Tytuł – Długie cienie umarłych
Rok wydania – 2021
Autor – Stanisław Sałapa
Wydawnictwo – Novae Res
Liczba stron – 392
Tematyka – historia poszukiwania tożsamości oraz zabójców ojca, w której tragiczna przeszłość nie pozwala o sobie zapomnieć.
Ocena – 5/10
Tajemnicza przeszłość, która silnie wpływa na teraźniejszość? „Długie cienie umarłych” – co metaforycznie wskazuje sam tytuł – miały opowiedzieć o przenikaniu dwóch rzeczywistości i trudności z godzeniem się z losem i minionym czasem. Stanisław Sałapa postawił sobie ambitne cele, które w warstwie fabularnej częściowo udało się mu zrealizować. Niestety, jego powieść kuleje pod względem warsztatowym, co skutecznie obniża jej wartość.
Czym właściwie są „Długie cienie umarłych”? Przyznam szczerze, że zaklasyfikowanie książki przysporzyło mi sporo problemów. Teoretycznie jest to powieść historyczna z elementami sensacyjnymi. Wskazuje na to próba połączenia opowieści o przeszłości rodziny (jest w tym sporo familijnej sagi, która słusznie kojarzyć się nam będzie z telenowelą) z trzymającym w napięciu śledztwem prowadzonym przez robiących wspólne biznesy braci. Ojciec, który zginął w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach, a w rzeczywistości mógł zostać zamordowany? Służba w konspiracji i partyzantce? Rozważania na temat moralności podziemnych grup i ich rzeczywistych motywacji? Gdy przedstawimy to w ten sposób, wydaje się, że „Długie cienie umarłych” mają spory potencjał, by zapewnić nam solidną rozrywkę na co najmniej kilka godzin.
Mi zapewniły na trzy miesiące. Dokładnie tyle czasu potrzebowałem na przeczytanie książki, po tym jak odstawiłem ją na półkę po kilku pierwszych męczących mnie rozdziałach. Autor miał bowiem całkiem ciekawą koncepcję, ale chyba nie wiedział, co z nią dokładnie zrobić. W konsekwencji stworzył hybrydę, w której mieszają się bardzo słabe dialogi, prowadzenie czytelnika za rękę i podsuwanie mu rozwiązań pod nos, a przy tym splatanie zagmatwanych wątków, z których połowę można byłoby sobie podarować. Największym mankamentem jest, niestety, styl pisarski Sałapy. Dialogi rażą sztucznością, są wygładzone, a bohaterowie zwracają się do siebie w nienaturalny sposób. Przypominam, że mamy do czynienia z powieścią quasi-sensacyjną. Dla przykładu. Fani sagi Millennium Stiega Larssona zapewne pamiętają scenę, w której Lisbeth włamuje się do komputera Mikaela, a ten zaskoczony mówi, że przecież system był zabezpieczony hasłem. W „Długich cieniach umarłych” odpowiedź Lisbeth wyglądałaby mniej więcej tak: „Mikaelu, przecież doskonale wiesz, że jestem hakerką. Złamałam zabezpieczenia, mój drogi, i nie przysporzyło mi to dużo kłopotów”. Jeśli komuś pasuje taka konwencja, proszę bardzo.
Na obronę autora warto napisać, iż udanie udało się mu ukazać wspomniany splot przeszłości i teraźniejszości. Dwie przenikające się rzeczywistości i emocjonalny wpływ tej pierwszej w plastyczny sposób ukazują trudności, z którymi borykało się po wojnie wiele polskich rodzin. Widoczny jest także nieskrywany sentymentalizm autora, w którym upatrywałbym zresztą źródeł specyficznego prowadzenia dialogów i narracji. Częściowo można się do niego przyzwyczaić, ale wymaga to sporo samozaparcia i zignorowania podświadomości, która ciągle domaga się czegoś bardziej dynamicznego. Tymczasem książka wyraźnie faluje i obok fragmentów wybitnie nudnych i zbędnych ma także chwile przyspieszeń, co jednoznacznie pokazuje, iż Sałapa ma potencjał pisarski, ale korzysta z niego wybiórczo. Nie mam jednak problemów z oceną publikacji – nie porwała mnie, a krótkie momenty, w których odczuwałem przyjemność z lektury nie są w stanie skompensować słabości narracyjnych, przede wszystkich dialogowych, oraz przegadania całej historii.
Ocena: