W 1940 roku Polskie Siły Zbrojne we Francji zmagały się z wieloma trudnościami. Główną z nich stanowiły braki w wyposażeniu. Po części zdołano im zaradzić i niektóre jednostki polskie – np. 10 Brygada Kawalerii Pancernej – były stosunkowo dobrze wyekwipowane. Nie każdy jednak polski ochotnik miał tyle szczęścia co pancerniacy od Maczka. Stefan Gazeł należał do grona tych Polaków, którzy we Francji daremnie czekali na mundur, broń oraz przydział do jednostki wojskowej. Tak – z nieskrywanym rozgoryczeniem – pisał w swoich wspomnieniach „Zabić, aby żyć”:
„Z jakiegoś powodu wyobrażaliśmy sobie, że po przybyciu do Francji natychmiast wydadzą nam mundury, rozdzielą po polskich pułkach formujących się we Francji i wyślą na front, najlepiej na linię Maginota. Kiedy Niemcy rozpoczną wiosenną ofensywę, będziemy już na miejscu. Otrzeźwienie przyszło po kilku dniach. Zrozumieliśmy, że potrzeba miesięcy, a nie dni, żeby dostać mundur i uzyskać przydział. Rząd polski na uchodźstwie nie miał wystarczających środków finansowych, a sojusznicy nie spieszyli się z pomocą. Brakowało wyposażenia, sprzętu wojskowego, nawet karabinów. Polacy w dalszym ciągu tysiącami przyjeżdżali do Francji, chcąc wziąć udział w wojnie, lecz na miejscu zderzali się z pasywnością kierownictwa. Żyliśmy według przepisów wojskowych, ale nadal nosiliśmy cywilne ubrania. Apele, wykłady i lekcje języka francuskiego były urządzane głównie po to, aby wypełnić nasz wolny czas, którego mieliśmy w nadmiarze, jak również po to, aby nieco złagodzić nasz zapał. Codziennie rano po śniadaniu przeglądaliśmy listę nowych przydziałów i zazdrościliśmy tym, których nazwiska były na niej umieszczone. Pod pretekstem pożegnania się z kolegami, którzy zostali w Paryżu, owi szczęśliwcy przychodzili do nas, aby z dumą za demonstrować swoje nowe mundury. […]
Mijał dzień za dniem, a nadzieje na szybki przydział topniały. Przeciekły do nas informacje, że Francja sama cierpi na brak broni, a zatem jest mało prawdopodobne, aby nas uzbroiła. Niektórzy Polacy wysłani do pułków mówili nam, że wiele pododdziałów nadal nie jest uzbrojonych, a w innych na kilku ludzi przypada jeden karabin starego modelu.
Niemcy zaatakowali Belgię i Holandię. Zapewnialiśmy się nawzajem, że teraz wszystko musi się zmienić. W każdej chwili możemy zostać wysłani na front. To pewne. Ale nic się nie wydarzyło. Niemcy przebili się przez Belgię i Holandię, najechali Francję i ruszyli w kierunku Paryża. A my nadal nosiliśmy cywilne ubrania, braliśmy lekcje francuskiego, uczestniczyliśmy w codziennych apelach, a przez resztę czasu błagaliśmy polskie i francuskie grube ryby, aby dali nam mundury i broń i wysłali na front. Niestety, wszystko na próżno”.
Fragment książki: Stefan F. Gazeł, „Zabić aby żyć”.
Fotografia przedstawia żołnierza polskiej 1 Dywizji Grenadierów we Francji podczas przygotowań do defilady z okazji 3 maja 1940 roku. W przypadku tej jednostki braki udało się jakoś przezwyciężyć. Najlepiej świadczy o tym umundurowanie. Początkowo polscy grenadierzy otrzymali mundury francuskie z okresu I wojny… w kolorze błękitnym. Dopiero w kwietniu 1940 roku udało się je wymienić na umundurowanie współczesne. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe. Koloryzacja: Marek Korczyk.
Marek Korczyk