogą udzielić pomocy polskim powstańcom. Stalin najwyraźniej zadecydował, że bazy muszą zostać zlikwidowane. 17 sierpnia podczas spotkania z Harrimanem i Clarkiem Kerrem Mołotow zadał Amerykanom niespodziewany cios: Sowieci nie tylko sprzeciwili się wykorzystaniu baz ukraińskich do zaopatrywania Polaków, ale chcieli również, by żołnierze USA w ogóle się wynieśli. W amerykańskim protokole ze spotkania stwierdzono:

„Po długiej dyskusji na temat dostaw broni dla polskiego ruchu oporu w Warszawie pan Mołotow oświadczył znienacka, w obecności brytyjskiego ambasadora, że pragnie ostrzec pana Harrimana, iż Wojskowe Siły Powietrzne ZSRR wnioskują o rewizję kwestii baz dla operacji »Frantic«. Sezon letni, podczas którego lotniska miały zostać udostępnione Siłom Powietrznym Stanów Zjednoczonych, zakończył się i jest mało prawdopodobne, aby w zimie odbyło się wiele lotów. Lotniska te są teraz potrzebne radzieckim siłom powietrznym”.

Gdy w połowie września 1944 roku Sowieci wreszcie wyrazili zgodę na zaopatrywanie Powstania Warszawskiego, było już zbyt późno, by zasobniki zrzucane Polakom mogły zmienić sytuację w stolicy. 15 września 8. Armia Powietrzna była gotowa do odlotu, ale z misji ostatecznie zrezygnowano wobec złych warunków atmosferycznych.

W konsekwencji niezbędne było zorganizowanie kolejnej misji siłami 15. Armii Powietrznej. „Frantic VII” dedykowano w pełni zaopatrywaniu powstańców. 107 B-17 z blisko 1250 zasobnikami poleciało nad Warszawę 18 września. Osłonę zapewniało 137 P-51. Niestety, wobec postępów sił niemieckich i radykalnego zmniejszenia się terenów kontrolowanych przez powstańców, jedynie 228 zasobników trafiło bezpośrednio do żołnierzy Armii Krajowej. Amerykańskie samoloty poleciały do ZSRR, tracąc jedynie 1 B-17 i 2 P-51. 19 września dopełniły lotu wahadłowego, powracając do Włoch. Po drodze zbombardowano cele na Węgrzech.

Sojusznicy i wrogowie

Atmosfera w Połtawie zaczęła się zagęszczać już latem 1944 roku. Sowieci początkowo wykazywali się dużą energią w zapewnianiu Amerykanom niezbędnej pomocy. W czerwcu i lipcu zaczęli jednak wysyłać pierwsze sygnały zniechęcenia. W imponujących im początkowo lotnikach USA dostrzegano znowu przede wszystkim „kapitalistów z Zachodu”, a więc – co do zasady – ideologicznych wrogów. Komunistyczne politbiuro przykładało coraz większą wagę do separowania gospodarzy od gości, inspirowało także negatywne nastroje, umiejętnie rozgrywając różnice kulturowe i materialne. Sporą rolę w procesie zmiany nastawienia prawdopodobnie odegrał sam Józef Stalin. W ocenie historyków decyzja o utworzeniu bazy w Połtawie była wybiegiem taktycznym, obliczonym na zrealizowanie doraźnych celów politycznych i militarnych. Gdy Armia Czerwona poczyniła kolejne postępy, radziecki dyktator nie miał już wątpliwości, iż będzie w stanie wyzwolić znaczną część Europy Środkowej własnymi siłami, bez oglądania się na zachodnich sojuszników. Obecność amerykańskich lotników na terytorium ZSRR nie miała już jasnego uzasadnienia strategicznego, nawet jeśli operacja „Frantic” dopiero się rozpoczynała i przynosiła zadowalające efekty z wojskowego punktu widzenia. Stalin nigdy w pełni nie zaakceptował idei utworzenia amerykańskich baz na terytorium ZSRR.

Mimo iż loty wahadłowe prowadzono do jesieni, w okresie od maja do października wyróżnić trzeba dwa wydarzenia, które można by określić mianem „punktów zwrotnych”. W nocy z 22 na 23 czerwca 1944 roku bombowce niemieckiej Luftwaffe przeprowadziły serię ataków na bazę w Połtawie i pobliskie lotniska. W ich wyniku zniszczone zostały 43 amerykańskie bombowce B-17. Sowieci okazali się całkowicie nieprzygotowani do obrony bazy. Zawiodło rozpoznanie, zawiodła artyleria, zawiodła osłona lotnicza. Nic nie funkcjonowało tak, jak powinno, mimo zapewnień gospodarzy, iż baza jest doskonale chroniona, a amerykańskim maszynom nic nie grozi. Amerykanie odnieśli słuszne wrażenie, iż Sowieci zwodzili ich pięknie brzmiącymi deklaracjami, które nijak się miały do rzeczywistości. Co więcej, obrona przeciwlotnicza wykazała się wyjątkowym brakiem celności. Dla Sowietów nie było to nic nowego – byli przyzwyczajeni do ogromnych strat własnych, a że nie dysponowali radarami, to i obrona skuteczna być nie mogła.

W czerwcu 1944 roku Amerykanie dostali pierwszy tak wyraźny sygnał, iż współpraca z Sowietami obarczona jest sporym ryzykiem, nawet jeśli to wynikało z niefrasobliwości. Kolejny przełom przyszedł w sierpniu i wrześniu 1944 roku. Omówione wcześniej misje powietrzne na pomoc walczącej Warszawie realizowano pod polityczną presją aliantów zachodnich. Opór Stalina, który na loty zwyczajnie nie zezwalał, przełamano dopiero wtedy, gdy powstanie nie miało już szans powodzenia. Brytyjczycy i Amerykanie dostrzegli, iż ZSRR nie jest wiarygodnym partnerem. Potrzebowali jednak bardzo dużo czasu, by dojść do takich konkluzji.

Jesienią 1944 roku Amerykanie rozpoczęli stopniowe zmniejszanie personelu przebywający w bazie w Połtawie. Początkowo liczono jeszcze na możliwość wznowienia misji w bardziej sprzyjających warunkach politycznych. Pod koniec 1944 roku USA i ZSRR wciąż były sojusznikami… Drogi obu mocarstw rozeszły się jednak na dobre. Mimo pragmatycznej współpracy obliczonej na ostateczne zwycięstwo nad III Rzeszą i jej sojusznikami, dostrzegalny był wyraźny rozdźwięk, którego konsekwencją w skali makro była Zimna Wojna, a w skali mikro przekreślenie jakichkolwiek szans na wznowienie lotów wahadłowych z użyciem radzieckich baz lotniczych. 23 czerwca 1945 roku ostatni amerykańscy lotnicy opuścili Połtawę. Ukraińska baza ponownie przeszła pod wyłączną jurysdykcję ZSRR. „Most nad piekłem” został ostatecznie zamknięty.

Książka „Most nad piekłem” autorstwa ukraińsko-amerykańskiego historyka Serhiego Plokhy ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak.

Zdjęcie tytułowe: załoga amerykańskiego bombowca pozuje na tle rosyjskiego samolotu „Gwiazda Polarna”. Zdjęcie za: Wikipedia, domena publiczna.