Wydawać by się mogło, że w czasie niemieckiej inwazji na Francję w maju-czerwcu 1940 roku każdy polski ochotnik powinien był otrzymać broń, by mógł walczyć z najeźdźcą. Tak się jednak nie stało. Stefan Gazeł wraz ze swoimi kolegami – wszyscy byli rekrutami czekającymi na przydział i wyjątkowo zmotywowanymi do walki z Niemcami – musieli mundury oraz broń zwyczajnie… ukraść. Co ciekawe, dostali się nawet z tego powodu do aresztu. Tak opisał to Gazeł w swoich wspomnieniach „Zabić, aby żyć”:
„Kiedy z baraków zniknął pododdział francuskich łącznościowców, pozostawiając tylko kilku ordynansów zajmujących się wyłącznie opróżnianiem piwnic z winami, zaczęliśmy działać. Po włamaniu do magazynów wyszliśmy z nich już we francuskich mundurach z przyczepionymi do nich polskimi orłami i dystynkcjami polskiej armii. Rozdzieliwszy się na dziesięcioosobowe grupy, zajęliśmy się poszukiwaniem środków transportu. Staszek i ja byliśmy w tej samej grupie. Obszedłszy kilka ulic, natknęliśmy się na zaparkowaną kolumnę wojskowych ciężarówek, których kierowcy popijali w tym czasie wino w pobliskiej kawiarni. Wsiedliśmy do skrajnej ciężarówki, siadłem za kierownicę i po cichu wyprowadziłem samochód z kolumny. Nikt nie rzucił się za nami w pogoń. Przez chwilę krążyliśmy po mieście, po czym zatrzymaliśmy się.
– No i co teraz? – zapytałem towarzyszy.
– Karabiny. Musimy zdobyć karabiny.
– A skąd je wziąć, do diabła?
– No tak, skąd?
Byliśmy zupełnie różnymi ludźmi, więc w żaden sposób nie byliśmy w stanie się zgodzić. Po długich kłótniach postanowiliśmy opuścić Paryż i udać się do Wersalu, w pobliżu którego stacjonował jeden z polskich pułków. Mieliśmy nadzieję, że pomogą nam z karabinami. […] Wersalskie koszary były puste. Znaleźliśmy tylko paru Polaków, wybierających sobie polskie mundury w spustoszonym magazynie.
– Przyłączajcie się do nas – zaproponowali.
Nie trzeba nas było długo namawiać i wkrótce zamieniliśmy francuskie uniformy, znalezione w paryskim magazynie, na polskie mundury. Ale broni dalej nie mieliśmy. […]
To właśnie w Angers po raz pierwszy dostrzegliśmy możliwość całkowitej klęski Francji i konieczność wyjazdu do Anglii. Polskie misje zostały już ewakuowane, a w Angers pozostało tylko kilku niższych urzędników.
– Gdzie się wszyscy podziali? – zapytaliśmy.
– Sądzę, że są w porcie. Wyruszyli do Anglii – odpowiedział urzędnik.
– Czy w Nantes stoją jakieś polskie statki? – zaciekawiłem się.
– Stały, ale dzisiaj miały odpłynąć. Lepiej próbujcie dojechać do Bordeaux. Według ostatnich informacji, powinny tam być dwa polskie statki handlowe.
Zapytaliśmy czy może nam pomóc w kwestii pieniędzy, broni i żywności, abyśmy mogli dotrzeć do Bordeaux.
– Niestety, nie jestem w stanie udzielić wam żadnej pomocy. Wykorzystujcie własną smykałkę. Francuzi też wam nie pomogą. Wygląda na to, że większość z nich nie jest specjalnie zadowolona z naszej obecności w ich kraju. My też mamy zamiar stąd wyjechać. Będziemy kierować się na południe.
– A jakie są ostatnie wieści o niemieckim natarciu?
– Nie otrzymaliśmy świeżych informacji. Około godziny temu dzwoniono do nas z Le Mans i poinformowano, że niemieckie czołgi wjechały do miasta. To nieprawdopodobne, żeby były w stanie przemieścić się tak daleko. Jeśli sprawy rzeczywiście tak się mają, to będą tutaj nie później niż jutro.
– Nie macie chociaż jakiejkolwiek broni?
– Nie, nawet rewolweru.
– Nie wie pan o jakiejś jednostce wojskowej, gdzie moglibyśmy otrzymać broń? – zapytałem. – Nie chciałbym znowu wpaść w ręce Niemców.
– Parę kilometrów na południe jest rozlokowany francuski pułk. Spróbujcie tam zdobyć broń.
Przybyliśmy do wskazanego miejsca, lecz okazało się, że nie ma tam nikogo, kto wziąłby na siebie odpowiedzialność wydania nam broni. Wyjaśniono nam, że na takie coś potrzebna jest zgoda. Przez godzinę usiłowaliśmy przekonać Francuzów, ale wszystko na próżno. Wieczorem pojawił się francuski major i kazał nas aresztować. Nielegalnie weszliśmy w posiadanie francuskiej ciężarówki, nie posiadamy żadnych dokumentów, co oznacza, że jesteśmy dezerterami. Zamknięto nas w koszarach, a na zewnątrz postawiono wartownika.
W ciągu ostatnich dni tak opadliśmy z sił, że od razu zasnęliśmy. Rankiem zaczęliśmy walić w drzwi, domagając się nakarmienia nas. Żadnej reakcji. Znowu zaczęliśmy stukać i krzyczeć, ale z zewnątrz nikt się nie odzywał. Wyłamawszy drzwi, zorientowaliśmy się, że w koszarach nikogo nie ma. Na maszcie powiewała biała flaga. Z bramy przyglądało nam się kilku miejscowych. Zapytaliśmy ich, co się stało.
– Niemcy są już w Angers. Lepiej stąd uciekajcie. Nie chcemy, żeby les Boches [Niemcy] rozstrzelali nas za to, że w koszarach siedzą les Polonais [Polacy].
W czasie, gdy nas nie było, ciężarówka zniknęła bez śladu. W wartowni wisiała wiązka kluczy, więc zaczęliśmy otwierać wszystkie pomieszczenia koszarowe w poszukiwaniu broni. Mieliśmy szczęście. W jednym z nich znaleźliśmy kilkaset karabinów i jakiś tuzin ręcznych karabinów maszynowych. Cała broń była jeszcze w smarze. Wybrałem erkaem. Staszek napełnił swoje i moje kieszenie amunicją. Reszta wzięła karabiny.
– Chodźcie, sprawdzimy broń w działaniu – zaproponował Staszek.
Załadowaliśmy erkaem i Staszek puścił serię. Z ulicy doniósł się tupot nóg i głośne krzyki:
– Les Boches przyszli!
Roześmialiśmy się, lecz wcale nie dlatego, że zachciało nam się zasiać panikę wśród Francuzów, ale z powodu w pełni sprawnego karabinu maszynowego. W końcu mieliśmy broń”.
Fragment książki: Stefan F. Gazeł, „Zabić, aby żyć”.
Fotografia przedstawia żołnierza polskiej 1 Dywizji Grenadierów we Francji podczas przygotowań do defilady z okazji 3 maja 1940 roku. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe. Koloryzacja: Marek Korczyk.
Marek Korczyk