Bóg Ci słońca na dłonie Twe nie żałował
ani ciszy na usta Twe zbyt mało dał –
broń bym zdobył dla Ciebie, o głodzie wędrował,
potajemnie orzechy na ołtarz Ci rwał.
Najświętsza, utracona, z rozkazami spalona –
w barykady równoczarnym strumieniu –
z Tobą twarz zapłakana, z Tobą bitwy do rana
i uśmiechy, i sen na kamieniu.
Wiersz ten wyszedł spod ręki jednego z najsłynniejszych księży-poetów, Jana Twardowskiego. Urodził się on 1915 roku w Warszawie. Szybko dał się poznać jako zdolny poeta, choć jego dorobek z okresu dwudziestolecia międzywojennego w większości zaginął bądź został zniszczony w czasie II wojny światowej. W czasie konfliktu Twardowski zaangażował się w działalność niepodległościową. Walczył w składzie Armii Krajowej, wciąż tworzył wiersze. Walczył podczas Powstania Warszawskiego, które wywarło ogromny wpływ na jego psychikę oraz twórczość. Pod wpływem tragicznych wydarzeń zdecydował się wstąpić do seminarium duchownego. Jak wspominał: „Bardzo nie lubię mówić o Powstaniu Warszawskim, bo zawsze można sobie wiele cech bohaterskich dodawać. Nie wyglądałem na żołnierza i nigdy nim nie byłem, chociaż próbowano przypisać mi wielkie wyczyny i zasługi… W czasie powstania poznałem trochę smak walki, choć nie miałem broni i nie strzelałem. Byłem jednak związany z powstańcami i czułem się jak jeden z nich”. Naukę w seminarium rozpoczął jeszcze w okresie trwania II wojny światowej. Kontynuował ją po zakończeniu działań zbrojnych.