Polska dyplomacja okresu dwudziestolecia międzywojennego była wielokrotnie krytykowana za polityczne zaniedbania, które uniemożliwiły stworzenie systemu sojuszy w Europie Środkowej. Polska nigdy nie doprowadziła do zbliżenia z sąsiadami, które skutkowałoby wzajemnymi gwarancjami na wypadek wojny. Być może największym błędem polskiej dyplomacji było zbrojne zajęcie Zaolzia. Nie tylko nie przysporzyło to Polsce sympatii międzynarodowej opinii publicznej, ale i pogrzebało szanse na bliską współpracę z Czechosłowacją.
Przyczyny sporu o Zaolzie
Przez stulecia Księstwo Cieszyńskie wchodziło w skład Cesarstwa Habsburskiego, będąc miejscem, gdzie Polacy i Czesi prowadzili względnie pokojową koegzystencję. Łączył ich zresztą wspólny wróg – Austriacy, którzy kontrolowali te tereny. Zakończenie I wojny światowej zmieniło tę sytuację diametralnie. Dotychczasowi „taktyczni sojusznicy” nagle stanęli przed szansą na samodzielne administrowanie ziemią cieszyńską.
Tuż przed odzyskaniem niepodległości przez Polskę polscy politycy działający w kraju powołali do życia Radę Narodową Księstwa Cieszyńskiego, która w ich zamyśle miała objąć swoją jurysdykcją Śląsk Cieszyński. Tereny te były silnie zróżnicowane etnicznie – żywioł polski i czeski mieszały się ze sobą, a w wielu miejscach wyznaczenie sztywnej linii podziału nie byłoby administracyjnie możliwe. Ziemie były silnie uprzemysłowione, z dobrze rozwiniętym przemysłem kopalnianym, co w dobie powojennej odbudowy odgrywało szczególną rolę. Nic dziwnego, iż zarówno Polska jak i Czechosłowacja zgłaszały roszczenia do Śląska Cieszyńskiego, postulując jego przyłączenie do któregoś z krajów. Obie strony miały konkretne argumenty, a jednocześnie problemy z zaakceptowaniem możliwości ustępstw. Młode państwa, odradzające się po latach zniewolenia, chciały twardo walczyć o swoje, podsycając jednocześnie kiełkujące nacjonalizmy. Nie był to zresztą jedyny spór graniczny w regionie u schyłku I wojny światowej.
Napięcia groziły wybuchem nowego konfliktu, zwłaszcza że żadna ze stron nie zamierzała ustępować i była zdecydowana sięgnąć po rozwiązania militarne, by bronić swoich praw. Dr Marek Deszczyński ocenił: „Argument etnograficzny przemawiał za postulatami Polski, a historyczny za przynależnością Zaolzia do Republiki Czechosłowackiej. Dla obu stron tereny te były atrakcyjne ze względów ekonomicznych. W Czechosłowacji podnosiły się głosy, że polskie potrzeby surowcowe zostały zaspokojone po przyłączeniu Górnego Śląska, zatem Śląsk Cieszyński powinien być tak podzielony, jak stało się to na początku lat dwudziestych”.
28 października 1918 roku Czechosłowacja proklamowała niepodległość. Następnego dnia powstała Krajowa Rada Narodowa dla Śląska (z czes. Zemský národní výbor pro Slezsko, nazywana w skrócie ZNV), która miała sprawować tymczasową administrację m.in. na terenie Śląska Cieszyńskiego. Dla Polaków wydawała się odpowiednim partnerem do rozmowy. 5 listopada 1918 roku podpisano porozumienie z miejscowymi władzami czeskimi, na podstawie którego utworzono prowizoryczną linię demarkacyjną opartą na zasadzie przynależności narodowej. W praktyce porozumienie nie było nigdy respektowane i oprócz chwilowego uspokojenia nastrojów nie przyniosło stronie polskiej konkretnych korzyści. Jak ocenił to prof. T. Kisielewski: „To rozgraniczenie było [jednak] sprzeczne z generalną koncepcją Tomáša Masaryka i Edvarda Beneša włączenia wszystkich ziem Królestwa Czeskiego do Czechosłowacji”.
15 grudnia 1918 roku Polacy powołali Tymczasowy Rząd Krajowy Śląska Cieszyńskiego, który oczywiście nie był uznawany przez władze czechosłowackie. W odpowiedzi Czesi powołali miejscowy rząd. Żadna ze stron nie zamierzała „grać czysto”. Władze czechosłowackie od samego początku planowały zbrojne wystąpienie i zajęcie terenów kontrolowanych przez Polaków. Polacy z kolei chcieli zorganizować na Śląsku Cieszyńskim wybory do Sejmu Ustawodawczego (26 stycznia 1919 roku), co kwestionowali Czesi. Właśnie ten fakt został wykorzystany przez nich do uzasadnienia zbrojnej agresji. Argumentowali, iż to Polacy łamali postanowienia porozumienia z listopada, wcześniej przecież otwarcie kontestowanego przez władze w Pradze. Co więcej, już w grudniu Czesi zajęli Spisz i Orawę, które także były przedmiotem sporu między obydwoma krajami. Wrogie zachowania przekreśliły szanse na pokojowe negocjacje.
23 stycznia 1919 roku wojska czechosłowackie wkroczyły na sporne tereny Śląska Cieszyńskiego i szybko zaczęły zdobywać kolejne miejscowości (m.in. Bogumin, Karwinę czy Suchą), wypierając nielicznych polskich żołnierzy. 27 stycznia Polacy opuścili Cieszyn i zaczęli umacniać się na Wiśle, a w dniach 28-30 stycznia doszło do bitwy pod Skoczowem, największego starcia zbrojnego w czasie konfliktu. Dynamika czeskiego uderzenia została wyhamowana, Czesi osiągnęli jednak zasadnicze cele operacji. Mimo tego dopiero interwencja mocarstw zachodnich umożliwiła wstrzymanie walk. Na początku lutego czeska armia wycofała się za Olzę, uzyskując jednak zdecydowanie korzystniejsze prowizoryczne rozgraniczenie (oparte na linii kolejowej Koszyce-Bogumin) niż to, które gwarantowało porozumienie z 5 listopada 1919 roku.
Należy dodać, iż w tym samym czasie Polska toczyła już walki z bolszewikami, którzy zagrażali wschodniej granicy RP. Czesi wykorzystali zatem moment słabości przeciwnika do zbrojnej interwencji, która poprawiła ich pozycję wyjściową przed rokowaniami. Te prowadzono za pośrednictwem Komisji Międzysojuszniczej, która początkowo zarządziła przeprowadzenie plebiscytu, ale następnie się z niego wycofała. Z nie do końca wyjaśnionych przyczyn – w dużej mierze ze względu na udany lobbing czechosłowackiej dyplomacji kierowanej przez ministra spraw zagranicznych Edvarda Benesa – zachodnie mocarstwa przystały na wyniki międzynarodowej konferencji w Spa zorganizowanej w lipcu 1920 roku. Dokonano wówczas arbitralnego podziału Śląska Cieszyńskiego, przyznając Polsce 1002 km kwadratowe terenu i ledwie 1/3 ludności (ok. 140 tys. ludzi, z czego 94 tys. Polaków). Czechosłowacja otrzymała 1280 km kwadratowych zamieszkałych przez ok. 180 tys. ludzi, z czego aż 123 tys. z nich było polskiego pochodzenia. Na tej samej konferencji równie arbitralnie podzielono tereny Spiszu i Orawy.
Polska operacja w cieniu konferencji monachijskiej
Przez kolejne ponad piętnaście lat nie doszło do zmian granicznych. Strona polska miała jednak poczucie ogromnego rozczarowania po bardzo niekorzystnej decyzji mocarstw zachodnich. Próby poprawy relacji polsko-czechosłowackich także nie przynosiły efektów. Jak pisze D. Kisielewicz: „Polacy na Zaolziu, mimo że posiadali gwarancje rozwoju narodowego, czuli się dyskryminowani. Utrudniano im działalność polityczną, społeczną i kulturalną, zwłaszcza organizację szkolnictwa, szykanowano Polaków w pracy, utrudniano im poruszanie się w tzw. małym ruchu granicznym. Rozpoczął się proces czechizacji Polaków. Zaktywizowała się również antyczeska polityka polska na Śląsku Cieszyńskim”. Owa „antyczeska polityka” wyrażała się także wspieraniem polskiego nacjonalizmu. Od 1935 roku dużą aktywność na Zaolziu przejawiał polski wywiad, który inspirował antyczeskie demonstracje, prowadził także akcje dywersyjno-sabotażowe. W wielu miejscach niszczono czechosłowackie symbole państwowe. Czechosłowacja odpowiedziała aresztowaniami wśród Polaków i „przykręceniem śruby” mniejszości, która w praktyce była większością.
Wzajemne animozje ograniczały możliwości obydwu krajów w polityce zagranicznej. Mimo iż sojusz Polski i Czechosłowacji, wobec wzrostu potęgi hitlerowskich Niemiec i stalinowskiego ZSRR, wydawał się naturalny, nigdy nie został zrealizowany. Cieniem na obustronnych relacjach kładły się zadawnione spory oraz fatalne nastroje na spornych terytoriach.
W marcu 1938 roku Niemcy dokonały tzw. Anschlussu Austrii. Zajęcie jej terytorium i przyłączenie do III Rzeszy odbyło się przy cichej aprobacie Francji i Wielkiej Brytanii, które stosowały względem Hitlera błędną politykę „appeasementu”, uspokajania. Czesi zdali sobie sprawę, iż wojownicza retoryka niemieckich nazistów wkrótce zwróci się przeciwko nim. W połowie 1938 roku próbowali porozumieć się z Polską w sprawie sojuszu polityczno-wojskowego, ale starania te zostały przez Polaków odrzucone – było zbyt późno, by coś zmienić, a Polska nie była chętna do prowokowania III Rzeszy. Szczególnie krytyczny względem sojuszu z Czechosłowacją był ówczesny minister spraw zagranicznych Józef Beck.
W zainteresowaniu III Rzeszy terytorium Czechosłowacji Polacy upatrywali szansy na możliwość zmiany niekorzystnych rozstrzygnięć granicznych. Już 21 września 1938 roku, a więc na kilka dni przed rozpoczęciem konferencji monachijskiej, Polacy wypowiedzieli część porozumienia dot. ochrony mniejszości narodowych. Następnego dnia Benes wysłał do Warszawy list, w którym proponował polubowne załatwienie sprawy. Nie wyszedł z żadną konkretną propozycją, a jego pismo dotarło do władz polskich z opóźnieniem. W konsekwencji nie odegrało większej roli. W dniach 29-30 września do Monachium zjechali przywódcy Niemiec, Włoch, Wielkiej Brytanii i Francji, którzy – bez udziału przedstawicieli Czechosłowacji – zgodzili się na aneksję Sudetów przez Niemcy.
Był to sygnał dla Polski, która bacznie nasłuchiwała doniesień z Monachium. Czechosłowacja została spisana na straty przez zachodnie mocarstwa. O godz. 23.45 30 września Czechosłowacji przedstawiono 12-godzinne ultimatum, w którym Polska zażądała przekazania Zaolzia. Na granicy stanęły wówczas oddziały Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Śląsk” dowodzone przez gen. Władysława Bortnowskiego. Łącznie ok. 35 tys. żołnierzy. Gdy strona czeska zaakceptowała ultimatum, 2 października Wojsko Polskie rozpoczęło powolny marsz, opanowując kolejne miejscowości. O tym, jakie emocje wzbudzała sprawa Zaolzia niech poświadczy fragment rozkazu marsz. Edwarda Rydza-Śmigłego: „Za chwilę przekroczycie Olzę, skazaną w ciągu długich lat na upokarzającą służbę rzeki, oznaczającej granicę nie istniejącą ani w sercach tych, co oba jej brzegi zamieszkują, ani w sercach całego narodu polskiego”. Ostatecznie nie doszło do większych walk – strona czeska wycofała się ze spornego terytorium, choć w niektórych miejscach odnotowano wymianę ognia oraz pojedyncze ofiary śmiertelne.
Dr Grzegorz Gąsior zwrócił uwagę, jakie nastroje panowały na Zaolziu po wkroczeniu tam wojsk Bortnowskiego: „Wojsko Polskie zajmowało teren Zaolzia stopniowo. W kolejnych miejscowościach zamieszkanych przez Polaków następne dni upływały pod znakiem uroczystości powitalnych. Było to autentyczne święto, towarzyszyła mu ogromna fala entuzjazmu. Czechosłowaccy urzędnicy, żandarmi czy nauczyciele ewakuowali się jeszcze przed wkroczeniem wojsk. Inna sytuacja panowała na zachodnich krańcach Zaolzia, gdzie mieszkało więcej Czechów. Wielu czeskich mieszkańców wraz z rodzinami zostało zmuszonych do wyjazdu i porzucenia domu, dano im na to dzień, czasem trzy dni. Zdarzały się pobicia na posterunkach polskiej policji. Czeskie szkoły i organizacje społeczne na terenach przyłączonych do Polski zostały zamknięte”. Ten krótki opis pokazuje, iż nie wszędzie przejęcie jurysdykcji nad Zaolziem przez Polskę przebiegało spokojnie. Dla wielu mieszkańców czeskiego pochodzenia oznaczało przecież czas regularnej okupacji.
Ocena i konsekwencje decyzji o zajęciu Zaolzia
Zajęcie Zaolzia zostało przypieczętowane dekretem prezydenta Ignacego Mościckiego z 11 października 1938 roku. Na jego mocy Zaolzie zostało włączone do województwa śląskiego. Inkorporacja do Polski objęła ok. 900 km kwadratowych zamieszkiwanych przez ok. 220 tys. ludzi, z czego szacunkowo nawet 90% mogło mieć pochodzenie polskie, choć ze spisu powszechnego przeprowadzonego na tych terenach w 1930 roku deklarację taką złożyło oficjalnie 76 tys. osób. Wyniki spisu były jednak kwestionowane ze względu na możliwe manipulacje strony czeskiej. 11 listopada Mościcki gościł w Cieszynie, gdzie zorganizowano uroczyste obchody Święta Niepodległości. Na manifestację przybyły tłumy – ludzie śpiewali polski hymn oraz patriotyczne pieśni, fetując powrót Zaolzia do Polski. W kolejnych miesiącach na Zaolziu prowadzono intensywną akcję polonizacyjną. Teraz to Czesi byli poddawani szykanom, wielu z nich zmuszono do emigracji, niektórzy sami zdecydowali się na opuszczenie Zaolzia.
Decyzja o zajęciu Zaolzia na pierwszy rzut oka wydaje się jednym z największych błędów, jakie w czasie dwudziestolecia międzywojennego popełniła polska dyplomacja. A że popełniono ich sporo, konkurencja była solidna. Tzw. „timing” operacji był po prostu fatalny z politycznego punktu widzenia. Historyk J. Krzyk ocenił to celnie, choć mało dobitnie, mówiąc jedynie o „niezręczności”. W jego opinii „rząd polski postąpił bardzo niezręcznie – w złym towarzystwie i w złym momencie”. Rzeczywiście, Polacy nie mogli wybrać sobie gorszego momentu. W oczach europejskiej opinii publicznej wystąpili w roli sojuszników Adolfa Hitlera, dokonując praktycznego rozbioru Czechosłowacji wraz z III Rzeszą. Nie pamiętano wówczas o tym, iż 19 lat wcześniej Zaolzie stało się przedmiotem operacji czeskiej armii, która – mówiąc symbolicznie – wbiła nóż w plecy Polsce walczącej przeciwko bolszewikom ani fakt, że Zaolzie przekazano Polsce na mocy dwustronnego porozumienia, a nie arbitralnych ustaleń międzynarodowej konferencji, podczas której Francja i Wielka Brytania rozporządzały nieswoim terytorium.
W 1938 roku nie miało to żadnego znaczenia. Zaolzie dawno stało się zadawnionym sporem granicznym, a w Europie powszechnie akceptowano status quo wypracowany na konferencji w Spa w 1920 roku. Cóż z tego, że niesprawiedliwy i krzywdzący, skoro zatwierdzony przez zachodnie mocarstwa? Winston Churchill nazwał Polskę „szakalem”, wyraził także zdumienie, iż Polacy postanowili „oderwać się od swoich przyjaciół” i dołączyć do plądrowania Czechosłowacji przez Niemców. Brytyjska i francuska nie pozostawiła na polskich władzach suchej nitki, oskarżając je wprost o kolaborację z Hitlerem. Dla Brytyjczyków i Francuzów krytyka była po części elementem rozliczenia z własną postawą, skrajnie uległą wobec nazistów – przerzucenie choć części winy na Polskę była sprytną taktyką z propagandowego punktu widzenia. Skutecznie odwracało uwagę opinii publicznej od tego, co w Monachium robili przedstawiciele zachodnich mocarstw.
Nie należy zapominać, iż zajęcie Zaolzia było operacją wojskową, a takowe także powinny być dostosowane do warunków panujących na froncie. W tym kontekście Polacy zdecydowali się na interwencję militarną w momencie najbardziej sprzyjającym. Czechosłowacja została w Monachium pozostawiona na pastwę losu Hitlera, a zachodnie mocarstwa swoją zachowawczą postawą wyraziły jednoznacznie brak chęci i gotowości do jakiejkolwiek interwencji. Cała Europa mogła zobaczyć, iż nikt nie zamierza przyjść na ratunek Czechosłowacji, podobnie jak nikt nie ratował Austrii. Sytuację bacznie obserwowała Polska. Nie da się jednoznacznie stwierdzić, iż polskie władze przez kilkanaście lat czekały na odpowiedni moment, by odbić utracone w 1919 roku Zaolzie. Takie sformułowanie byłoby nadużyciem. Nie można jednak wykluczyć, iż co jakiś czas spoglądano w kierunku Czechosłowacji, a wzajemne animozje nigdy nie wygasły, rzutując na relacje bilateralne oraz możliwość szerszej współpracy w Europie Środkowej.
We wspomnieniach Józefa Becka wyraźnie widać, iż do Czechów odnosił się wrogo, czasem wręcz z pogardą. Szef polskiej dyplomacji spekulował na temat rychłego upadku Czechosłowacji, wspierał słowacki separatyzm, a w połowie 1938 roku wydawał się być pewien, że Czechosłowacja podzieli los Austrii. W takim scenariuszu polska interwencja rzeczywiście mogła uratować Zaolzie przed niemieckim zaborem. Co ciekawe, podobnie państwo polskie postrzegali Czesi! K. Gawron, analizująca stosunki między obydwoma krajami w latach 1918-1939, zwraca uwagę, iż w połowie lat dwudziestych „Polska nadal widziana była z Pragi jako państwo o nietrwałych granicach, zagrożone ze Wschodu i z Zachodu”.
Usprawiedliwieniem dla pospiesznego ultimatum z 30 września 1938 roku mogą być również informacje, iż część terenów kwalifikowanych jako „polskie” miała zostać zajęta przez Niemcy. To przyspieszyło decyzję o rozpoczęciu operacji przeciwko Zaolziu, jednak nie było czynnikiem decydującym. Należy pamiętać, iż już w połowie lat trzydziestych w Polsce dywagowano na temat możliwości zbrojnego odbicia Zaolzia, a decyzje polskich władz we wrześniu 1938 roku świadczyły o przygotowaniach do operacji militarnej.
W tym kontekście Polska nie chciała zostać potraktowana gorzej niż nazistowskie Niemcy. Skoro zachodnie mocarstwa były gotowe oddać Niemcom Sudety, dlaczego Polska miałaby nie upomnieć się o swoje racje? Cytowany już dr Deszczyński zwrócił uwagę na specyficzną strategię polskiej dyplomacji nazywaną „wyrównywaniem linii”: „Strona polska, w obliczu niepewnej postawy Francji […] dotrzymywała kroku tempu żądań zgłaszanych przez Niemcy, a także przez Węgry, nigdy jednak nie wychodziła naprzód. […] Chodziło o to, żeby polskie postulaty nie były traktowane gorzej niż niemieckie czy węgierskie. Nie mogąc jednostronnie zaoferować stronie czechosłowackiej pomocy, co musiało oznaczać natychmiastowe załamanie z takim trudem ustabilizowanych stosunków z Niemcami, Warszawa zachowywała daleko idącą rezerwę”. Dalej wspomina, iż na konferencji monachijskiej żądania polskie potraktowano jako drugorzędne – kwestie sporne miały być uregulowane w bliżej nieokreślony sposób w ciągu trzech miesięcy, co wywołało u Becka rozczarowanie i w pewien sposób pchnęło go do stanowczej decyzji o interwencji. Ultimatum zostało przekazane Czechosłowacji dopiero w momencie, gdy konferencja się zakończyła, a jej wyniki nie przyniosły Polsce żadnych wyraźnych korzyści.
W świetle licznych argumentów jednoznaczna ocena decyzji o zajęciu Zaolzia nie jest możliwa. Niewątpliwie polska dyplomacja popełniła błąd, decydując się na wkroczenie na terytorium Czechosłowacji w momencie, gdy podobną operację przeprowadzili w Sudetach Niemcy. Czy jednak Polska miała inne wyjście? Czy nie należało zaczekać na dalszy rozwój wypadków i zająć Zaolzie w kilka tygodni lub miesięcy później, zrzucając z siebie tym samym oskarżenia o kolaborację z Hitlerem? Dzisiaj tego typu rozważania są oczywiście uprawnione, choć nie uwzględniają specyfiki i dynamiki ówczesnej sytuacji. Polska faktycznie mogła się obawiać, iż jakaś część Zaolzia dostanie się w ręce niemieckie, co z kolei przekreśliłoby jej szanse na odzyskanie spornych terenów. Wróćmy raz jeszcze do analizy dr. Deszczyńskiego, który skrytykował jeszcze jeden element pozycjonowania się Polski na arenie międzynarodowej: „Fatalne wrażenie robiła – i robi nadal – towarzysząca tym działaniom [zajęciu Zaolzia] polska akcja propagandowa, rozpętana w dużej mierze na użytek wewnętrznopolityczny: kampanii przed wyborami parlamentarnymi, w której obóz rządzący operował argumentem konsolidacji narodowej. Bronić tej propagandy dziś byłoby zadaniem beznadziejnym”. Polacy, tak mocno manifestując swój podbój, dali Francuzom i Brytyjczykom – a zwłaszcza tamtejszym prasie i aparatom propagandy – cenny oręż. Z Polski łatwo było zrobić „kozła ofiarnego”. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
Smutnym epilogiem sporu o Zaolzie były wydarzenia powojenne. Polska została zmuszona przez ZSRR do ponownego zaakceptowania granicy z 1920 roku, co raz jeszcze sprawiło, iż w granicach Czechosłowacji znalazła się ogromna polska mniejszość. Początkowo planowano zbrojne zajęcie Zaolzia, ale pod presją Józefa Stalina polskie władze zarzuciły ten pomysł. W 1947 roku podpisano wstępną umowę, w której nie rozstrzygnięto jednoznacznie przyszłości spornych terenów. W 1958 roku władze PRL podpisały jednak ostateczne porozumienie o rozgraniczeniu, potwierdzając władztwo czechosłowackie na Zaolziu.
Zdjęcie tytułowe: Polskie oddziały uroczyście witane w Jabłonkowie. Źródło zdjęcia: NAC.