Niemcy mają zwyczaj bombardować plażę wieczorem i w nocy. Take care! – Uważajcie!
Był 3 sierpnia 1944 roku. Żołnierze polskiej 1. Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka właśnie przybyli na plażę Normandii. Płynąc przez Kanał La Manche, zauważyli wraki okrętów, tworzące sztuczny port. Jednym z nich był polski krążownik „Dragon”, który został storpedowany na początku lipca podczas trwania operacji „Overlord”. Od słynnego D-Day minęły niecałe dwa miesiące. Alianci umocnili się na pięciu przyczółkach i stamtąd wyruszyli w głąb lądu, niosąc wyzwolenie Francji. Człowiek, który ostrzegał Polaków tuż po przypłynięciu, nie mylił się – faktycznie w powietrzu alianci panowali całkowicie, Niemcy zmuszeni byli do ograniczenia działań i jedynie nocnych nalotów. Pierwszą noc żołnierze spędzili w niezbyt komfortowych warunkach, mimo to cieszyli się z powrotu na front. Minęły ponad cztery lata od przegranej, a w zasadzie klęski Francji, uważanej niegdyś za potęgę w dziedzinie wojskowości. Dziś wracali na front z „wiewiórkami” na ramionach (określenie to wzięło się z żartu Polaków, którzy Brytyjczykom tłumaczyli, iż ich odznaka przedstawia wiewiórkę; tak naprawdę był to hełm i husarskie skrzydło). Wcześniej jednak przyszli żołnierze 1. Dywizji Pancernej stanęli oko w oko z wrogiem podczas kampanii wrześniowej. Wielu z nich walczyło wtedy w jedynej (jednostka płk Stefana Roweckiego była dopiero w stadium formowania) polskiej jednostce zmotoryzowanej – 10. Brygadzie Kawalerii. Stanisław Maczek, w owym czasie w stopniu płk dypl., stał na jej czele, prowadząc brygadę do boju przeciw Niemcom. Niepokonany oddział, na rozkaz Naczelnego Dowództwa, zmuszony był jednak do opuszczenia Polski 19 września 1939 roku. Stanowił zbyt dużą wartość bojową. Żołnierze przekroczyli granicę z Węgrami, gdzie zostali internowani. Szybko jednak, dzięki interwencji Rządu Emigracyjnego i wpływom francuskim, Polacy zostali ewakuowani do Francji. Tylko wytrwałości w dążeniach polskich polityków i samego dowódcy, gen. Maczka (awansowany przez gen. Władysława Sikorskiego) jednostka zawdzięcza swoje odrodzenie. Nieprzychylność władz francuskich była największym problemem, z którym spotkał się rząd w Paryżu. Po wielu staraniach żołnierze zostali ulokowani w obozie Coëtquidan, gdzie rozpoczęto ponowną organizację. Jednostka składała się niemalże z tych samych ludzi, miała tego samego dowódcę i istniała pod nazwą – 10. Brygada Kawalerii Pancernej. Po ciężkich walkach, w celu obrony Francji przed nawałnicą Wehrmachtu, nadeszła również ciężka klęska sojusznika i gorycz porażki. 18 czerwca 1940 roku marszałek Philippe Pétein nakazał zawieszenie broni. Polacy pragnęli walczyć do końca. Wcześniej brygada została podzielona na dwie części, z których jedna stacjonowała pod Paryżem, nie biorąc udziału w walkach. Dowódcą zgrupowania był płk Dworzak, który w stosownym czasie, nie mając praktycznie innego wyjścia, zdecydował się na ewakuację żołnierzy do Wielkiej Brytanii, gdzie mogliby dalej walczyć u boku państw alianckich. Drugie ze zgrupowań, dowodzone przez gen. Maczka, było zagrożone zarówno ze strony Niemców jak i Francuzów. Dowódca postanowił uczynić podobnie do płk Dworzaka. Polacy rozpoczęli przedzieranie się małymi grupkami do miejsca przeznaczenia, jakim stała się Wielka Brytania. Ich drogi niejednokrotnie były bardzo ciężkie, prowadziły przez wiele krajów. Jednak upór, stanowczość i siła Polaków w dążeniu do celu zrobiły swoje – efektem było zgromadzenie dużej ilości żołnierzy i rozpoczęcie formowania kolejnego oddziału. Wytrwałość Polaków doprowadziła wręcz do niesamowitych sytuacji, gdy ranny w kampanii francuskiej żołnierz, dowiedziawszy się w 1944 roku o przybyciu swoich kolegów, uciekł ze szpitala i dołączył do jednostki. 25 lutego 1942 roku gen. Sikorski wydał rozkaz zbudowania 1. Dywizji Pancernej. W zmienionym nieco składzie personalnym (część oficerów zastąpiono szeregowcami pochodzącymi z armii polskiej w ZSRR). Polacy oczekiwali teraz na rozkaz wejścia do walki, szkoląc się na terenie Szkocji. W skład dywizji wchodziły:
– sztab
– szwadron czołgów dywizyjnych
– szwadron regulacji ruchu
– batalion łączności
– batalion saperów
– pancerny pułk rozpoznawczy
– 10 Brygada Kawalerii Pancernej
– 3 Brygada Strzelców Zmotoryzowanych
– artyleria dywizyjna
– sztaby sanitarne, mechaniczne i zaopatrzeniowe
W sumie 16 095 żołnierzy, 381 czołgów oraz 4 tys. pojazdów mechanicznych.
Po zakwaterowaniu w rejonie Bayeux dywizję włączono w skład II Korpusu 1. armii kanadyjskiej, działającej w 21. Grupie Armii. Dowódcami byli: marsz. Bernard Law Montgomery (21. Grupa Armii), gen. Creror (1 armia kanadyjska) i gen. Simonds (II Korpus). Sytuacja na froncie zachodnim (dla przypomnienia Sowieci stanęli pod Warszawą, gdzie trwało Powstanie Warszawskie, a w północnych Włoszech trwały zacięte walki) przedstawiała się następująco: siły amerykańskiej 12. Grupy Armii opanowały półwysep Cotentin oraz Cherbourg, ruszając teraz w stronę ujścia Loary oraz Półwyspu Bretońskiego. 21. armia poczyniła znacznie mniejsze postępy, zatrzymując się na linii Caen (po ciężkich walkach miasto zdobyto 9 lipca) i ujścia rzeki Dives. Przeciwko aliantom walczyła niemiecka Grupa Armii „B”, dowodzona przez gen. von Klugego. Naprzeciw Brytyjczyków stanęła 5. Armia Pancerna SS-obergruppenführera Seppa Dietricha. W związku z położeniem wojsk sojuszniczych powstał plan, zakładający zamknięcie znacznych sił Grupy Armii „B” w kotle i zlikwidowanie ich siłami 1. armii kanadyjskiej od strony północnej oraz XV Korpusu Amerykańskiego od południa. 1. armia amerykańska i 1. armia brytyjska miały spychać wojska niemieckie, przesuwając się ku środkowi kotła. Tym samym z 7 na 8 sierpnia ruszyło natarcie sił 1. armii kanadyjskiej w kierunku Falaise, opatrzone kryptonimem „Totalize”. Siły te stanowiły cztery dywizje z II Korpusu. 8 sierpnia zdobyto Cramesnil. Teraz do akcji planowo ruszyć miała dywizja polska i kanadyjska, aby przełamać niemiecką obronę i zdobyć Falaise – główny cel operacji.
6 sierpnia Polaków wizytował sam marsz. Montgomery.
– Trzeba pobić Niemców – powiedział – Pamiętajcie, liczę na was! – tymi słowami starał się zagrzać do boju żołnierzy 1. DPanc. 7 sierpnia Polacy przejechali przez Caen, upiorny widok ukazał się ich oczom. Zapewne wielu z nich, widząc tragedię normandzkiego miasta, bało się o Warszawę, która 1 sierpnia rozpoczęła swój 63-dniowy bój. W rejonie ześrodkowania pod Caen żołnierze otrzymali wiadomości z frontu. 8 sierpnia, parę minut po 13, rozkazano im wyruszyć. 2. korpus miał w swym składzie szkocką 51. dywizję piechoty oraz kanadyjską 2. dywizję piechoty, które stanowiły pierwszy rzut bojowy. Dalej posuwała się polska dywizja, której towarzyszyli Kanadyjczycy z 4. dywizji pancernej. Na kierunku działań korpusu rozlokowane były niemieckie 12. dywizja pancerna, 85., 89. i 272. dywizja piechoty. Przynależne były do 5. armii pancernej. Do boju poszły polskie i kanadyjskie wozy pancerne. Chwilę potem nadleciały alianckie bombowce. Doszło do przykrego incydentu – amerykańskie latające fortece zamiast strat na Niemców zrzuciły bomby na tylny rzut zgrupowania, zabijając 65 żołnierzy. Wprawdzie większość strat ponieśli Kanadyjczycy, jednak i po polskiej stronie byli zabici i ranni. Pierwszego chrztu bojowego nie przeżyli m.in. ppłk Olgierd Eminowicz oraz por. Garczyński. Gen. Simonds, mimo dezorganizacji spowodowanej omyłkowym atakiem własnego lotnictwa, rozkazał wyruszyć w dalszą drogę. Polacy atakowali po lewej stronie szosy Caen-Falaise, Kanadyjczycy po prawej. Ok. 13.30 2. pułk pancerny 10. BKPanc. został zaskoczony od wschodu przez nieprzyjaciela. Schowane i okopane Pantery zaczęły strzelać do polskich Shermanów. Straty wyniosły 32 czołgi (w samym 2. pułku), inne oddziały poniosły znacznie mniejsze straty. Na szczęście, w nocy z 8 na 9 sierpnia nadeszło uzupełnienie, które przywróciło stan pułków niemal w 100%. Następnego dnia od rana 10. BKPanc. ruszyła do natarcia. Do walki weszła również 3. Brygada Strzelców, pozostająca do tej pory w odwodzie jako siły drugiego rzutu. Teraz jej zadaniem było ubezpieczenie lewego skrzydła i natarcie na St. Sylvain. Wieczorem zdobyto miejscowość oraz sąsiednie St. Martin-des-Bois. 10. BKPanc. szturmowała La Croix i wzgórze 111, które wprawdzie padły łupem Polaków, lecz silny ogień niemiecki zmusił ich do wycofania się. Po opanowaniu Renémesnil i Cauvicourt celem 10. BKPanc. stało się Soignolles. Wysłane tam rozpoznanie doniosło o wyjątkowo silnej obronie wroga. 10 sierpnia o godz. piątej w St. Sylvain batalion Podhalan (wielu żołnierzy walczyło pod Narvikiem w Samodzielnej Brygadzie Strzelców Podhalańskich gen. Szyszko-Bohusza) zluzował szkocki batalion „Black Watchów”. Teraz natarcie rozwijano zgodnie z kierunkiem wyznaczonym przez szosę Caen-Falaise. 13 sierpnia nastąpiło przegrupowanie, a zdobyty wcześniej obszar trzymali Kanadyjczycy. W nocy z 13 na 14 zostali oni zluzowani przez Polaków, którzy objęli teraz teren na północ od Aisy. Zaplanowano, iż Polacy nacierać będą na Aisy i Fontaine-le-Pin, natomiast Kanadyjczycy zaatakują w kierunku wąwozu Laison. Całość działań miał poprzedzić nalot lotniczy, podobnie jak 8 sierpnia. I podobnie jak wtedy bomby zamiast na Niemców spadały na polskie i kanadyjskie wojska. Było ponad dwustu zabitych i rannych. Poniesiono też dużą stratę moralną, gdyż podczas bombardowania spłonął sztandar Brygady Strzelców Podhalańskich. Niestety, jedynie część bomb spadła na niemieckie pozycje obronne w lasku Quesnay. Stało się tak dzięki bohaterstwu jednego z Kanadyjczyków, który poderwał się małym samolotem (zwanym „Kubusiem”) i, ryzykując zestrzelenie przez własne lotnictwo, zdołał naprowadzić bombowce na odpowiedni cel. Z 14 na 15 sierpnia, mimo kolejnego fatalnego w skutkach błędu lotników, Polacy wyruszyli, aby zdobyć planowane miejscowości. Pierwsze uderzenie załamało się w ogniu niemieckich karabinów, drugie pozwoliło na zdobycie Aisny i Fontaine-le-Pin. Dodatkowo łupem żołnierzy alianckich padła miejscowość Poligny. Tak kończyła się pierwsza faza bitwy, okupiona pierwszymi stratami w ludziach i sprzęcie, a niewielką zdobyczą terytorialną. Stracono 656 żołnierzy zabitych i rannych oraz 66 czołgów.
Polakom z 1. Dywizji Pancernej nie dane było jednak szturmować Falaise, poruszali się bowiem zgodnie z szosą idącą z Caen. W czasie gdy 1. DPanc. walczyła z Niemcami, Amerykanie zaczęli spychać armie von Klugego w rejon Mortain. Znajdowała się tam Grupa Pancerna Eberbacha, której groziło odcięcie. Aby całkowicie okrążyć zgrupowanie niemieckie, zdecydowano się na wycofanie Polaków z bezpośredniego szturmu na Falaise i rozkazano im atak w kierunku rzeki Dives oraz opanowanie Trun. W tym miejscu przewidywano połączenie obu skrzydeł okrążenia. 15 sierpnia w godzinach rannych Polacy ruszyli z Urville Langannerie. Żołnierze mieli złapać przeprawy pod Jort i stamtąd wyruszyć na Trun. Z pomocą kanadyjskiej artylerii udało się sforsować ten rejon rzeki Dives, mimo iż Niemcy postawili tu silną obronę. 16 sierpnia jeszcze pogłębiono przejście między Jort i Vendeuvre. 10. brygada i 8. baon strzelców zdobyły wzgórze 159, posuwając się przed głównymi siłami Polaków. Dowódca 8. baonu, którego raniono w twarz, został dostrzeżony przez kanadyjskiego żołnierza, który powiedział o nim „krwawa koszula”, wyrażając się o zaplamionym krwią ubraniu ppłk Nowaczyńskiego. Przydomek ten przylgnął do batalionu, noszącego od tej pory czerwone szaliki na sposób harcerski. 17 sierpnia kontynuowano planowane natarcie. Szkoci zdobyli, leżące na północ od Jort, St. Pierre-sur-Dives. W związku z odbieganiem od celu ataku Polacy zmienili kierunek uderzenia, prąc teraz na wzgórza 159 i 259. Wzgórze zostało zaatakowane z drogi prowadzącej przez wzgórze 159, zdobyte nieco wcześniej przez „krwawe koszule”. Mimo wcześniejszych sukcesów punkt ten atakowano jeszcze raz, gdyż w poprzek tego szlaku (szli tędy polscy strzelcy, o których była już mowa) posuwali się Niemcy, starający się na nowo obsadzić punkty oporu. Ze wzgórza 259 wysłane zostało zgrupowanie ppłk Koszutskiego, mające opanować Chamboise. Jednak zmęczenie żołnierzy, ciemna noc i niedokładne mapy spowodowały, iż zamiast do Chamboise Polacy dotarli do les Champeux. Po drodze i na miejscu zdarzyły się dwa niespodziewane incydenty. Najpierw Polacy minęli się z niemiecką kolumną na jednym ze skrzyżowań, jednak żadna ze stron nie otworzyła ognia, a jeden z żołnierzy wroga sprawnie pokierował ruchem (najprawdopodobniej Niemcy nie rozpoznali Shermanów, mimo wyraźnego ich oznakowania). W wiosce żołnierze ppłk Koszutskiego natknęli się na sztab 2. dywizji SS, wywiązała się krótka walka zakończona zwycięstwem. Po chwili do miejscowości zaczęły przybywać niemieckie posiłki. Jedynie własnemu szczęściu Polacy zawdzięczali zwycięstwo, tym bardziej że po raz kolejny zostali zbombardowani przez amerykańskie lotnictwo. W ciągu dziesięciu dni aż trzy razy polskie jednostki ucierpiały od ognia sojuszników, czemu wyraz dał jeden z dywizyjnych żołnierzy-satyryków:
Kiedy wsparcie lotnicze nastąpiło znowu,
Pewien żołnierz aliancki – hyc, skoczył do rowu.
Spojrzał w górę i spytał z niepokojem szczerym:
Is your bombing really very necessary?
Wieczorem 19 sierpnia grupa Koszutskiego atakowała wzgórze 262 Mont Ormel. Gen. Maczek niepokoił się mocno o losy żołnierzy, gdyż 18 sierpnia urwało się połączenie radiowe z grupą Koszutskiego. Nie wiedząc nic o ich położeniu, dowódca zdecydował się wysłać znacznie silniejszy oddział z zadaniem opanowania Chamboise, które było głównym celem wyznaczonym przez Monty’ego. Maczek odkrył, iż najlepszym wyjściem z sytuacji będzie zdobycie miejscowości oraz kompleksu wzniesień Mont Ormel (nazwany przez generała „Maczugą”). Tym samym 10. BKPanc. podzieliła się na dwa zgrupowania:
– 24. pułku ułanów, 10. pułku dragonów i dywizjonu niszczycieli, których celem było Chamboise
– 1. pułku pancernego, batalionu strzelców podhalańskich i dywizjonu przeciwpancernego, których celem była „Maczuga”
4. DPanc. weszła tego samego dnia do Trun, lecz odrzucił ją kontratak niemiecki. Wieczorem udało się nawiązać kontakt ze zgrupowaniem Koszutskiego, do którego wysłano konwój z zaopatrzeniem. Następnego dnia ruszyło natarcie ze wzgórza 259, przez Bourdon. Pierwszy wysłano 10. pułk strzelców konnych, których zadaniem było przeprowadzenie rozpoznania w Chamboise. Pod Bourdon stoczono ciężki bój z wrogiem, jednak zakończył się on sukcesem i wzięciem kolejnych 60 jeńców. O godz. 17.00 ruszyło natarcie na Chamboise. Kanadyjczycy meldowali o zdobyciu miejscowości, ale po przybyciu Polaków okazało się, że w mieście są jedynie Niemcy, mający tam spore siły.
Polacy stanęli na wzgórzu 124, gdzie dowódcy pułków ustalili plan generalnego ataku. Dragonom wyznaczono natarcie od północy, z kolei ułani atakować mieli od północnego-wschodu. Rezultatem rozważnych działań majora Zgorzelskiego było okrążenie Chamboise. Od południa obwód zamknął por. Karcz. W efekcie, w późnych godzinach popołudniowych zdobyto miejscowość, biorąc do niewoli 1300 jeńców. W zdobytym mieście Polacy jeszcze nie zdążyli się rozgościć, a już wyglądało na to, iż czekają ich kłopoty. Z południa nadciągały tyraliery piechoty. Spojrzenie przez lornetkę uspokoiło nieco por. Karcza – No, to weźmie się ten batalion do niewoli – powiedział. Po chwili wszystko stało się jasne. Z przeciwnej strony zaczęli nadbiegać żołnierze amerykańscy, których dowódcą był major Dull (2. batalion 359. pułku 90. DP). Nastąpiło zetknięcie obu skrzydeł okrążenia i, choć za Amerykanami nie posuwał się nikt, wzbudziło ogromną radość. Wiadomość o spotkaniu szybko przekazano dowódcom najwyższego szczebla. I mimo iż były to maleńkie oddziały w porównaniu z tymi, które miały spotkać się w rejonie Chamboise, miejscowości już nie oddano. 20 sierpnia dorzucono jeszcze 500 jeńców, do których dochodzili coraz to nowi, uciekający na wschód.
18 sierpnia ku „Maczudze” ruszyła grupa majora Stefanowicza, w której skład weszły 1. pułk pancerny i dwie kompanie Podhalan. Zrządzeniem losu lotnictwo alianckie miało zbombardować rejon Mont Ormel. Nie pomogły pomarańczowe dymy, które są znakiem do zatrzymania bombowców. Po raz kolejny Polacy zaznali strat ze strony maszyn aliantów. 19 sierpnia Polacy wdrapali się na „Maczugę” i przeszli na szosę Chamboise-Vimouties zapchaną teraz niemieckimi wozami. Szybki atak spowodował, iż nieprzyjaciel rozpierzchł się na wszystkie strony i po chwili część Niemców zaczęła się poddawać. Reszta jednak nie miała zamiaru machać białą flagą i rozpoczęła gwałtowane ostrzeliwanie. Piekło, jakie rozpętało się tego dnia, miało potrwać jeszcze do 21 sierpnia. Coraz silniejszy napór Niemców doprowadził praktycznie do odcięcia Polaków od jednej strony wzgórza, będących teraz w defensywie. Niemcy desperacko próbowali się przebić przez polską załogę. Jednocześnie do grupki jeńców dołączali nowi, poddający się polskim żołnierzom. Wieczorem 21 sierpnia Kanadyjczycy przyszli Polakom z pomocą, odcinając Niemcom drogę ucieczki. Korek zamknął butelkę, jak nazwał kocioł marsz. Montgomery. Korkiem, najważniejszym ogniwem, byli Polacy. Mimo iż udało się zatamować wyłom w alianckich liniach, było nieco za późno, aby zahamować masowy exodus niemieckich żołnierzy. Ci lawinowo wycofywali się z kotła, gdzie groziło im albo powolne wyniszczenie, albo wzięcie do niewoli. Niemcy pozostawiali za sobą ogromne ilości sprzętu, które następnie przechwycili alianci. Okazało się jednak, iż umknąć zdołały 1., 2., 9. i 116. Dywizja Pancerna, 12. Dywizja Pancerna SS, Dywizja „Panzerlehr”. Jeśli zaś chodzi o dywizje, które zaznały ciężkich strat lub zostały rozbite, to wymienia się 89., 271., 276., 277., 326., 353. oraz 363. Dywizje Piechoty.
Cała operacja, trwająca od 8 do 21 sierpnia, zakończyła się sukcesem sprzymierzonych, w tym oczywiście także 1. Dywizji Pancernej. Niestety, nie był to tryumf pełny, bowiem nie udało się w porę odciąć niemieckich jednostek, którym udało się wydostać z kotła, choć poniosły przy tym duże straty. Wydaje się jednak, iż sukces Polaków i ich sojuszników był niewspółmierny do tego, co zainwestowali w jego osiągnięcie. Przy stosunkowo sporym rozmiarze akcji zaczepnej pod Falaise, osiągnięcia nie były wygórowane. Stąd też w zachodnich źródłach bardzo często wymienia się bitwę pod Falaise jako sztandarowy przykład zaprzepaszczenia wielkiej szansy na rozbicie jednostek wroga. Biorą się stamtąd niepochlebne opinie o polskim żołnierzu, bowiem to przez polski front przetoczyła się większa część niemieckich oddziałów. Straty Polaków wyniosły 325 zabitych, 1002 rannych oraz 114 zaginionych. Stracono około 80 czołgów, uszkodzonych było 60 maszyn, jednak z każdym dniem stany dywizji uzupełniano, co powoduje, że niezwykle trudno jest obliczyć faktyczne straty polskiej jednostki. Wzięto do niewoli 5113 jeńców, wśród nich znalazło się 137 oficerów. Naszym żołnierzom udało się zamknąć skrzydło okrążenia, co umożliwiło niemalże pełne zlikwidowanie drogi ucieczki Niemców i zatrzymanie ich w kotle. Niestety, dokonano tego zbyt późno, gdyż ogromnej masie niemieckich żołnierzy udało się uciec zanim zetknęły się skrzydła kotła. Szacuje się, iż w toku bitwy Wehrmacht mógł utracić ponad 10 tys. zabitych i rannych. 40 tys. żołnierzy niemieckich trafiło do alianckiej niewoli. Powrót na front przyniósł Polakom wielki sukces, przede wszystkim polityczny, jednakże z militarnego punktu widzenia nie należy wpadać w euforię. Mimo to w kręgach sprzymierzonych doceniano, choć po części, wysiłek Polaków i jeszcze kilka lat później wspominano wyczyny naszych rodaków. Przykładem niech będą słowa marsz. Alana Brooka, który napisał:
Polska 1. Dywizja Pancerna wykazała się świetnie w bitwach stoczonych we Francji i odgrywa zaszczytną rolę w pokonaniu armii niemieckiej.
Fotografia tytułowa: oficerowie 1 Dywizji Pancernej gen. Maczka oglądają zniszczoną niemiecką kolumnę w kotle Falaise w sierpniu 1944 roku. Źródło: Wikipedia, domena publiczna.