Czas trwania – 100 minut
Reżyseria – Stefan Ruzowitzky
Scenariusz – Stefan Ruzowitzky
Zdjęcia – Benedict Neuenfels
Muzyka – Marius Rugland
Tematyka – niezwykła historia opowiadająca losy żydowskich więźniów pracujących nad fałszowaniem brytyjskiej waluty.
Wiele jest opowieści o II wojnie światowej, których do tej pory nie mieliśmy jeszcze okazji usłyszeć. Cieszyć może zatem fakt, iż oryginalność wciąż jest w cenie, dzięki czemu czytelnicy mogą zapoznawać się z kolejnymi fascynującymi powieściami, a kinomani z wypiekami na twarzach zasiadają do następnego seansu. Nie inaczej było w przypadku „Fałszerzy”, których miałem okazję obejrzeć po przyznaniu Oscara przez Amerykańską Akademię Filmową. Moją uwagę przykuł innowacyjny scenariusz, który zapalił światło ostrzegawcze w umyśle miłośnika historii II wojny światowej. Jakby tego było mało, w dużej mierze prawdziwy, przez co film nabrał nieco merytorycznej wartości. Tak czy inaczej, historię żydowskich fałszerzy pracujących dla niemieckiego przemysłu opowiedzieć było warto.
Fabuła filmu jest dość prosta, choć w dużej mierze oryginalna. I wystarczająco wciągająca, by przykuć do ekranu na ponad sto minut. Mamy zatem fałszerza żydowskiego pochodzenia, któremu trochę w życiu się nie poszczęściło. Facet trafia do niemieckiego obozu, gdzie jednak fortuna ponownie zaczyna mu sprzyjać – dostaje propozycję pracy dla niemieckiej machiny wojennej. Salomon Sorowitsch może sobie teraz do woli fałszować banknoty. Operacja „Bernhard” obejmuje coraz szersze kręgi rekrutowane głównie z więźniów niemieckich obozów. W istocie podobna akcja miała miejsce, choć jej przebieg był nieco inny od tego, który zaprezentowali nam filmowcy. Trzeba jednak przyznać, iż zręcznie podkolorowali historię, wykorzystując mocny atut w postaci scenariusza, tworząc film trzymający w napięciu niemal od pierwszej chwili. Być może nie zrobili arcydzieła, nie weszli na wyżyny geniuszu – zaliczyli jednak cenny pagórek kinematograficznego rzemiosła.
Zasługi przypisać może sobie głównie Stefan Ruzowitzky, reżyser i scenarzysta „Fałszerzy”, który swoją wizją filmowej rzeczywistości szybko zaraził aktorów i współpracującą z nim ekipę. Stworzono zatem oryginalne, różnorodne postacie, dzięki którym film nabiera tempa i rozmachu – nie potrzeba fajerwerków i fruwających pocisków, by o wojnie mówić w sposób przekonujący. Głównym atutem kreacji aktorskich jest ich urozmaicenie. Bohaterowie nie zostali odegrani w sposób jednostajny, nie ma czasu na nudę, ponieważ każdy z nich może nas czymś zaskoczyć. Obserwujemy trudny proces fałszowania pieniędzy, analizując jednocześnie wewnętrzne rozterki zwerbowanych do akcji więźniów. Dowiadujemy się, czym byli motywowani, co skłoniło ich do współpracy, z jakimi problemami musieli się zmierzyć. Film jest zatem dość prawdziwy. Wzbudza też prawdziwe emocje, wytwarzając otoczkę sensacji ze szczyptą gorzkiego ludzkiego dramatu. Nastrój podkreśla odpowiednio dobrana ścieżka dźwiękowa, choć nie można jej określić mianem majstersztyku. Maestria obrazu zawiera się głównie w fabule i opowiedzianej widzowi historii, dla którego słowo „wojna” nabiera nowych znaczeń. Odkrywamy drugie dno działań wywiadowczych, dowiadujemy się o istnieniu innego frontu, który na co dzień zakryty jest przed oczami miłośników historii II wojny światowej. I to właśnie ta perspektywa daje nam uczucie odpowiednio spożytkowanego czasu.
Trzeba przyznać, iż oryginalny temat podjęty przez twórców „Fałszerzy” to najmocniejsza strona filmu. Zapoznajemy się z historią ciekawą i mało znaną, co sprawia, iż od pierwszy do ostatnich minut fascynuje ona prawdziwością opowieści i spektakularnymi wątkami. Mimo iż obraz Ruzowitzky’ego ma szereg braków, warstwa fabularna rekompensuje niedociągnięcia i sprawia, że produkcja na długo zapada w pamięci. W 2008 roku „Fałszerze” i „Katyń” stanęły w szranki, a z pojedynku, według Amerykańskiej Akademii Filmowej zwycięsko wyszedł film zrobiony przez Austriaków. Jak najbardziej słusznie, ponieważ „Fałszerze” to po prostu film lepszy, bardziej wyrazisty i nienastawiony na wszędobylski patos i zgubną martyrologię, przez co kino w wykonaniu Ruzowitzky’ego nabiera większego sensu niż to zaproponowane przez Andrzeja Wajdę. Gdy dołożymy do tego solidne kreacje aktorskie otrzymamy kawał dobrego kina wojennego, albo lepiej, zbliżonego tematycznie do kina wojennego. Wychodząc od świetnej fabuły ekipa zajmująca się „Fałszerzami” zrobiła klasyczny obraz, który wyznaczać może pewne kanony mówiące o tym, w jaki sposób należy kręcić filmy dotyczące wydarzeń z okresu II wojny światowej.
Ocena: