Czas trwania – 180 minut
Reżyseria – Darryl F. Zanuck
Scenariusz – Jack Seddon, David Pursall
Zdjęcia – Henri Persin
Muzyka – Maurice Jarre
Tematyka – historia lądowania aliantów w Normandii na podstawie powieści Corneliusa Ryana o tym samym tytule.
6 czerwca 1944 roku na plażach Normandii pojawili się pierwsi od czterech lat (nie licząc lądowania pod Dieppe 19 sierpnia 1942 roku) żołnierze alianccy. Amerykanie, Brytyjczycy, Kanadyjczycy i przedstawiciele paru innych nacji desantowali pod ogniem niemieckich karabinów. Obrońcy zaskoczeni byli miejscem lądowania. To właśnie zaskoczenie było jednym z wielu czynników składających się na powodzenie operacji „Overlord”. Z lekcji historii wiemy, iż przedsięwzięcie to w pełni się udało, a z pięciu francuskich plaż (Omaha-Utah-Sword-Juno-Gold) w głąb kontynentu ruszyły alianckie wojska. Marsz ten zakończył się na terenie III Rzeszy, gdzie przełamano wespół z sowieckimi oddziałami ostatni bastion obrony Niemiec. Lądowanie w Normandii było zatem jednym z najdonioślejszych wydarzeń w historii II wojny światowej. O dniu 6 czerwca opowiada doskonała powieść Corneliusa Ryana zatytułowana „Najdłuższy dzień” (słów tych użył gen. Rommel, mówiąc o przypuszczalnym terminie desantu), będąca pierwowzorem amerykańskiego filmu o tym samym tytule.
Film zrealizowano z wielkim, jak na owe czasy, rozmachem. Razem z bohaterami uczestniczymy w przygotowaniach do lądowania, desancie i wreszcie w pierwszych akcjach na terenie Francji. Godzina po godzinie i kilometr po kilometrze zdobywamy najpierw plaże, a następnie przybrzeżne rejony kontynentu. Tym samym wcielamy się w rolę obserwatora. Dźwięki dochodzące z głośników sprawiają wrażenie uczestnictwa w prawdziwej walce. Niewiele brakuje do pochylenia głowy i położenia się plackiem na ziemi, gdy niemieckie działa strzelają na ekranie. Smaczku dodaje też wspaniała obsada aktorska i doskonałe efekty specjalne (film dwukrotnie nominowano do Oscara za efekty specjalne i zdjęcia). Wymienić należy takie nazwiska, jak: John Wayne, Paul Anka, Richard Burton czy Henry Fonda. Pod tym względem to jeden z najlepszych filmów wojennych, jakie kiedykolwiek wyprodukowano. Nie należy zapominać, iż w 1962 roku możliwości kinematografii były dalekie od tych, które branża filmowa ma dzisiaj. Tym większa zasługa twórców „Najdłuższego dnia”, którzy potrafili zmierzyć się nie tylko z oczekiwaniami widzów, ale i historią – historią największego w dziejach ludzkości wydarzenia batalistycznego.
Fabuła jest typowa dla filmu, który ma na celu ukazanie pierwszego dnia alianckiej inwazji na kontynent. Powieść Ryana czyta się z zapartym tchem, dlatego można się było spodziewać, iż z filmem o tym samym tytule będzie podobnie. Zresztą, niemożliwością jest nieciekawe przedstawienie lądowania w Normandii. Wydarzenie to jest bowiem nie lada gratką dla historyków, którzy lubują się w okresie II wojny światowej. Kto czytał „Najdłuższy dzień”, nie będzie zdziwiony tym, co ujrzy na ekranie, choć twórcy filmu nie do przesady trzymają się treści książki. Tym samym film jest dość przewidywalny (tak to, niestety, bywa z filmami historycznymi, które mają za zadanie wierne przekazanie widzowi informacji na temat danego zdarzenia, w tym wypadku D-Day 6 czerwca 1944 roku), lecz nie psuje to przyjemności z oglądania. Jedyną jego wadą jest zbytnie wydłużenie trwania filmu. Przez trzy godziny patrzymy na wydarzenia jednego dnia, co może sprawić, iż niektórzy popadną w monotonię. Rekompensatą są doskonałe efekty specjalne i świetnie przygotowane sceny batalistyczne, które, podkreślmy to jeszcze raz, wyprodukowano z niezwykłym jak na owe czasy rozmachem. Lata sześćdziesiąte były okresem zimnowojennych zmagań. Także na polu kinematograficznym. W tym wypadku dzieło Amerykanów zdecydowanie góruje nad tym, co produkowali Sowieci.
„Najdłuższy dzień” polecić można wszystkim. Przede wszystkim usatysfakcjonowani powinni być hobbyści II wojny światowej, gdyż to do nich skierowany jest ten obraz. Myślę, że po oglądnięciu wrażenia pozostaną na długi czas; oczywiście są i odporni na piękno historyczne, których nawet tak podniosłe sceny nie poruszą, dlatego nie potrafią rzetelnie ocenić pracy twórców „The Longest Day”. Gratulacje należą się też za realizacje świetnego scenariusza napisanego przez historię i Corneliusa Ryana. Tym razem ze starcia z przeszłością filmowcy wyszli obronną ręką, oddając na ekranie to, co widzieli lądujący w Normandii żołnierze. Poprzednik „Szeregowca Ryana” przez długi czas był na szczycie listy filmów opowiadających o operacji „Overlord”. Mimo iż nowsza i jeszcze lepsza produkcja zrzuciła go z czołowego miejsca, „Najdłuższy dzień” jest wart poświęcenia mu uwagi i czasu, choćby to były nawet trzy godziny.
Ocena: