Gdy w sierpniu 1940 roku sformowano polski Dywizjon 303, jego piloci musieli przejść szkolenie, które nie dość, że nie było łatwe, to znacząco opóźniało wejście Polaków do walki. Myśliwcy chcieli bić się z Niemcami. Tymczasem musieli uczyć się języka, nowej taktyki, a to wszystko w warunkach, które daleko odbiegały od tego, jak wyobrażali sobie latanie na brytyjskim sprzęcie. Podejścia Brytyjczyków nie zmienił nawet fakt, że polscy lotnicy byli bardzo doświadczeni. Ich dotychczasowa wiedza i wyuczone odruchy mogły nawet być przeszkodą.
Samoloty, w których wszystko jest na odwrót…
Po pierwsze, piloci mieli wiele problemów związanych z dostosowaniem się do konstrukcji samolotów brytyjskich, np. Hawkera Hurricane Mk I. Wiele elementów brytyjskich myśliwców działało na odwrót niż w samolotach kontynentalnych – czyli takich, jakich używali polscy piloci w ojczyźnie oraz we Francji. Główny problem stanowiła przepustnica – w samolotach polskich otwierało się ją przez przyciągnięcie drążka, a w brytyjskich przez pchanie go. W dodatku przepustnica znajdowała się po lewej stronie, podczas gdy w konstrukcjach polskich była po prawej.
Problem ten tak wspominał jeden z najsłynniejszych polskich pilotów, Jan Zumbach: „Układ wyposażenia kabiny pilota początkowo nas zadziwił. W porównaniu z innym typem samolotu, w jakich wcześniej lataliśmy, wszystko było na opak. […] Musieliśmy wyzbyć się wcześniej utrwalonych odruchów”. A to proste nie było i wymagało czasu. Tyle tylko, że rwący się do walki w bitwie o Wielką Brytanię Polacy akurat czasu mieli najmniej.
Problemy Františka… ze składanym podwoziem
Gdy piloci Dywizjonu 303 po raz pierwszy zaczęli latać na brytyjskich myśliwcach Hawker Hurricane, mieli problemy także ze składanym podwoziem. Co ciekawe, trudności te nie ominęły nawet tak doświadczonego lotnika, jakim był Czech latający w składzie Dywizjonu 303 Josef František. Jego „wpadkę” tak opisał kapitan Johnny Kent: „Niektórzy z pilotów nigdy wcześniej nie latali na samolotach z chowanym podwoziem […] Jak można sobie wyobrazić, takie różnice wywoływały zamieszanie, a kilka samolotów lądowało z wciągniętym podwoziem. Pewnego razu tak posadził swoją maszynę sierżant František, za co ostro zmyłem mu głowę – nie wiedział, co do niego mówię, ale musiał odpowiedzieć w obcym języku, więc w kółko powtarzał tylko: „Oui, mon commandant…”
Po tym zdarzeniu doszło do dość zabawnej sytuacji – Kent stwierdził, że nie wie czy František poradzi sobie w walce z nieprzyjacielem, skoro nie umie nawet rozłożyć podwozia. Wyjaśniono mu jednak, że František do tej pory odniósł aż 14 zwycięstw powietrznych, podczas gdy sam Kent do tej pory nie zestrzelił ani jednego samolotu Luftwaffe. Po tej informacji, czemu trudno się dziwić, Kent był bardzo zmieszany – w końcu zbeształ bardzo doświadczonego i zasłużonego lotnika. Całe szczęście, František niewiele zrozumiał z krytycznej wypowiedzi Kenta i zapewne nie czuł się urażony. Przyczyna była prozaiczna – język angielski był dla większości pilotów z Europy Środkowej kompletną nowością.
Jak dogadać się z Polakami? Dylemat Johnny’ego Kenta
Polscy piloci z Dywizjonu 303 na ogół dobrze znali język francuski. Pamiętajmy też, że w okresie dwudziestolecia międzywojennego za prawdziwie międzynarodowy język uchodził właśnie francuski. Popularność angielskiego przyszła znacznie później. Nic zatem dziwnego, że Polacy bez problemów porozumiewali się z tymi oficerami RAF, którzy także francuski – np. z Ronaldem Kellettem i Atholem Forbesem. Jednak dowodzący eskadrą „A” kanadyjski kapitan Johnny Kent nie znał francuskiego – i miał bardzo duże problemy by porozumieć się z Polakami. Może się to wydawać zaskakujące, w końcu pochodził z Kanady, gdzie francuski był rozpowszechniony. Tylko pozornie – Kent urodził się w Elmwood w rejonie Winnipeg. Do dzisiaj dominuje tam język angielski.
Sytuacja ta cały czas go irytowała – szczególnie, że był lotnikiem ambitnym i chciał mieć dobre relacje z podwładnymi. Postanowił zatem problem ten rozwiązać poprzez nauczenie się podstawowych polskich wyrazów związanych z lotnictwem. W związku z tym oprowadzał Polaków po samolocie Hurricane, wskazywał na najważniejsze jego części i przyrządy, po czym pytał o ich polskie nazwy. Gdy dostawał odpowiedź, zapisywał ją na przygotowanej liście – oczywiście w formie niepoprawnej gramatycznie, bo fonetycznej. W czasie lotów listę tą przypinał do nogi i na jej podstawie wydawał polecenia Polakom.
Jak można się domyślić, robił przy tym wiele błędów a wypowiadane wyrazy, choć zrozumiałe, niewiele przypominały poprawne polskie słowa. Komendy Kenta budziły zatem duże rozbawienie pośród polskich pilotów. Mimo wszystko jednak okazały się rozwiązaniem dobrym – podobną do tej metodę zaczęli stosować także Kellet i Forbes. Jako, że byli bardziej biegli w językach obcych, wychodziło im to nawet lepiej niż Kentowi.
Tak czy inaczej, stosowanie uproszczonych polskich terminów przez anglojęzycznych dowódców pozwalało im na sprawniejsze dowodzenie oraz pozytywnie wpływało na atmosferę panującą w Dywizjonie 303.
Kiedy zamiast samolotu… dostajesz rower ze skrzydłami
Jeszcze przed rozpoczęciem II wojny światowej Brytyjczycy wprowadzili radiowy system kontroli lotów przechwytujących, współdziałający z bardzo nowoczesnym jak na tamte czasy systemem radarowym. Kluczową rolę pełniły w nim komunikaty wydawane przez kontrolerów lotów – ważne było zatem, aby były one klarowne i zrozumiałe. W związku z tym zorganizowano specjalną Szkołę Kontrolerów Lotnictwa Myśliwskiego RAF w Uxbrigde.
Zajęcia w tej szkole były bardzo specyficzne i miały na celu pomóc kontrolerom „wcielić się” w rolę pilotów oraz dać możliwość przećwiczenia wydawania odpowiednich komend. Adeptów Szkoły Kontrolerów posyłano na stadion piłkarski. Tam dzielono ich na dwie grupy – jedna z nich miała wydawać komendy, a druga wykonywać je na boisku… jeżdżąc na rowerach. A rowery te były doprawdy oryginalne. Jedne z nich pozorowały bombowce Luftwaffe, drugie z kolei myśliwce RAF – w związku z tym wyposażono je w radiostacje, kompasy, prędkościomierze i przesłony utrudniające widzenie do przodu. Tak rozpoczynało się szkolenie – kontrolerzy informowali „myśliwce” o ruchach „bombowców” i tym samym umożliwiali prawidłowe ich przechwycenie. Ogólnie koncepcja była bardzo oryginalna, a zajęcia musiały wyglądać groteskowo, ale w gruncie rzeczy były jak najbardziej praktyczne.
Problem pojawił się jednak, gdy na podobnych rowerach mieli jeździć nie kontrolerzy, lecz zawodowi i doświadczeni polscy lotnicy z Dywizjonu 303. Podczas ich szkolenia w Northolt co rano przewożono ich autobusami do leżącego niedaleko Uxbridge. A tam czekały na Polaków „skrzydlate” rowery oraz kontrolerzy gotowi do wydawania im poleceń. Ćwiczenie to oczywiście miało na celu zapoznanie Polaków – nieznających angielskiego – z komendami brytyjskimi. Miało zatem sens. Budziło jednak różne reakcje wśród polskich pilotów – niektórzy byli rozbawieni, inni poirytowani. W końcu przybyli do Wielkiej Brytanii, by latać na myśliwcach i walczyć z Luftwaffe, a dostali śmiesznie wyglądające rowery i jeździli na nich wokół boiska.
Podsumowując, podczas szkolenia polscy piloci przeżyli różne przygody, z których spora część urosła do rangi zabawnych anegdot. Mówiąc poważnie, trzeba jednak przyznać, że polscy lotnicy włożyli wówczas wiele pracy i wysiłku w naukę. Choć samo latanie nie było dla nich niczym nowym, to musieli przecież przyzwyczaić się do zupełnie nowych samolotów, odmiennego położenia przepustnicy, oficerów mówiących po angielsku i złożonego systemu komunikacji z kontrolerami lotów. Tak czy inaczej, szkolenie polskich lotników na pewno nie poszło na marne – legendarne wyczyny Dywizjonu 303 były możliwe także dzięki temu, że jego piloci doskonale wpasowali się w struktury RAF i brytyjski system walki z nalotami Luftwaffe.
Cytaty za: Richard King, „Dywizjon 303”. Fotografia tytułowa (za: Wikipedia, domena publiczna) przedstawia pilotów Dywizjonu 303 – od lewej: Mirosław Ferić, Bogdan Grzeszczak, Jan Zumbach, Zdzisław Henneberg oraz Johnny Kent.
Marek Korczyk – historyk, absolwent Uniwersytetu Śląskiego. Do jego zainteresowań należą przede wszystkim historia wojskowości oraz dzieje XX wieku. Kolekcjoner różnego rodzaju antyków, zwłaszcza numizmatycznych i filatelistycznych, oraz militariów. Za swój cel uważa obiektywne przedstawianie dziejów minionego stulecia oraz popularyzację mniej znanych źródeł i materiałów historycznych.