„Tylko dla orłów”

Rok produkcji – 1968

Czas trwania – 158 minut

Reżyseria – Brian G. Hutton

Scenariusz – Alistair MacLean

Zdjęcia – Arthur Ibbetson

Muzyka – Ron Goodwin

Tematyka – film opowiadający losy wyprawy alianckiej; na podstawie powieści Alistaira MacLeana o tym samym tytule.

Jest rok 1944. Grupa alianckich żołnierzy otrzymuje rozkaz odbicia z alpejskiego zamku amerykańskiego generała. Obiekt misji dostał się do niewoli po katastrofie samolotu, który rozbił się nad terytorium będącym w rękach Niemców. Człowiek ten jest jedną z niewielu osób, które znają tajemnice lądowania w Normandii i operacji „Overlord”. Brytyjczycy i Amerykanie obawiają się o wyjawienie informacji nazistom, co doprowadziłoby do przekreślenia szans przedsięwzięcia. W grupie ratunkowej znajdują się m.in.: major Smith i por. Schaffer. Po przybyciu do twierdzy, a następnie przebyciu ciężkiej i najeżonej niebezpieczeństwami drogi, okazuje się, iż cel operacji jest odmienny od otrzymanego rozkazu. Zaskakujący zwrot akcji doprowadza nas do zdrajcy, niekoniecznie przebywającego w Alpach.

Dobry scenariusz jest kluczem do sukcesu. Tym razem w roli scenarzysty występuje Alistair MacLean, mający w swym dorobku kilkadziesiąt powieści o podobnej tematyce i utrzymanych w identycznej konwencji. Powieści MacLeana słyną z niebanalnych rozwiązań, niekonwencjonalnych zwrotów i świetnej fabuły. Akcja toczy się praktycznie przez cały czas – a konwersacje między bohaterami wprowadzają nastrój oczekiwania i zaciekawienia. Czytelnik zastanawia się nad rozwiązaniem zagadki, jednak trop często urywa się mu w kluczowym momencie. Książka osiąga punkt kulminacyjny na ostatnich stronach i to właśnie wtedy dowiadujemy się, co też przygotował nam tym razem MacLean. Pod tym względem pisarz ten uchodzi za jednego z najlepszych na świecie, a jego książki są wręcz pochłaniane przez kolejnych miłośników tego typu rodzaju powieści. Nie inaczej jest z „Tylko dla orłów”. Przez cały czas domyślamy się zamysłów MacLeana, jednak brakuje nam kilku elementów do rozwikłania tajemnicy. Tym samym film trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty, a jego twórcy serwują nam coraz to nowe zwroty akcji. „Tylko dla orłów” niewątpliwie wymaga od widza skupienia i poświęcenia obrazowi uwagi. Jednym słowem, wymaga od nas myślenia. To chyba dobrze, gdyż obecnie rzadko możemy obejrzeć film inteligentnie zbudowany i oparty na świetnej fabule. Dzieło z 1968 roku jest niewątpliwie jedną z najlepszych produkcji drugowojennych, gdyż posiada i jedno, i drugie. Dopiero po ujrzeniu końcowych scen wszystkie sprawy zaczynają się wyjaśniać, wraz z bohaterami rozwiązujemy dręczące nas kwestie.

Jako że niejednokrotnie ekran zabłyśnie światłem wybuchu, omówić należy efekty specjalne. Czterdzieści lat temu specjaliści w tym filmowym rzemiośle nie mieli do dyspozycji fantastycznej technologii komputerowej, jednak udawało im się stworzyć coś, co dzisiaj może nie wygląda rewelacyjnie, ale jest estetyczne i niepozbawione uroku. Eksplozje i strzelaniny stoją na najwyższym światowym poziomie. Podobnie rzecz się ma z kostiumami aktorów oraz scenografią, z zamkiem Adler (znający język niemiecki natychmiast skojarzą zamek z tytułem filmu) na czele. Piękna budowla (tak naprawdę jest to austriacki „Schloss Hohenwerfen”) znakomicie prezentuje się na tle ośnieżonych gór. Szczególnie efektowna jest kolejka, której jeden koniec znajduje się właśnie w zamku. Filmowcy wykorzystali do maksimum potencjał drzemiący w powieści MacLeana, kręcąc fantastyczne ujęcia walk na kolejce. Efekt mógł być tylko jeden – całkowity sukces realizatorski.

Sukces ten zapewniają również aktorzy. Clint Eastwood oraz Richard Burton udowodnili, iż śmiało można nazwać ich mistrzami aktorskiego rzemiosła. Nie wyobrażam sobie nikogo innego w roli sprytnego agenta brytyjskiego, niż Richarda Burtona. Kreacja ta bardzo przypadła mi do gustu, gdyż Burton świetnie wczuł się w rolę małomównego alianckiego oficera, który ryzykuje życie dla wykonania misji. Gen. Carnaby (Robert Beatty) również prezentuje się przekonywująco, choć jego rola jest znacznie uboższa. Wreszcie dochodzimy do Clinta Eastwooda, czyli Amerykanina Morrisa Schaffera. „Brudny Harry” to klasa sama w sobie i chyba nie trzeba rekomendować sylwetki Eastwooda. W „Tylko dla orłów”, jak zwykle, przydzielono mu rolę „chłopca od strzelania”. Amerykanin zabija wrogów seriami, bijąc chyba wszelkie rekordy. Mimo to jego akcje nie są pozbawione realizmu – walczy przede wszystkim w wąskich i trudnych do zdobycia miejscach. Element strzelaniny spodoba się fanom „Rambo”, gorzej z tymi, którzy wolą ciche i niezauważalne akcje. Ogólnie jednak, przyjemnie się patrzy na rozgrywające wydarzenia. Film ma to do siebie, że niesamowicie wciąga i urzeka – przede wszystkim doskonałą fabułą i wykonaniem.

„Tylko dla orłów” to klasyka wojennego filmu akcji. Wielowątkowa fabuła to mistrzostwo w tej dziedzinie. Niezłe, a pamiętajmy, że to lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku, efekty specjalne dają wrażenie uczestnictwa w walkach, jakie toczą bohaterzy. Film zasługuje na największe pochwały, praktycznie nie ma czego skrytykować. Świetna gra aktorów (jak zwykle wspaniały Clint Eastwood oraz Richard Burton) i, jeszcze raz to podkreślmy, doskonały scenariusz sprawiają, że „Tylko dla orłów” pozostaje na długo w pamięci, stając się ikoną amerykańskiej kinematografii wojennej.

Ocena: