W Omelinie wraz z siostrą i matką przebywały do momentu wkroczenia Armii Czerwonej do Brześcia. Gdy wróciły do miasta pod stary adres okazało się, że ich dom jest lekko uszkodzony, a szyby w oknach powybijane. Luftwaffe zbombardowało m.in. ich dzielnicę niszcząc wiele budynków. „Nasza kamienica ocalała, za to pobliskie domy legły w gruzach. 12 ciężkich bomb przeciwlotniczych zniszczyło zabudowania sąsiadów. Wiele osób zginęło lub zostało kalekami”.
Zobacz pierwszą część materiału
Okupacja niemiecka Brześcia trwała aż do momentu wkroczenia wojsk radzieckich, zgodnie z postanowieniem paktu Ribbentrop-Mołotow. 22 września 1939 r. miasto zostało oficjalnie przekazane dowództwu Armii Czerwonej, a kulminacyjnym momentem była uroczysta defilada obydwu agresorów na ul. Unii Lubelskiej, którą odbierali wspólnie Heinz Guderian i Siemion Kriwoszein. Trybunę dla zwycięzców okupanci ustawili przed gmachem Urzędu Wojewódzkiego. Pani Janina wspomina: „w tym dniu byłam z siostrą na Moście Kobryńskim, gdy Ruscy wchodzili do miasta. Polacy stali po jego obu stronach i byli bardzo smutni. Tylko Białorusini wiwatowali. Wszystkich przerażał widok Żydów z czerwonymi opaskami na rękawach, którzy pełnili służbę na moście pilnując porządku. A Ruscy – pożal się Boże! Brudni, śmierdzący, widać, że z innego świata”.
Ojciec pani Janiny w tym czasie przebywał w śródmieściu razem z kolegą z podwórka nazwiskiem Makus. Chcieli zobaczyć niewielką trybunę ustawioną dla dowództwa wojsk sprzymierzonych. Przy zlocie ulicy Jagiellońskiej i Unii Lubelskiej miało miejsce niezwykłe zdarzenie. „Na zakręcie przewrócił się radziecki czołg. Początkowo wszyscy się dziwili, jak to możliwe, przecież mało prawdopodobne jest, aby taki pojazd mógł się przechylić. A jednak tak było, za szybko wszedł w zakręt i uderzył o krawężnik. Ojciec później opowiadał, że Makus też był zdziwiony i obaj upatrywali w tym złej wróżby. Tata był bardzo smutny i mówił, że nie ma co liczyć na poprawę sytuacji, bo i Niemcy i Rosjanie są nieprzyjaźnie nastawieni do Polski”. W późniejszym okresie członkowie rodziny Łuniew podejrzewali Makusa o donosicielstwo. „Był Polakiem i miał żonę Polkę. Musiał się chyba zaprzyjaźnić z Sowietami. Nikt się z nas tego nie spodziewał”. Podobnie było też z rodziną żydowską Chunów. „Pewnego razu, jak poszłyśmy z ciocią do sklepu po jabłka, to żona sklepikarza zaczęła krzyczeć, ty nie mów do mnie Żyd, tylko Jewrej (po rosyjsku Żyd). To nie 13 maja (święto Matki Boskiej Fatimskiej i rocznica zajść antyżydowskich w Brześciu). Chunowa zrobiła się bardzo ważna i bardzo mnie to drażniło. Ja się długo nie namyślając odpowiedziałam jej – Jewrej to zdechniesz skariej”.
Sytuacja mieszkańców Brześcia była bardzo trudna. „Pod okupacją sowiecką nic nie było można kupić w sklepie. Nie było ani kaszy, ani soli, ani tłuszczu. Pojawiły się kolejki i ludzie stali w ogonku przed sklepem już od 4 rano”.
Wiosną 1941 roku coraz głośniej mówiono wśród Polaków o możliwej agresji Niemiec na ZSRR. „Mieszkańcy Brześcia od dawna wyczuwali, że coś się stanie. Miasto już w okresie międzywojennym stanowiło ważny punkt strategiczny. Były dwa dworce – towarowy i osobowy, przez które przejeżdżało mnóstwo transportów. Im bliżej wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej, tym liczba pociągów z zachodu na wschód ciągle wzrastała. Polacy śmiali się nawet, że do Rzeszy jadą wypełnione wagony kurami, kaczkami, zbożem i świniami, a wracają – transporty z piaskiem. Ponoć urzędnicy radzieccy pisali list do Stalina z ostrzeżeniem, że Niemcy mają nieczyste zamiary, ale Stalin odpowiadał – my te świnie najpierw utuczymy, a później zadusimy”.
Rodzina państwa Łuniewów była deportowana 19 czerwca 1941 r. „Zanim jednak doszło do naszego aresztowania przez cały czas chodził za mną pijany lejtnant. Początkowo nie zdawałam sobie sprawy z tego, dopiero jak zaczął przychodzić do naszego mieszkania pod byle pretekstem, to zrozumieliśmy, że to enkawudzista. Rusek sprawdzał, co robią moi rodzice, ile nas jest w domu, czy jesteśmy w komplecie. Kilka dni przed wywózką, wieczorem przyszedł kolega ojca niejaki Dyzio, który pracował w twierdzy jako mechanik. Był wysokim, schludnie ubranym i bardzo przystojnym mężczyzną. Pomógł załatwić też pracę mojemu bratu. Nieoczekiwanie wpadł do mieszkania lejtnant i mówi – teraz to ja już wiem, gdzie ukrywają się polscy oficerowie. Ojciec zaczął się tłumaczyć, że jest zwykłym czarnym robotnikiem. Dyzio na dowód tego pokazał swoje spracowane dłonie. Lejtnant jednak nie uwierzył i doszło do szarpaniny. Po całym zajściu rodzice zaczęli się zastanawiać, czy tato nie powinien uciekać na niemiecką stronę. Były takie możliwości, gdyż kolejarze przemycali ludzi. Ojciec jednak kategorycznie stwierdził – tam gdzie wy, tam i ja, nigdzie nie jadę”.
Zdjęcie tytułowe: żołnierze niemieccy oglądają radziecki czołg BT-7, który wkroczył do Polski podczas sowieckiej agresji. Wrzesień 1939 roku. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe.
Zobacz trzecią część materiału
Autor: dr Arkadiusz Szymczyna