„Kontra” Józefa Mackiewicza niewątpliwie należy do tych książek, które na długo pozostają w pamięci. Mackiewicz pokazuje w niej m.in. tragedię Kozaków, którzy oddali się w ręce Anglików pod jednym warunkiem: nieprzekazywania ich w ręce Sowietów. I oto za sprawą Mikołaja Krasnowa otrzymaliśmy świadectwo tych wydarzeń, relację kogoś od środka, kto stał się przedmiotem „handlu” pomiędzy Anglikami a Józefem Stalinem. Na podstawie „gentlemen agreement” zginęły tysiące ludzi, którzy złożyli swój los w ręce Anglików. Przekazanie ich Sowietom po wojnie wiązało się w najlepszym razie z pobytem w łagrach, w najgorszym z wyrokiem śmierci. Nie był to pierwszy przypadek, gdy w imię swoich interesów alianci sprzedawali ludzkie losy Stalinowi. Przehandlowali przecież, bez mrugnięcia okiem, losy wszystkich ludzi w Europie Wschodniej.
Zbigniew Blichewicz, bohater Powstania Warszawskiego, powie o nich po wojnie, że byli „gorsi od Hitlera i Stalina razem wziętych”. Ta niezwykle ostra ocena nie była podyktowana jedynie emocjami, ale i smutnym bilansem krzywd, których pokolenie walczących o niepodległość Polaków nierzadko nie mogło sojusznikom wybaczyć, dostrzegając w zdradzie wspólnych ideałów zwyczajną zbrodnię. Jedną z podobnych zbrodni było bez wątpienia przekazanie Stalinowi rosyjskojęzycznych jeńców, którzy poddali się aliantom ze wspomnianym wcześniej kluczowym zastrzeżeniem. Obietnice na niewiele się zdały, ostatecznie trafili oni w ręce sowieckich siepaczy.
I oto jedna z tych ofiar „układu” sowiecko-alianckiego po latach upomina się o prawdę, którą alianci chcieliby najchętniej głęboko zakopać, tak aby nie ujrzała ona światła dziennego. Nie wszyscy, na szczęście, Anglicy, patrząc na politykę swojego rządu, wyrzutów sumienia nie mieli. Komandor Kłopotowski, jeden z dowódców „straszliwych polskich bliźniaków”, „Dzika” i „Sokoła”, wspominał, jak to będąc w gościnie wraz z komandorem Romanowskim u angielskiego dowódcy okrętu podwodnego na Malcie, usłyszał przez radio po raz pierwszy wiadomość o Jałcie. Lwów i inne polskie ziemie nie miały już być polskie. Z oczu polskich oficerów popłynęły łzy. Zszokowany angielski dowódca zdołał jedynie powiedzieć: „Ja Was, Panowie, przepraszam”.
Czy ktoś z Anglików wysyłających na pewną śmierć tysiące oficerów i żołnierzy wziętych do niewoli Kozaków czy Rosjan ich przeprosił? Nic mi o tym nie wiadomo. Nie chciał tych przeprosin także Mikołaj Krasnow. Chciał jedynie dać świadectwo prawdzie, do czego zobowiązał go jego o wiele sławniejszy dziadek, Piotr Krasnow, walczący całe swoje życie z „sowiecką zarazą”. W czasie rewolucji był jednym z najsławniejszych „białych” dowódców, obok Denikina, Judenicza czy Kołczaka. Był atamanem i założycielem Republiki Dońskiej oraz autorem wielu książek opisujących walkę z „czerwonymi”. Gdy dziadek z wnukiem spotkali się w łaźni Łubianki, dziadek zobowiązał go do opisu tego, co przeżył i tego, co przeżyje. Na jego wątpliwość, że nie ma być może takiego talentu pisarskiego jak jego sławny dziadek, ten dał mu jedną radę, którą Mikołaj zapamiętał na zawsze: „Pisz prawdę. To wystarczy”.
I Mikołaj napisał prawdę. Nosił ją w sobie przez 10 lat, zapisując wydarzenia jedynie w myślach! A potem spisał ją w miesiąc, będąc już poza sowiecką Rosją, na emigracji w Szwecji. To właśnie ta prawda zawarta w książce sprawiła, że zginął w niewyjaśnionych do dzisiaj okolicznościach w Argentynie. Podejrzewa się, że za zamachem stały służby sowieckie. Ale czy na pewno?
Zostawił nam książkę, którą czyta się jednym tchem. Jak chociażby ten fragment o przybyciu na Łubiankę: „Szczęknął zamek. Rozglądam się. Maciupeńkie pomieszczenie w stylu kabiny telefonicznej. Sufit nisko zawieszony. Pomieszczenie jest jasno oświetlone. Oczy bolą. Stoję pochylony. Usiąść na podłodze można tylko z podgiętymi kolanami. Cisza. Mało powietrza. Gorąco. Duszno. padam na podłogę i usadzam się twarzą do drzwi. Nad moim polem widzenia znajduje się dziura, ‘oczko’, od której nie mogę oderwać wzroku. Co to jest? Czy tylko sobie to wyobrażam, czy to naprawdę źrenice nieznanej osoby wpatrują się we mnie bez jednego mrugnięcia? Czy to prawdziwe ludzkie oko, czy też ‘wszechwidzące oko’ MWD zręcznie wymalowane na szkiełku judasza? Nie znam akustyki izolatek, ale absolutną, martwą ciszę przerywa niekiedy rozdzierający serce krzyk, zwierzęcy skowyt kogoś torturowanego lub umierającego. Zadaję sobie pytanie czy to rzeczywistość, czy sztuczka, transmitowana przez mikrofon, ukryty gdzieś w szparach boksu? Nogi zaczynają mi sztywnieć. Próbuję wszelkich możliwych pozycji. Wstaję. Przy moim wzroście elektryczna lampa zaczyna palić mnie w ciemię. Osuwam się na kolana. Niewygodnie. Próbuję, stojąc pochylony, poruszać nogami, jakby stawiając kroki w miejscu. To mnie męczy jeszcze bardziej, bo wtedy wyraźniej czuć rozrzedzenie zużytego powietrza. Wyczerpany, ponownie opadam na podłogę. Usiłuję skojarzyć, która może być godzina. Wszystko jawi się jakąś fantasmagorią. Dzisiaj rano (czy to dzisiaj?) byliśmy w Austrii. Douglas przeniósł nas o setki, setki kilometrów. O której dotarliśmy do Moskwy? Około piątej? Jak długo przebywam w tej pułapce? Wzdrygam się od przeraźliwego krzyku, który, jak mi się wydaje, rozlega się niemal w moim boksie. Kobiecy krzyk. – Zabijcie mnie, diabły, ale dajcie mi odetchnąć powietrzem! Aaaaa! Czuję, że włosy stają mi dęba. Serce we mnie zamarło. Po latach często słyszałem krzyk tej kobiety. Przecież wtedy nie wiedziałem nic o losie mojej żony i matki i wszystkich żon i matek naszych oficerów. Równie dobrze mogłem zakładać, iż komuniści odebrali je ze zdradzieckich rąk ‘dżentelmenów znad Tamizy’. Mogłem sądzić, że tu, całkiem niedaleko ode mnie, w sąsiedniej celi, dusi się moja matka lub ta, którą tak kocham”.
Co za emocje! I tak właściwie przez całą książkę, krok po kroku Krasnow odtwarza swoje 10 lat życia, które naprawdę cudem przeżył. Niejednokrotnie podkreśla, że to co trzymało go przy życiu, to miłość do jego żony, Lili. Bez tego nie zniósłby tych wszystkich okropności, których los mu nie szczędził. Na spotkaniu z Mierkułowem, szefem Łubianki, dowie się, że: “Zabić was to mało. Zginiecie gdzieś za 70 równoleżnikiem, padając w pracy na rzecz państwa, naszego komunistycznego państwa, którego tak nienawidzicie”.
I rzeczywiście, prawie wszyscy którzy powierzyli swój los w ręce „dżentelmenów znad Tamizy” zginęli gdzieś na etapie czy w łagrze zamęczeni pracą na śmierć. Albo, jak jego ojciec i dziadek, zostali powieszeni po „przykładnym” procesie. Krasnow, jak mówi, żył w dwóch światach. Jeden, ten rzeczywisty, którego znieść było nie sposób, i drugi, którym żył w podświadomości. Gdy zasypiał, zawsze śnił o czasach minionych, o swojej zonie Lili, czy rodzinie, którą utracił. Po wyjściu na wolność wszystko się zmieniło. Żył jak we śnie, a gdy zasypiał, budził się często z krzykiem, bo śniły mu się Łubianka lub łagry. Jego żona Lili nie otrzymała wizy amerykańskiej po wojnie. Musiała pojechać tam, gdzie ją przyjęto, do Argentyny. Czekała ponad 10 lat na swojego męża. A kiedy się w końcu połączyli, okrutny los zabrał go jej ponownie. Tym razem na zawsze.
Mikołaj Krasnow pozostawił na szczęście po sobie świadectwo, które przetrwa wieki – książkę „Niezapomniane”. Książkę o tym, jaki los zgotowali ludzie ludziom. I o sile miłości, która pozwoliła mu przetrwać najtrudniejszy okres jego życia. To ostatecznie książka o zwycięstwie, choć tym z gatunku „pyrrusowych”.
Wydawca książki „Niezapomniane” autorstwa M. Krasnowa, Andrzej Ryba.
Zdjęcie tytułowe: Winston Churchill, Franklin Delano Roosevelt i Józef Stalin na konferencji w Jałcie w 1945 roku. Wówczas ta „wielka trójka” podejmowała decyzje w sprawie Polski bez konsultacji ich z polskim rządem emigracyjnym (Wikipedia, domena publiczna).