Rok wydania – 2011
Autor – David Wragg
Wydawnictwo – Bellona
Liczba stron – 321
Seria wydawnicza – brak
Tematyka – historia zawiłości stosunków na linii Francja-Wielka Brytania ze szczególnym uwzględnieniem konfliktu z 1940 roku.
O starciach brytyjskiej i niemieckiej marynarki wiemy już niemal wszystko – co i rusz na rynek trafia nowa publikacja adresowana do miłośników historii II wojny światowej, ze szczególnym uwzględnieniem kwestii marynistycznych. W efekcie dzieje konfliktu są nasączone tego typu informacjami, a liczba źródeł dostępnych na rynku umożliwia dogłębną analizę walk Royal Navy z Kriegsmarine. Dominacja historyczna niemiecko-brytyjskiej wojny morskiej sprawia, iż pozostałe konflikty składające się przecież na obraz II wojny światowej zostają zepchnięte na plan dalszy. Z radością przyjąłem zatem wieść o nowej pracy Davida Wragga, który pokusił się o udokumentowanie niezwykłego epizodu, który miał doniosłe znaczenie i przez wiele lat rzutował na stosunki brytyjsko-francuskie. Wojna z 1940 roku, w której obie nacje wystąpiły po jednej stronie tylko pozornie była solidarnym wystąpieniem sojuszników idących ramię w ramię do boju z Niemcami. Jak się okazało, nie taka ta historia oczywista.
Przygotowaniem pracy „Wojna brytyjsko-francuska 1940” zajęło się Wydawnictwo Bellona, prawdziwy potentat na polskim rynku książkowej historii. Nie można jednak powiedzieć, iż publikacja Davida Wragga rzuca na kolana pod względem opracowania graficznego. Kiepsko prezentuje się okładka, szczególnie jej tylna część – wygląda tak, jakby ktoś zapomniał wkleić odpowiednie fotografie, a trzy wrzucone tam pytania retoryczne pogłębiają wrażenie ewidentnej niedoróbki. Jeśli chodzi o zdjęcia archiwalne, tych jest niewiele, ale przynajmniej nie odstraszają, co poczytać można za ich plus. Wyraźnie pozytywnym elementem są dołączone do książki zgrabne opracowania dotyczące poszczególnych okrętów, które stały wówczas w centrum wydarzeń. Szkoda, że podobne zestawienie nie obejmuje floty brytyjskiej. Mankamentem może być dość toporna narracja, co po części jest winą tłumaczenia i edycji redakcyjnej na poziomie wydawniczym. Niejednokrotnie zdania sformułowane przez Wragga, a raczej tłumacza, to majstersztyki językowe, które z poprawnością i czytelnością niewiele mają wspólnego.
Skoro narracją skończyliśmy omawianie elementów technicznych, od niej zaczniemy też analizę aspektów merytorycznych. Wragg pisarzem jest przeciętnym. Co gorsza, autor przekładu kompletnie nie przemyślał, że niektóre ze zdań będą dla czytelnika niezrozumiałe ze względu na rozbudowane struktury – zdania wielokrotnie złożone z kilkoma/kilkunastoma przecinkami potrafią zabić każdy tekst. Koszmarki w postaci rozważań, z których nie wiadomo co wynika są tu normą, skutecznie utrudniając lekturę. Jakby tego było mało, Wragg zrobił coś, czego wybaczyć mu nie mogę – zasugerowano nam, czytelnikom, że będziemy mieć do czynienia z incydentem w Mers-el-Kebir, gdzie Brytyjczycy starali się zatopić francuską flotę, by uniemożliwić jej przejęcie przez Niemców. Świetna historia, niezwykła akcja, którą można opowiedzieć z wielu perspektyw. Stricte militarnej, politycznej, społecznej, gospodarczej. Wragg wymyślił sobie, że narrację rozszerzy o wszystkie wątki. Gdyby skoncentrował się na Mers-el-Kebir, byłoby okay, gorzej, że wpadł na głupi pomysł opisywania stosunków pomiędzy Brytyjczykami i Francuzami. W efekcie rozdrobnił tekst na masą nieznaczących epizodów, a cała historia została spłaszczona i rozciągnięta do granic wytrzymałości. Konsekwencją jest przemycenie do książki wielu informacji ogólnych, z których kompletnie nic nie wynika, i spłycenie narracji. Gdyby to jeszcze było zgrabnie połączone i zręcznie napisane…
Wśród pozytywów (nie szukam ich na siłę) docenić należy chwilowy obiektywizm Wragga, który czasami nie stara się sympatyzować z żadną ze stron. Gorzej, że momentami jest wyraźnie probrytyjski. Tutaj ukłon w stronę tłumacza, który opatrzył tekst solidną dawką komentarza. To przynajmniej w części rekompensuje nam straty moralne poniesione podczas topornej czytanki. Wragg ukazuje perspektywę brytyjsko-francuskich stosunków dyplomatyczno-militarnych, umożliwiając wypowiedzenie się obu nacjom, chociaż więcej miejsca ma dyplomacja Londynu. W metaforycznym znaczeniu. Brakuje mi odwołania do konkretnych dokumentów. Co gorsza, nie ma bibliografii, z której moglibyśmy wynieść choć szczątkowe informacje na temat dostępnych źródeł. Mój humor poprawiły nieco wzmianki o Republice Vichy, dzięki którym czytelnicy pozbawieni wiadomości dotyczących okupacji Francji otrzymają szereg danych. Ich interpretacja zależna będzie od ambicji i motywacji – jeśli chce nam się szperać w źródłach i sprawdzać to, co pisze Brytyjczyk, będzie dobrze. Jeśli się nie chce, trzeba się zdać na szósty zmysł historyczny – Wragg najwyraźniej taki posiada, ale korzystać z niego nie potrafi.
Nie ulega wątpliwości, iż po „Wojnie brytyjsko-francuskiej” mogliśmy się spodziewać o wiele więcej. Oczekiwania być może były szczególnie wygórowane – dobór zagadnień dawał nadzieję na stojącą na wysokim poziomie lekturę. Rozczarowanie czytelnika wynikać może przede wszystkim z kiepskiego poziomu językowego publikacji. Od tłumaczenia pracy Davida Wragga mogliśmy wymagać zdecydowanie więcej – ba, wymagaliśmy normalności, standardowego poziomu, do którego przyzwyczaiło nas Bellona. Niestety, przekład nie sprostał oczekiwaniom. Niewiele lepiej prezentuje się warstwa merytoryczna, a bełkotliwa narracja skutecznie uniemożliwia przyswojenie wszystkich informacji. Jeśli jednak nauczymy się czytać między wierszami, co możliwe będzie przy drugim podejściu do książki, „Wojna brytyjsko-francuska” nie tylko nabierze sensu, ale i umożliwi zapoznanie się z szeregiem danych poświęconych spychanej na plan boczny historii. Warto zatem czekać na kolejne podejście do tematu i mieć nadzieję na jego lepsze opracowanie. Wraggowi po prostu nie wyszło i zarżnął kurę, która mogła znieść złote jajko zanim zdążyła rozgościć się w kurniku.
Ocena: