Mariusz Borowiak jest dzisiaj niewątpliwie jednym z najbardziej cenionych marynistów na polskim rynku wydawniczym. Jego książki, szczególnie te firmowane przez Wydawnictwo Almapress, zyskały sobie liczne grono zwolenników, a wiele z nich aspiruje do miana historycznych bestsellerów. Trudno się temu dziwić – Borowiak do perfekcji opanował trudną sztukę łączenia przyjemnego z pożytecznym. Jego publikacje to nie tylko cenna lekcja historii, ale również gwarancja przyjemności czytania. Przy okazji licznych recenzji książek Borowiaka wielokrotnie miałem okazję wspominać o rzekomym obrazoburstwie autora. Nie ulega wątpliwości, że historyk-marynista doskonale odnajduje się w świecie sensacji, wyciągając na światło dzienne treści kontrowersyjne, a nierzadko wręcz skandalizujące. Dziennikarze, którzy lubują się w górnolotnych frazesach, z miejsca przylepili mu łatkę „odbrązawiacza polskiej historii”, co miało związek przede wszystkim z badaniami nad historią Polskiej Marynarki Wojennej. Określenie to całkiem nieźle oddaje charakter pisarstwa uprawianego przez Borowiaka. Świetnie sprawdza się on w obalaniu historycznych mitów, wyszukując kolejne tematy będące przyczynkiem do ożywionej debaty. Sam zainteresowany pytany o niechlubną łatkę zdaje się nie przejmować etykietami i robić swoje. Bronią go świetny warsztat, umiejętność korzystania z archiwów i wyniki sprzedaży, co przy dzisiejszych realiach rynkowych odgrywa szczególną rolę. Mówienie o „fenomenie Borowiaka” byłoby pewnie nadużyciem, ale odnotować trzeba wyraźny trend pokazujący zwiększone zainteresowanie i zapotrzebowanie na książki pisane nie tylko dla fachowców, lecz także dla zwykłych czytelników zafascynowanych historią marynarki wojennej. Właśnie w tym upatrywałbym największej siły autora „Zapomnianej floty” – popularnonaukowy styl i historyczne zacięcie umożliwiają dotarcie do tych, którzy niekoniecznie „siedzą w temacie”. Patrząc na ilość tytułów opatrzonych nazwiskiem Borowiaka, można odnieść wrażenie, że wypuszcza on kolejne książki seriami. Póki co nie odbiło się to na jakości publikacji, a dobór tematów jednoznacznie wskazuje na konieczność prowadzenia dogłębnych badań i analiz. Borowiak nie idzie na łatwiznę. Wybiera sobie kwestie, które do tej pory nie zostały omówione bądź też pojawiały się na kartach książek w nieodpowiedniej formie. Stąd też czytelnicy mogą odnieść – słuszne zresztą – wrażenie, że historyk koncentruje się na ostrej krytyce i polemice ze swoimi poprzednikami. Jeszcze kilka lat temu faktycznie mogło to dziwić. Dzisiaj, gdy przyzwyczailiśmy się już do stylu Borowiaka, a on sam wypracował sobie odpowiednią pozycję na rynku wydawniczym, traktujemy to jako coś naturalnego – efekt nie tyle chęci wypromowania się na podważaniu zdań kolegów po fachu, lecz cennej u historyka dociekliwości i próby dochodzenia prawdy za wszelką cenę. Niemal sztandarowym przykładem jest historia „małego marynarskiego Katynia”, a więc zbrodni w Mokranach. Szczegółowe badania zwieńczone „Zapomnianą flotą” uznać można za przełomowe. Okazuje się bowiem, że nawet po kilkudziesięciu latach od marynarskiej tragedii wciąż można wyciągnąć na światło dzienne nowe fakty, a po gruntownej analizie znanych wcześniej wiadomości wskazane jest dochodzenie do własnych wniosków, często bardzo oryginalnych. Można się zatem spodziewać, że kolejne projekty Borowiaka celować będą w rozwiewanie wątpliwości i próby przywrócenia społecznej świadomości zapomnianych wydarzeń i bohaterów sprzed lat. Biografia admirała Unruga jest tego najlepszym przykładem. Nie było na polskim rynku tak szerokiego opracowania dedykowanego tej postaci. Można się spodziewać, że przykład Borowiaka wpłynie na całe środowisko marynistów. Jest jeszcze masa tematów o dużym potencjale, może nawet sensacyjnych – autor „Zapomnianej floty” przetarł szlak i wytycza kolejne. Miejmy nadzieję, że znajdzie utalentowanych naśladowców.
Żadna książka, nawet najlepsza, nie może pozostawić krytyków obojętnymi. Zawsze znajdzie się coś, co można jeszcze poprawić. Czytelnicy książek Mariusza Borowiaka zdają się dawać mu kredyt zaufania. Liczne grono zwolenników poszerza się z każdą wydaną publikacją. Jak to jednak bywa, kolejne opracowania zostają poddane krytyce, zarówno tej potrzebnej, konstruktywnej, jak również destrukcyjnej, obliczonej na wylewanie żalów i frustracji. W przypadku Borowiaka najczęściej pojawiającym się zarzutem jest szukanie kontrowersji. Etykieta obrazoburcy, która niewątpliwie pomaga mu w promocji publikacji, przylgnęła na tyle mocno, że dzisiaj trudno się od niej uwolnić. Tyle tylko, że właśnie w takiej tematyce czuje się on najlepiej. „Mała flota bez mitów” okazała się być strzałem w dziesiątkę, „Admirał Unrug” był świetnie udokumentowanym opracowaniem bazującym na odpowiednim doborze materiałów archiwalnych, a „Westerplatte” stało się podstawą rozważań na temat obrony Polskiej Składnicy Tranzytowej we wrześniu 1939 roku. Jakby na przeciwległym biegunie znajdują się „Żelazne rekiny Dönitza”, praca monumentalna, ale już nie tak dobrze napisana i przełomowa. Pojawiły się nawet zarzuty, że Borowiak idzie na łatwiznę, pisząc o rzeczach, które można bez trudu znaleźć w Internecie. Autor bierze sobie do serca krytykę i, mimo iż stara się nie przejmować, wciela w życie plan udoskonalania swoich prac. Na efekty nie trzeba długo czekać, bowiem książki ukazują się jedna po drugiej. Póki co nie zanotowaliśmy jeszcze wyraźnego spadku formy spowodowanego nieprzeciętną płodnością pisarską historyka, choć objawy zadyszki zdradziła średnia jak na Borowiaka książka „U-977. Ostatni okręt Hitlera”. Miejmy nadzieję, że to jedynie chwilowa obniżka lotów i już wkrótce wszystko wróci do normy, a Borowiak znowu zajmie należne mu miejsce aktualnie pierwszego marynisty RP.
O pasji, historii i obrazoburstwie – Mariusz Borowiak w rozmowie z serwisem „II wojna światowa”.
Mateusz Łabuz: Skąd Pańskie zainteresowanie historią Polskiej Marynarki Wojennej? Do tej pory koncentrował się Pan głównie na rodzimej historii, a kolejne książki dotyczyły przede wszystkim spraw ważnych z punktu widzenia polskiego czytelnika. Czy właśnie tą drogą będzie zmierzał Mariusz Borowiak, kontynuując swoją pisarską karierę?
Mariusz Borowiak: W 1970 roku jako sześciolatek po raz pierwszy wyjechałem z rodzicami nad morze do Ustki. Dziecko urodzone w głębi kraju, w Gnieźnie w Wielkopolsce. Widok morza i zapach miały wpływ na dalsze moje życie i zainteresowania. W drodze powrotnej do domu byliśmy z krótką wizytą w Gdyni. To był początek przygody z „historią” – zwiedziłem niszczyciel Burza (jako okręt-muzeum) oraz zjadłem coś słodkiego na transatlantyku Batory, który służył za hotel-restaurację. Byłem zauroczony widokiem potężnych jednostek morskich. W domowej bibliotece były książki Jerzego Pertka z ilustracjami Adama Werki. Ilustracje (okładki) tego znakomitego rysownika spowodowały, że odkąd czytałem swobodnie zaliczyłem wszystkie dostępne opracowania autora „Wielkich dni małej floty”.
Pertek dał impuls do pisania?
Zakochałem się w historii PMW (takich osób jak ja było w tych latach tysiące, bo Pertek – moim zdaniem – to morski „Sienkiewicz”). To za sprawą lektury książek Pertka setki ludzi wybrało pracę (karierę) marynarza w PMW lub PMH. To był początek wieloletniej pasji. Każde zarobione lub otrzymane pieniążki przeznaczałem na kupowanie książek o tematyce wojenno-morskiej. Po latach powstała imponująca biblioteka. Jako 17-latek, z niewielką grupą młodych i starszych entuzjastów – shiploverów, zacząłem wydawać własnym sumptem „Gnieźnieński Ilustrowany Kwartalnik Morski. Morze, mity, legendy i rzeczywistość” (początkowo w nakładzie kilkunastu egzemplarzy, potem pismo było powielane na ksero i miało twardą okładkę) oraz utworzyłem Klub „Wilków Morskich” przy Miejskim Ośrodku Kultury w Gnieźnie (pismo było m.in. organem prasowym Klubu). Skupialiśmy sympatyków z całego kraju. Po latach okazało się, że niektórzy autorzy z tego pisemka wypłynęli na szerokie wody, m.in. Marek Andrzej Wachniewski i Tadeusz Klimczyk. Współpracowaliśmy z podobnym pismem – „Kołobrzeskim Biuletynem Morskim” (red. nacz. Jerzy Jakubik). Te dwa amatorskie pisma w kraju to jest swego rodzaju ewenement. O działalności pisemek pisały m.in. tyg. „Wybrzeże” i miesięcznik „Morze”. Nawiązałem współpracę z Jerzym Micińskim z „Morza”. W ramach działalności „wydawniczej” wydałem w mikroskopijnym nakładzie monografię, tak m.in. powstały prace „Wielkopolska na morzu” (moja) – podsumowaniem blisko trzydziestoletniej pasji jest unikalny na skalę krajową – „Słownik biograficzny wielkopolskich emigrantów, podróżników i ludzi morza” (Nekla 2014) oraz „Historia lotniskowców” (Tadeusz Klimczyk). Współpracując z Archiwum Morskim w Pradze, któremu przewodził pisarz i oficer marynarki handlowej Even Sknouril, wydaliśmy w podobnej technice druku jak wcześniejsze prace „Żeglugę Czechosłowacji po II wojnie światowej” (jedyne tego typu wydawnictwo w Polsce). Mieliśmy dużą grupę respondentów z którymi wymienialiśmy się wiedzą i materiałami źródłowymi.
Można powiedzieć, że mieli Panowie sporo szczęścia. Zadecydowało „Morze”?
W tych czasach „Morze” było jednym pismem popularnym, wielkonakładowym, skierowanym do czytelników w kraju. Jako młodzi chłopcy nie mieliśmy siły przebicia żeby zaistnieć na łamach profesjonalnego pisma. Ale tego typu działalność, to był prawdziwy poligon – początki pisarstwa. Moją działalnością zainteresował się Jerzy Pertek. Był regularnym czytelnikiem pisma (do 1983 roku, gdy przestałem wydawać i redagować już dwumiesięcznik). Doceniając mój/nasz trud przysyłał różne publikacje (głównie obcojęzyczne). To był także początek mojej znajomości z p. Jerzym i jego żoną Heleną – okres nauki w szkole średniej.
Wracamy znowu do Jerzego Pertka, legendy polskiej marynistyki i… nauczyciela?
Stałem się nieformalnym uczniem pisarza, prowadziłem korespondencję, wymienialiśmy uwagi, a po jego śmierci w lipcu 1989 r. byłem częstym gościem w domu Pertków. Miałem do dyspozycji całe archiwum po pisarzu. Spędziłem dziesiątki godzin, „buszowałem” po dokumentach, zapoznałem się z przeogromną korespondencją pisarza, książkami itp. itd. W tym czasie współpracowałem już z wieloma redakcjami ogólnopolskimi (jako dziennikarz-wolny strzelec) – „Kierunki”, „Za Wolność i Lud”, „Express Wieczorny-Kulisy”, „Wprost”, „Przekrój” oraz z pod 10 pismami sublokalnymi z Wielkopolski. W czerwcu 1984 debiutowałem na łamach „Prawa i Życie”, później był tekst dla tygodnika „Perspektywy”. W następnych latach pisywałem także dla pism fachowych „Przegląd Morski”, „Okręty Wojenne”, „Nasze Sygnały” (organ prasowy SMW w Londynie) czy włoskiego „Storia Militare”.
Sporo tego, jak na pierwsze szlify przed oficjalnym debiutem.
Kolejny etap w zdobywaniu wiedzy i twórczości to wyjazdy do Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie. W 1998 debiutowałem… chociaż jeszcze nie samodzielną książką. Napisałem Suplement do książki J. Pertka – „Dzieje ORP Orzeł”. Tekst oparty na nieznanych dokumentach o postawie d-cy okrętu podwodnego, kmdr ppor. H. Kłoczkowskiego, które przywiozłem z IPMS w Londynie. Rok później wydałem „Małą flotę bez mitów”, która była dużym wydarzeniem na rynku czytelniczym. Dwa lata później wyszła głośna książka „Westerplatte. W obronie prawdy” (na podstawie książki powstał scenariusz kontrowersyjnego filmu fabularnego P. Chochlewa – „Tajemnica Westerplatte”) i „Mała flota bez mitów 2”. Do tej pory ukazało się 25 tytułów, niektóre z nich kilkakrotnie były wznawiane.
Czas na zmiany?
Jestem wierny swoim zainteresowaniom – czyli historia PMW w latach 1918-1947. Kolejne publikacje (umowy są podpisane do 2018 roku) będą także poświęcone historii naszej floty wojennej oraz dziejom niemieckiej U-Bootwaffe. To są dwa zasadnicze bloki tematyczne, po których się poruszam i piszę. Od czasów debiutu pisarskiego praktycznie nie piszę artykułów z braku czasu. Oprócz spotkania z czytelnikami, pojawiam się w radio lub telewizji w związku z wydaniem kolejnych tytułów książek. Zgłaszają się kolejni wydawcy z prośbą o współpracę. Piszę przedmowy, posłowia oraz nanoszę uwagi merytoryczne do książek innych autorów piszących na temat dziejów PMW. Od roku współpracuję także z Edipresse Polska S.A., który jest wydawcą cenionego przez czytelników i pasjonatów historii Wielkiego Leksykonu Uzbrojenia. Dotychczas przygotowałem i ukazały się drukiem cztery tytuły poświęcone PMW na Bałtyku i „Morzu Pińskim”. W 2015 roku będą następne opracowania. Mogę zdradzić, że jednym z interesujących tematów będzie historia polskich legionów niedoszłych samobójców we wrześniu 1939 roku.
A więc, mimo upływającego czasu i „odfajkowania” kolejnych tematów, wierność historii PMW. Czy w toku prac natrafił Pan na coś tak spektakularnego, że mimo wieloletnich doświadczeń serce zabiło mocniej? A może jest to standard w tego typu badaniach?
Bez wątpienia tematem, który miał duży wpływ na moje zainteresowania historią PMW jest tragiczna historia wymordowania polskich oficerów i starszych podoficerów z Flotylli Pińskiej we wsi Mokrany wrześniu 1939 r. Temat dziejów Flotylli Pińskiej był zbywany milczeniem. Brakowało książek, redakcje niechętnie drukowały artykuły o marynarzach z Polesia (obecnie teren Białorusi). Mord w Mokranach to historia, która była przez ponad 50 lat tematem tabu. O zbrodni dokonanej przez żołnierzy radzieckich i nacjonalistów Ukraińskich nie wolno było pisać. Ludzie (marynarze i rodziny pomordowanych) bali się o tym mówić. Niewielu miało odwagę żeby o sprawie było głośno.
Skąd zatem informacje? Książka opiera się na bogatym materiale archiwalnym.
Musiałem zdobyć zaufanie ludzi, żeby się otworzyli i chcieli mówić. Odbyłem wiele spotkań. Dodatkowo – jest bogata korespondencja. Przez 15 lat prowadziłem prywatne śledztwo. Dotarłem do ostatnich żyjących świadków, marynarzy, ich rodzin. Natrafiłem na dokumenty w archiwach w Anglii i Stanach Zjednoczonych. Poszukiwania zaowocowały wydaniem książki: „Zapomniana flota. Mokrany” w 2006 roku. W 2014 r. ukazało się nowe, znacznie rozszerzone i poprawione wydanie „Zapomniana flota. Mokrany. Polska Marynarka Wojenna w wojnie z Rosją Sowiecką w 1939 r.” (Oficyna Wydawnicza Almapress). Warto wspomnieć, że po wydaniu pierwszym książki IPN w Szczecinie wszczął śledztwo w sprawie tej tragedii. Książka zdaniem IPN-u jest jak dotąd najpoważniejszą publikacją dotyczącą powyższego tematu.
A sensacje? Borowiak i sensacja idą z reguły w parze.
Tematów intrygujących, które wywołały drżenie (zdobycie nieznanych dokumentów i relacji) przez lata było dużo, wspomnę tylko kwestię sporną na temat dowodzenia na Westerplatte, niemoralną postawę komandora Kłoczkowskiego z Orła czy kulisy samobójczej śmierci dowódcy Wilka. Z nostalgią wspominam wizyty w moim domu marynarzy z kraju i zza granicy. Ich opowieści to kopalnia wiedzy. Jako jedyny autor w kraju piszący na temat PMW zostałem „dopuszczony” do archiwum rodziny admirała Unruga. W efekcie powstała jedyna biografia dowódcy Floty w latach 1925-1939, która doczekała się aż czterech wydań. Każdy temat, który nie został opracowany (jest zapomniany lub brak jest dokumentów… do czasu) wywołuje u mnie stan ekscytacji. I nie muszą to być tematy, które nadają się na „pierwszą stronę”.
Mokrany były przez lata historią zapomnianą. Czy po publikacji „Zapomnianej floty” coś może się w tej kwestii zmienić?
Kolejne wydanie „Mokran” jest tego najlepszym dowodem. Po wydaniu książki w 2006 roku, która była wydarzeniem, dostałem wiele listów od czytelników, nawiązałem kontakty z rodzinami pomordowanych lub ich bliskimi, na mój apel odpowiedzieli ostatni żyjący marynarze z „Morza Pińskiego”. Ludzie mieli odwagę mówić. Z rodzinnych albumów trafiły do mnie archiwalne zdjęcia, dokumenty. Ogromną satysfakcją dla mnie były słowa podziękowania od rodzin pomordowanych. Do świadomości ludzi interesujących się naszą historią, niekoniecznie MW, trafiły nieznane informacje o małym „morskim Katyniu”. Wierzę, że będę miał jeszcze sposobność poznać dokumenty przechowywane w Rosji (zakładam, że takie materiały istnieją), dzięki którym dopiszę ostatni rozdział. Mam nadzieję, że najnowsze wydanie książki dotrze do tych rodzin marynarzy pomordowanych na temat których piszę mało lub w ogóle.
Jak ocenia Pan świadomość historyczną Polaków? Tyle się mówi o reformach nauczania historii, tak często odwołuje do spadku zaangażowania intelektualnego młodzieży, wypaczenia wartości patriotycznych. Odbywa Pan liczne spotkania, także z ludźmi młodymi, podczas których może Pan zaobserwować postawy, podejście. Rzeczywiście jest z nami tak kiepsko?
Trudno o jednoznaczną odpowiedź. Z jednej strony z powodu reformy w szkolnictwie bardzo okrojono naukę historii w szkole. Czy można mieć pretensje do młodzieży, że ich wiedza (w zdecydowanej większości) na tematy np. historii Polski jest płytka lub bardzo ograniczona? Młodzież należy zachęcać do poznawania naszej historii…. z naciskiem na historię naszych małych ojczyzn. Proszę zwrócić uwagę na fakt jak wiele w ostatnich latach pojawiło się na naszym rynku czasopism historycznych o różnym charakterze, wydawane są opracowania specjalistyczne, wydaje się bardzo dużo literatury historycznej itd. Można powiedzieć, że mamy zalew książek historycznych. Podczas odbywających się każdego roku Targów Historycznych w Warszawie spotykam bardzo dużo młodych ludzi, którzy wychodzą z siatkami wypełnionymi książkami. Przychodzą na Targi z ojcami lub dziadkami. Nie jest to tylko jednorazowa akcja. Okazuje się, że dzięki najbliższym – mam taką wiedzę za sprawą spotkań autorskich – połknęli bakcyla i interesują się historią. Narzekamy, że młodzież mniej czyta książek historycznych, spada czytelnictwo w bibliotekach. Ale tego typu opinie powtarzane są od wielu lat. Tymczasem wydawcy proponują coraz więcej tytułów książek historycznych. Jeżdżąc po kraju, spotykam się z młodzieżą, chociaż nie ukrywam, że przychodzi wielu 40-, 50-latków i starszych czytelników. Żeby zachęcić młodych do czytania książek historycznych. trzeba pisać ciekawie, z pasją, starać się słuchać młodych ludzi. Trzeba pisać językiem, który przemawia do młodych ludzi. Książka historyczna musi być ciekawa nie tylko ze względu na opisane wydarzenia.
„Zapomniana flota” świetnie się w ten klimat wpisuje. Nieco inaczej wygląda sprawa z wydanym w czerwcu wielkopolskim „Słownikiem”.
Staramy się w Wielkopolsce promować sprawy morza z naciskiem na udział i dokonania ludzi z tego regionu (efekt, to m.in. odsłonięcie tablicy pamiątkowej poświęconej Irenie Dybek, członka załogi legendarnego statku Kromań w latach II wojny światowej, które kilka dni temu odbyło się w podgnieźnieńskim Czerniejewie). Delegacja oficerów PMH, którzy przyjechali na uroczystość, byli urzeczeni faktem, że w głębi kraju myśli się i pamięta o ludziach morza. Temu właśnie służy wydanie Słownika – zachować od zapomnienia.
Tak samo jak z Unrugiem?
Postać admirała Unruga zasługuje na pamięć. Cieszy fakt, że POZŻ w Gdyni ogłosił 2014 rok rokiem admirała Unruga. Ponieważ nakład ostatniego wydania biografii admirała jest wyczerpany zdecydowaliśmy wypuścić na rynek wyd. 3 i 4, tym razem w miękkiej oprawie. W ostatnich latach odbyłem kilka spotkań na temat Unruga na terenie kraju (m.in. Olsztyn, Łódź, Kalisz, Kraków). Spotkania te mają na celu przypomnieć dokonania i zasługi długoletniego dowódcy Floty. Mimo że jestem zafascynowany osobą Unruga, także Wielkopolanina, nie jestem bezkrytyczny. Miałem z tego powodu spięcia z synem admirała, Horacym Unrugiem. Prawdziwy obraz J.U. to biel i czerń.
W którym kierunku zmierzać będzie Pańska kariera pisarska? Historia to jeden z przystanków, czy też stacja docelowa? Jest szansa, że na rynku pojawią się fabularyzowane teksty, jakaś wycieczka w stronę beletrystyki?
Od kilkunastu lat poruszam się po różnych sferach gatunku książki historycznej, spod mojego pióra wyszły monografie, biografie, hasła do słowników, leksykonów czy encyklopedii. Lubię zmiany. Od pewnego czasu przymierzam się do fabularyzowanych tekstów, ale z braku czasu trudno mi się zabrać za napisanie książki beletrystycznej. Książka historyczna to na pewno jeden z przystanków… chociaż końca podróży nie widać. Interesują mnie książki sensacyjne oparte na faktach, lubię dobry kryminał, dziennikarstwo śledcze. Widzę siebie jako autora biografii powieściowej, moim wzorem jest Irving Stone. Pozostając w kręgu dziennikarzy – cenię pióro i twórczość Ryszarda Kapuścińskiego i Boba Wooodwarda.
W takim razie, jeśli nie marynarka, to co? Mieliśmy już okazję zobaczyć Mariusza Borowiaka w nieco innym wydaniu, ale zawsze wraca do macierzy. Marynarka wojenna to źródło niewyczerpanych tematów?
Jestem wierny historii PMW. Kolejne projekty, które obecnie realizuję, są tego najlepszym dowodem. Czy zobaczymy Borowiaka w innej odsłonie, czas pokaże. Na pewno jeszcze zaskoczę czytelników. Wbrew obiegowej opinii jest jeszcze bardzo dużo niezapisanych kart na temat polskiej MW. W moim archiwum mam materiały, które czekają na opracowanie. Tematy są bulwersujące. Podejrzewam, że kolejny raz zostanie przypisana mi łatka autora obrazoburcy czy skandalisty. Będę pisał o historii PMW w latach 1918-1947. Interesują mnie postawy i zachowania ludzi w granatowych marynarskich mundurach. Historia PMW nie jest biało-czarna, jest w niej wiele elementów szarości. Przez długie lata o niektórych wydarzeniach z czasów II wojny światowej nie można było pisać. Jednym z powodów był brak wiarygodnych źródeł.
A teraz jest łatwiej? Dzisiaj coraz trudniej dotrzeć do świadków zdarzeń, a ich wspomnienia są często trudne do znalezienia. Pamięć ludzka zawodzi, ludzie umierają…
Jak już wspomniałem dysponuję obszernym archiwum – posiadam dużo dokumentów, relacji świadków i materiału ikonograficznego. W ostatnim dwudziestoleciu przebywałem w różnych placówkach za granicą, skąd przywiozłem setki dokumentów, korzystam z pomocy osób, które od wielu lat wspierają mnie przy kompletowaniu bazy źródłowej do kolejnych książek. Odwiedzają oni archiwa do których nie mogę dotrzeć. Już jako młody człowiek docierałem do świadków zdarzeń, odbyłem wiele spotkań z marynarzami, wielu gościłem u siebie. Przez wszystkie lata nie korzystałem z pomocy finansowej instytucji lub organizacji państwowych. Nie otrzymywałem grantów na pisanie. Środki potrzebne na wyjazdy (kilkunastodniowe pobyty) pochodziły z zasobów prywatnych.
I w tym wszystkim jest jeszcze czas na pisanie?
W 2014 roku ukazało się 10 tytułów – 4 wznowienia i 6 nowych tytułów. W 2015 ukażą się m.in.: „Tajne bronie w wojnie morskiej 1939-1945”, „Monitory rzeczne Polskiej Marynarki Wojennej 1920-1939” i „Ścigacze Polskiej Marynarki Wojennej w II wojnie światowej”. Planowane są także kolejne wydawnictwa monograficzne o okrętach PMW. Będzie także jedna szczególna pozycja, ale na razie niech pozostanie wydarzeniem-niespodzianką. Powiem tylko, że dotyczy ona 1939 roku.