„Truman, Stalin i koniec monopolu atomowego” – recenzja książki

Rok wydania – 2010

Autor – Michael D. Gordin

Wydawnictwo – Prószyński i S-ka

Liczba stron – 440

Seria wydawnicza – brak

Tematyka – niezwykła historia walki o utrzymanie dominacji atomowej podjętej przez Amerykanó i Sowietów po zakończeniu II wojny światowej.

O tym, że pierwszą bombę atomową w historii zdetonowali Amerykanie 6 sierpnia 1945 roku wie każdy miłośnik dziejów II wojny światowej. Pomyślałeś: „Ha, ja też to wiem”? I błąd, bowiem kilka tygodni wcześniej ładunki odpalono w ramach próby nieopodal Los Alamos. Często o tym zapominamy, a przecież Projekt Manhattan wreszcie przybrał realne kształty, doprowadzając do zdarzenia równie niezwykłego, co niebezpiecznego. Przekonali się o tym Japończycy. Dramat Hiroshimy w dużej mierze przyczynił się do zakończenia konfliktu, był jednak początkiem nowej ery w dziejach wojskowości – ery nuklearnego wyścigu zbrojeń. W momencie udanej próby w Los Alamos kilka tysięcy kilometrów na wschód, prezydent USA Harry Truman i przywódca ZSRR Józef Stalin konferowali w niemieckim Poczdamie, ustalając ostateczne kształty powojennego świata. Obaj współuczestniczyli w tworzeniu nowej rzeczywistości, której ramy wyznaczał wyścig zbrojeń zapoczątkowany jeszcze w okresie II wojny światowej. Detonacja w Los Alamos, a później demonstracja siły amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego, dały impuls do przyspieszonych prac radzieckich naukowców, których celem numer jeden było teraz wyrównanie zaburzonego stosunku sił i środków między USA i ZSRR. Rozpoczęli swoisty wyścig z czasem i przeciwnikiem, który w 1945 roku cieszył się niezagrożoną pozycją w świecie atomowych zbrojeń. Michael D. Gordin przenosi się do Poczdamu i stamtąd zabiera czytelników w niezwykły świat radzieckiego projektu atomowego, rozpisując się na jego temat w książce: „Truman, Stalin i koniec monopolu atomowego”.

Jej przygotowaniem zajęło się Wydawnictwo Prószyński i S-ka. Rzut oka na okładkę z miejsca przypomniał mi lekturę, którą niegdyś zaczytywałem się jako początkujący miłośnik historii. W 1996 roku wydana została „Stalin i bomba”, praca Davida Hollowaya, niezwykle pozytywnie przyjęta przez czytelników. Także wtedy jej dystrybucją zajęło się Prószyński i S-ka. Model graficzny obu publikacji jest bardzo podobny. Przykuwająca wzrok okładka i zbliżona kolorystyka. Gdy idzie o pracę Gordina, brakuje większej ilości elementów graficznych. Fotografii jest jak na lekarstwo, a całość sprowadza się do kilku rozdziałów tekstu. Pochwalić trzeba pracę tłumacza i korekty, którzy oddali stylistykę autora i ustrzegli się błędów. Ogółem jednak „Truman, Stalin i koniec monopolu atomowego” to dzieło nie wyróżniające się spośród setek innych książek pod względem przygotowania do druku.

Odpowiednio przygotował się natomiast Gordin, który na kilkuset stronach opisał fascynującą historię wyścigu zbrojeniowego w pierwszych latach po wojnie, zwieńczonego próbną detonacją radzieckiej bomby atomowej. Autor wychodzi od Poczdamu, zajmując się szczegółowo reakcją Stalina na wiadomość o eksplozji w Los Alamos. Nie bez przyczyny dochodzi do mało odkrywczego wniosku, iż dyktator radziecki nie tylko wiedział o detonacji, ale i doskonale orientował się w założeniach amerykańskiego programu atomowego, co było wynikiem sprawnie przeprowadzonej operacji wywiadowczej. I to właśnie na pracy wywiadów, zagadkach, podstępach skoncentruje się w dalszej części wywodu Gordin. Prezentuje on bowiem przenikliwe spojrzenie na problem walki o informacje, analizując operacje wywiadowcze oraz mieszające się światy dyplomacji i naukowych odkryć. Wydaje się, iż proces produkcji bomby atomowej w Związku Radzieckim nie sprowadzał się jedynie do konsekwentnej i metodycznej pracy naukowców, ale opierał się na pozyskaniu informacji, maskowaniu etapu rozwoju badań i zaawansowania technologicznego ZSRR. Wreszcie Gordin zastanawia się nad przyczynami sukcesu radzieckich naukowców, obserwując przy tym wzrastającą pozycję ich kraju na arenie międzynarodowej oraz rozgrywki na najwyższych politycznych szczeblach. Obok walk o informacje to polityka wysuwa się na czoło zagadnień poruszanych w opracowaniu. Co więcej, autor wykracza poza ramy pracy, sięgając do współczesności i odwołując się do obserwacji życia codziennego, przez co jego opis wydarzeń ma charakter zobiektywizowany, a perspektywa czasowa stwarza korzystną okoliczność dla prezentowania wniosków płynących z późniejszych doświadczeń. Amerykański historyk w mniejszym stopniu zajmuje się aspektami czysto technologicznymi, co mogliśmy obserwować choćby w przypadku Davida Hollowaya zasypującego nas rozmaitymi danymi, które dla laików mogły stanowić nie lada problem. Nie można jednak powiedzieć, iż technika, choć na dalszym planie, została całkowicie zmarginalizowana. Jej także autor poświęcił nieco miejsca, choć nie wikła ani siebie, ani czytelników w jakieś specjalistyczne problemy. Jego wykształcenie i doświadczenie publicystyczne z pewnością umożliwiłyby mu pojęcie tego typu zagadnień. Gorzej z czytelnikami, z których nie każdy musi się orientować w fizycznych rozprawach. Historia to bowiem domena humanistów, a ci, jak to zwykle bywa, z fizyką bywają na bakier.

Ocenić należy także styl pisarski Gordina oraz jego umiejętności narracyjne. Najpierw może o umiejętnościach językowych. Jest nieźle, choć bez rewelacji. Gordin pisze poprawnie, ale nie w sposób porywający. Innymi słowy, nie jest mistrzem pióra, choć poczyna sobie śmiele. Starał się nawet wpleść akcenty humorystyczne. Stosuje technikę znaną wszystkim czytelnikom, przeplatając narrację i własne przemyślenia z cytatami i wypisami z dokumentów archiwalnych, dzięki czemu opis wydarzeń ma charakter zobiektywizowany. Wydaje mi się, że nieco za rzadko pojawia się dokumentacja radziecka, a przecież to Sowietom poświęcona jest spora część książki. Brakowało mi również nieco bardziej dokładnego i wnikliwego spojrzenia na radziecki i amerykański program atomowy. Owszem, Gordin całkiem zgrabnie poczyna sobie w opisywaniu świata polityki, wywiadów, walki o informacje, ale jakby zatracał z pola widzenia konsekwencję badań naukowych prowadzonych w Związku Radzieckim i Stanach Zjednoczonych. Niektóre z problemów zostały omówione w sposób spłycony, z kolei inne autor uwypuklił. Pozytywnym przejawem jego narracji jest natomiast trzymanie się głównych wątków. Gordin stara się bowiem nie zbaczać z obranego kursu, przez co historia końca amerykańskiego monopolu atomowego nie zostaje rozdrobniona na tysiące mało ważnych spraw. Wreszcie, podkreślenia wymaga, iż założenia postawione przed publikacją zostały zrealizowane, bowiem zawarto w niej wszystkie najważniejsze informacje wybrane z dziejów amerykańsko-radzieckiej batalii o atomową dominację. Perspektywa historyczna z odniesieniem do współczesności pokazuje, iż Gordin potrafi spojrzeć na przeszłość przekrojowo i umiejętnie łączyć fakty, a to w pracy historyka jest jedną z cech podstawowych.

Przyznam szczerze, iż nie zostałem rzucony na kolana, a po przeczytaniu publikacji Gordina miałem mieszane uczucia. Z pewnością nie wyczerpał on tematu, koncentrując się na niektórych aspektach walki o dominację technologiczną. Braki w narracji pogłębia fakt niezastosowania elementów graficznych uwypuklających każdy z historycznych tekstów. Jednocześnie trzeba zwrócić uwagę na fakt zgrabnego połączenia wielu czynników, które do tej pory spychane były na boczny plan i odgrywały mniejszą rolę przy okazji opisywania walki światowych mocarstw o hegemonię atomową. W konsekwencji praca Gordina to publikacja stojąca na niezłym poziomie, acz wybiórcza, która z pewnością podzieli czytelników szukających różnych rodzajów informacji.

Ocena: