„Na uśpionych lotniskach” – recenzja książki

Rok wydania – 2009

Autor – Mark Sołonin

Wydawnictwo – Rebis

Liczba stron – 586

Seria wydawnicza – brak

Tematyka – historia, która w inspiracji wiele czerpie z tych, jakie serwuje nam Wiktor Suworow – trochę sensacji, trochę faktów, a wszystko to w temacie radzieckiego lotnictwa podczas wojny z Niemcami.

Mark Sołonin – autor „22 czerwca 1941, czyli jak zaczęła się Wielka Wojna Ojczyźniana”, pracownik tajnego biura konstrukcyjnego, absolwent Instytutu Lotniczego w rodzinnym Kujbyszewie. Wiemy o nim sporo. Ba, ma nawet własną stronę internetową. Miło z jego strony, że przedstawił się czytelnikom, tym bardziej że nie wszyscy mieli w rękach jego poprzednie dzieła. Już z samych tytułów można jednak wywnioskować, iż porusza się on w zbliżonej tematyce – wszystko kręci się wokół operacji „Barbarossa”, która za naszą wschodnią granicą zainicjowała Wielką Wojnę Ojczyźnianą. Sołoninowi nie brakuje ani ambicji, ani zapału, co udowadnia kolejnymi projektami naukowymi. Skoro publikuje, musi cieszyć się powodzeniem czytelników. Po zapoznaniu się z jego nową publikacją mogę z czystym sumieniem stwierdzić, iż zainteresowanie to jest jak najbardziej uzasadnione a rosyjski autor wie, co robi i stara się kierować prostym systemem, który znamy z prac Wiktora Suworowa – znajdź kontrowersyjny temat, wymyśl kontrowersyjną tezę i przedstaw kontrowersyjne dowody na poparcie swoich wynurzeń. Czasem wychodzi to ładnie i zgrabnie, czasem całość niekoniecznie musi składać się na udanie zrealizowany projekt wydawniczy.

To, co od razu zwraca uwagę, to szata graficzna. Jest ona łudząco podobna do tego, co Dom Wydawniczy Rebis serwował nam przy okazji publikacji Wiktora Suworowa. Zbieżność nie jest tu przypadkowa, papierowa oblamówka jasno i wyraźnie głosi: „Wiktor Suworow poleca”. Miło z jego strony. Mimo wszystko, brak nowego stylu przy okazji tego typu pracy trochę zabija suwerenność Sołonina, który jawi się mi jako replika tego, co robi Suworow, niejako przedłużenie jego pióra. Z drugiej jednak strony, książka została bardzo dobrze przygotowana do druku. Jest estetyczna twarda oprawka, bardzo przyjemny dla oka projekt graficzny. Nie zabrakło miejsca na wkładkę ze zdjęciami, co można poczytywać jako kolejny plus pracy. Co więcej, są też rozrzucone w książce schematy graficzne obrazujące teorie Sołonina. Ten element nie jest jednak mocną stroną opracowania i raczej szybko staje się niewidoczny w natłoku innych informacji. Wnętrze nie powala na kolana, ale całość czyta się komfortowo, bez żadnych trudności, a to niewątpliwie dobrze świadczy o przygotowaniu graficznym publikacji.

Nie ulega wątpliwości, że Sołonina czyta się przyjemnie. Jest to przede wszystkim kwestia publicystycznego stylu tego autora, który pisze w sposób efektowny i atrakcyjny dla czytelnika. Jego hipotezy mają w sobie sporo z sensacyjnych doniesień, a retoryka zawiera elementy chłodnej logiki przeplatanej z poczuciem humoru Rosjanina. Jego styl z pewnością jest sporym atutem publikacji. „Na uśpionych lotniskach” to także niezwykła opowieść, w której wiele wątków nie zostało jeszcze wyjaśnionych, wiele czeka na dopowiedzenie. Trzeba przy tym zwrócić uwagę, że całość oparta jest na wątpliwych podstawach archiwalnych, czego nie ukrywa sam autor. Sołonin zdecydował się sięgnąć po rozliczne źródła spisane przez świadków tamtych zdarzeń. Wykorzystuje wspomnienia, relacje żołnierzy i dowódców. Spis bibliograficzny zajmuje 140 rozmaitych pozycji, w których Sołonin szukał przede wszystkim sprzeczności lub też dowodów potwierdzających jego tezy. A te niejednokrotnie nie znajdują oparcia w poważnych źródłach. Wnioskowanie na zasadzie: „Bo ktoś coś kiedyś powiedział” nie jest odpowiednią drogą do otrzymania prawdziwego obrazu wydarzeń tamtych dni. Ogółem jednak trzeba przyznać, że Sołonin wykazuje się sporą wiedzą, a w narrację wplata sporą ilość ciekawostek. Wydaje mi się, że nieco zbyt wiele miejsca poświęcił rozważaniom na temat aspektów technicznych i inżynieryjnych, zamiast skupić się na problemie najważniejszym, a więc tytułowych uśpionych lotniskach. Całość czyta się jednak jednym tchem, nawet jeśli momentami jest ona nieco niespójna i ma niedopatrzenia. Mimo wszystko na pewno warto sięgnąć po produkt, aby skonfrontować pomysły Sołonina z własnym wyobrażeniem pierwszych dni boju niemiecko-radzieckiego i samemu zweryfikować tezy autora.

Największym minusem książki jest przede wszystkim styl naukowy Sołonina. Nijak nie przekonują mnie twierdzenia autora, że w archiwach nie znajdzie się nic ciekawego, że publikacje innych autorów też nie są godnym źródłem informacji. Sołonin stara się nam przedstawić alternatywną wersję historii, którą z kolei opisuje nie tyle jako własną, ile jako prawdziwą. Nie lubię, gdy ktoś próbuje mi coś wmówić bez odpowiedniego oparcia się na źródłach. Sołonin robi to właściwie niemal przez cały czas, odwołując się do własnych pomysłów i hipotez, które kształtuje osobiście. Ma przy tym spory urok i wdzięk, jednakże dla historyków książka będzie ledwie ciekawostką, a nie merytorycznym opracowaniem poważnego tematu. Rozważania Sołonina dotyczące lotnictwa są efektem jego wieloletnich prac przy okazji angażu w Instytucie Lotniczym. Posiada on ogromna wiedzę z zakresu inżynierii i stara się nią dzielić, co jednak nie zawsze wychodzi mu na dobre. Część informacji zawartych w książce jest po prostu zbędna, a nazbyt szczegółowe dywagacje na temat konstrukcji lotniczych nijak się mają do głównego zagadnienia, którym jest przecież działalność radzieckiego lotnictwa podczas boju z Niemcami ze szczególnym uwzględnieniem pierwszych kilkudziesięciu godzin walk. Wreszcie słów kilka na temat suworowskiej inspiracji – ta jest widoczna aż nadto i czasem przesłania nam Sołonina. Nie będę się jednak powtarzał i krótko stwierdzę – Marku Sołoninie i Ty, Wiktorze Suworowie, nie idźcie tą drogą.

Przy reasumowaniu tego wszystkiego, co już zdążyliśmy ustalić, nasuwa się jedno zasadnicze pytanie. Wydaje się, że jest to kwestia kluczowa, niemal podstawowe zagadnienie, z którym zmierzyć się musi każdy czytelnik książki „Na uśpionych lotniskach”. Nie chodzi tu ani o wrażenia z lektury, bo te przecież są pozytywne, nie chodzi o wydanie, czy poruszany temat. To pytanie to wyraz tego, o czym mówiliśmy od początku i co poruszaliśmy niemal w każdym akapicie tej recenzji – ile w publikacji jest Marka Sołonina, a ile Wiktora Suworowa? Można zrozumieć, że Suworow jest dziś gwarantem dobrze sprzedanej książki. To postać znana na wydawniczym rynku, człowiek, który zaraził pasją tysiące czytelników. Ma on jednak pewne charakterystyczne cechy, jakby maniery pisarskie, które chciał skopiować Sołonin. Wyszło mu to zgrabnie, ale stworzył też niepokojące wrażenie pewnej powtarzalności, swego rodzaju naśladownictwa, które dobremu autorowi nie przystoi. Uśpione lotniska Związku Radzieckiego z pewnością nie usypiają, to temat pasjonujący i jeszcze niejedna książka zostanie zbudowana na podobnej bazie, co dzieło Sołonina. Tym razem jednak autor „22 czerwca 1941, czyli jak zaczęła się Wielka Wojna Ojczyźniana” to przede wszystkim marzyciel, któremu ktoś doprawił skrzydła. Niestety, o ile sam potrafi wzbić się w powietrze, o tyle nie potrafi uczynić tego ze swoimi czytelnikami, przede wszystkim tymi, do których argumentacja na zasadzie abstrakcji, domysłów i niesprawdzonych, nieudokumentowanych hipotez nie przemawia. A ja takim właśnie jestem.

Ocena: