„Call of Duty”

Rok produkcji – 2003

Autorzy – studio Infinity Ward

Gatunek – FPS

Liczba misji – 24

Cena – około 100 złotych

Tematyka – jedna z najlepszych gier dotyczących II wojny światowej w historii.

Wiele jest gier osadzonych w realiach II wojny światowej. Przechodzą przez nasze ekrany jedna po drugiej, czasem zostając w pamięci, czasem nawet do niej nie trafiając. Jednak są też gry, które pamięta się przez lata. Przyczyn może być wiele – świetna fabuła, znakomita grafika lub inne walory świadczące o dobrej jakości danego produktu. Wśród zbioru bezimiennych gier tylko kilka tytułów utkwiło mi głębiej w pamięci i sercu. Na czele stawki uplasowało się dzieło zespołu Infinity Ward, działającego dla magnata światowego przemysłu komputerowego – Activision. „Call od Duty”, bo o nim mowa, zajmuje zaszczytne miejsce nie tylko w głowie, ale i na półce – w ładnym, tekturowym pudełeczku (choć większość wersji, jakie widziałem, zapakowanych była w równie ładną, tyle że papierową kopertę).

Przyznam szczerze, że po raz pierwszy w życiu czekałem z niecierpliwością na premierę jakiejś gry komputerowej. Wolę aktywny tryb spędzania czasu, dlatego komputer nigdy nie zastąpi mi meczu siatkarskiego. Jednak w tym wypadku musiałem zrobić wyjątek. Okazja do pierwszej partyjki przyszła szybko – akurat byłem u kolegi, który wyposażył się w CoD. We dwóch, na zmianę, na poziomie Greenhorn, przeszliśmy wszystkie misje w około 10 godzin. Nie była to gra „bez przerwy”, lecz podsumować czas spędzony przed komputerem jest łatwo. Jako że interesowałem się nieco II wojną światową usiłowałem tłumaczyć koledze wydarzenia na ekranie. Niestety, okazał się odporny na wiedzę, zbywając mnie machnięciem ręki i krótkim: „Graj, twoja kolej”. No to grałem, a gra była przedniej jakości.

Twórcy gry przygotowali nam 24 misje podzielone na trzy kampanie. Każdą z operacji poprzedza przygotowanie w formie krótkich notek nabazgranych w dokumentach wyglądających jak archiwalne. Tak naprawdę misje te niewiele mają wspólnego z historią, jednak starają się oddawać realia światowego konfliktu. W grze przyjdzie się nam wcielić w Amerykanina, Brytyjczyka i Sowietę, którzy wraz z zespołem innych żołnierzy mają za zadanie wykonać określone w scenariuszu misji cele oraz dokonać morderczego rajdu wśród wojaków wroga.

O roz(g)rywce słów kilka… Wszystko zrealizowano w konwencji działań grupowych. Nasza ekipa ma wyznaczone cele, o czym już pisałem, od których wykonania zależy powodzenie misji. Zadania są mocno zróżnicowane – od sabotażu na okręcie niemieckim, poprzez zdobywanie Stalingradu, Warszawy czy Berlina. Mówiłem już, iż wykonujemy je grając reprezentantami trzech nacji. Tym samym działamy w różnych miejscach i w różnym czasie, co chwilami może irytować. Nagle z 1944 roku przenosimy się do Związku Sowieckiego, wcielając się w kolejną rolę. Pod względem różnorodności poszczególnych misji CoD na pewno nie rozczarowuje. Gorzej jest z samym wykonaniem zadań. Momentami są one dość trudne (ileż ja się nadenerwowałem podczas jazdy ciężarówką!), czasem wręcz banalnie proste (oj, szkoda mi tej Warszawy, miało być tak pięknie). Mapy, na których przyjdzie nam grać, są pokaźnych rozmiarów i potrafią zaskoczyć niekonwencjonalnym rozwiązaniem. Fantastycznie prezentuje się St. Mere Egliese, gdzie lądujemy ciemną nocą. Smaczku dodaje znajomość prawdziwej historii zmagań w tym francuskim mieście (zainteresowanym polecam „Najdłuższy dzień” Corneliusa Ryana). W pamięci utkwiło mi też odbijanie alianckiego generała i kilkakrotnie już wspominany Stalingrad. Oglądając „Wroga u bram”, z łatwością mogłem dostrzec, na czym wzorowali się twórcy CoD. Niedosyt odczuwalny jest przy szturmowaniu Warszawy i Berlina. Zdecydowanie za krótkie misje nie sprawiły mi radości, jakiej się po nich spodziewałem. Autorzy gry nie wykazali się inwencją twórczą w przypadku stolicy III Rzeszy, choć jej zdobycie wieńczyło grę. Ogólnie jednak mapy przygotowano naprawdę dobrze – szkoda tylko, że do niektórych przyłożono się bardziej.

Wyróżniającym się elementem „Call of Duty” jest również grafika. Niestety, nie jestem ekspertem w dziedzinie zagadnień graficznych, jednak rozwiązanie twórców CoD bardzo mi odpowiada. Wszystko jest ładne i eleganckie. Piękne pejzaże (wodospad w jednej z misji) czasem aż odwracają uwagę od tego, co dzieje się na ekranie. Swego czasu na moim pulpicie królował motyw wystrzału, gdy nasza broń malowniczo bluzga ogniem. Postacie towarzyszące głównemu bohaterowi wykonano schludnie i ładnie, co sprawia, że patrzymy na nich bardziej jak na przyjaciół, nie odwracając z odrazą głowy. Swoją drogą, nasi kompani z drużyny nie są nam tak obcy, jak w innych grach o podobnej tematyce. Każdy z nich ma imię i towarzyszy nam w najtrudniejszych momentach rozgrywki. Grafikę podsumować mogę krótko – solidna robota na wysokim poziomie.

Większość graczy szczególną uwagę przykłada do dźwięków wydobywających się z głośników. Nie będą oni rozczarowani, gdyż odgłosy walki odwzorowano tu świetnie. Są krzyki rannych i umierających, są komendy kolegów i dowódcy, jest wreszcie huk broni, potęgowany dodatkowo patetyczną muzyką. Osoba obserwująca grę w CoD może odnieść wrażenie oglądania dobrego filmu wojennego. Podniosłe dźwięki wzmacniają wrażenie uczestnictwa w seansie filmowym amerykańskiej superprodukcji. Osobiście nie mam nic przeciwko takim rozwiązaniom, ponieważ bardzo odpowiadają mi „klasycznopodobne” utwory i lubię słuchać muzyki orkiestralnej. Na dole ekranu wyświetlają nam się aktualne kwestie dialogowe, dlatego też nie będzie problemu z połapaniem się w sytuacji, choć wszystko zmienia się bardzo szybko.

Na koniec wypada troszkę ponarzekać. „Enemy Territory” zachwyciło mnie naturalnością, nie ma tutaj naciąganych zdarzeń, nic nie jest z góry zaplanowane. Niestety, CoD ustępuje na tym polu, ponieważ nasz przeciwnik w opcji Single Player to komputer, który zawsze zachowuje się tak samo. Wrogowie (czyt. Niemcy) przy każdym uruchomieniu gry stać będą w tym samym miejscu, wykonywać podobne gesty i prowadzić walkę w identyczny sposób. Szkoda, ponieważ momentami CoD robi się przewidywalny aż do bólu. Przy drugim uruchomieniu tej samej misji traci się przyjemność z grania, dlatego też „Call of Duty” to zabawa na jeden raz. Liniowość jest największym mankamentem gry. Z drugiej strony nasi towarzysze broni odznaczają się niezłą inteligencją i skutecznie potrafią sami prowadzić ogień, niejednokrotnie wspomagając nas w ciężkiej walce. Swoją drogą, jedną misję spaprano straszliwie – gdy niczym Chuck Norris samotnie pokonujemy pół załogi Tirpitza. „Rambopodobne” kampanie nijak mają się do rzeczywistości. Dlatego też za pierwszym razem CoD jest świetny, za drugim nieco gorszy; dalej jest równia pochyła. Jednak skrypty nie potrafią jeszcze zastąpić człowieka.

Podsumowując całość recenzji, wrócę do jej początku. „Call of Duty” na zawsze pozostanie w mojej pamięci i z pewnym sentymentem jeszcze niejeden raz wspominać będę mile spędzone godziny. Nie było ich za wiele, ponieważ CoD daje zabawę na maksymalnie 12 godzin, jednak grało się wspaniale. Obok zadowolenia odczułem, niestety, również pewien niedosyt. „Call of Duty”, mimo widocznych zalet, ma też sporo wad, które skutecznie uprzykrzają rozgrywkę.

Ocena: