„Moje podniebne boje” – recenzja książki

Rok wydania – 2020

Autor – Marian Duryasz

Wydawnictwo – Bellona

Liczba stron – 300

Tematyka – znakomite wspomnienia Mariana Duryasza, polskiego lotnika, który w trakcie bitwy o Anglię walczył w jednym z dywizjonów myśliwskich, a następnie m.in. dowodził legendarnym Dywizjonem 303.

Marian Duryasz. Mówi Wam coś to nazwisko? Nie jest to pierwszoplanowy bohater bitwy o Anglię, nie należał do legendarnego Dywizjonu 303 w okresie, gdy ten święcił największe tryumfy. Nie załapał się przez to na uwiecznienie w kultowej dla niektórych czytelników „Sprawie honoru”. Innymi słowy, dotychczas nie był członkiem panteonu sław polskiego lotnictwa, choć w kręgach eksperckich jego nazwisko było jednoznacznie kojarzone chociażby z dowodzeniem Dywizjonem 302 i szeregiem interesujących i imponujących powietrznych zwycięstw. Ze zdumieniem przyjąłem zatem informację, iż jego wspomnienia z czasów wojny były dotychczas niepublikowane. Przy naszym czytelniczym uwielbieniu dla lotników trudno mi to pojąć, bo przeleżały dobre kilkadziesiąt lat. Co się jednak odwlecze…

W 80. rocznicę bitwy o Anglię po wspomnienia Duryasza sięgnęło Bellona. Wybór był znakomity, co zresztą nie jest specjalnym zaskoczeniem, bo „nasi” potrafili się świetnie sprzedać. Najpierw podczas wojny, a następnie po jej zakończeniu jako doskonali autorzy, którzy z wielkim wyczuciem opisywali dzieje swojej służby i kulisy funkcjonowania Polskich Skrzydeł. Doskonale oddał to we wstępie do „Moich podniebnych bojów” Wojtek Matusiak, który słusznie zwrócił uwagę, że mamy do czynienia z relacją z „pierwszej ręki”, z „całym bagażem subiektywnych opinii i emocji – i to właśnie na tym osobistym aspekcie polega ich wartość”. Dokładnie tak jest z Duryaszem. Wystarczy przeczytać opis pierwszego poważniejszego starcia w czasie bitwy o Anglię, by zobaczyć, z jak ogromną dynamiką mamy do czynienia. Duryasz nie jest wybitnym pisarzem, ale przecież takim być nie musi, w tym wypadku to nie warsztat decyduje o przyjemności z lektury! Zręcznie idzie mu odtwarzanie wspomnień i montowanie z nich naprawdę fascynującej opowieści. Jego historia pisze się sama i sama się czyta.

Oczywiście, są fragmenty, które przypadły mi do gustu bardziej, są takie, które chętnie bym pominął. Wszystkie mają jednak ogromną wartość merytoryczną – zarówno opisy podniebnych bitew, operacji osłonowych w Normandii, jak i struktury organizacyjnej dywizjonu czy ogólnie polskiego lotnictwa w Wielkiej Brytanii. Duryasz pisze metodycznie, czasem aż nazbyt według wzoru, ale ciągle ciekawie. Jego osobiste wspomnienia uzupełniają uwagi synów. W tym miejscu nastąpił dla mnie najbardziej emocjonalny moment całości – zrozumienie swego rodzaju rodzinnej tragedii. Rozłąki, oczekiwania, rozczarowań. Wreszcie okrutnego „Go Home!” wypowiadanego przez Anglików na widok polskiego munduru w 1946 r. Czytajmy zatem całość i nie pomińmy zróżnicowanych elementów składających się na książkę (a fotografii archiwalnych jest tu niezwykle dużo).

„Moje podniebne boje” pochłonąłem w jeden wieczór, jak zresztą każde ze wspomnień polskich lotników, które dostały mi się w ręce. Wojtek Matusiak, we wstępie do książki, dał mi nadzieję na więcej podobnych perełek w przyszłości. Okazuje się bowiem, że pominięcie Duryasza przez wydawnictwa nie jest wyjątkiem. To z kolei może zwiastować, że Bellona będzie miało jeszcze pole do popisu. Tymczasem – podziękowania, że sięgnęło po Duryasza.

Recenzja „Moje podniebne boje” powstała we współpracy z Nowości TaniaKsiazka.pl.

Ocena: