Josef Frantiszek był bez wątpienia jednym z najwybitniejszych pilotów, jacy walczyli dla Polskich Skrzydeł w czasie II wojny światowej. Stał się legendą jeszcze w czasie 303. Dywizjonu. Swoje sukcesy zawdzięczał jednak nie tylko szóstemu zmysłowi, ale też kontrowersyjnej tzw. „metodzie Frantiszka”, która często narażała na szwank samoloty kolegów lecących w szyku bojowym.
Zniecierpliwiony czechosłowacki lotnik wyłamywał się z formacji i samodzielnie atakował niemieckie maszyny, zazwyczaj zapędzając się nad Kanał La Manche. Tam spodziewał się zastać wracających z wyprawy nad Wielką Brytanię niemieckich lotników, którzy albo wcześniej zostali trafieni, albo lecieli na resztkach paliwa i z resztką amunicji. Należy podkreślić, iż metoda ta była dość popularnie stosowana wśród alianckich lotników, ale to Frantiszek ze względu na swoje sukcesy i umiejętności myśliwskie stał się jej czołowym reprezentantem.
Niesubordynacja przysporzyła mu jednak wiele kłopotów. Dowództwo 303. Dywizjonu nie akceptowało samowolnych polowań czechosłowackiego lotnika. Przy pierwszej tego typu akcji został on solidnie zrugany za samowolne oddalenie się od kolegów. W praktyce pozostawił jedno ze skrzydeł niezabezpieczone, narażając na szwank dowódcę. Jak wspominał to Arkady Fiedler w książce „Dywizjon 303”: „Dowódca klucza, w którym leciał Frantiszek, nie zginął tylko o włos z winy sierżanta. Podczas ataku na kilka messerschmittów dowódca stwierdził z osłupieniem w ostatniej chwili, że z boku nie było Frantiszka, który ni stąd, ni zowąd opuścił szyk i gdzieś się zawieruszył. Pokrzyżowało to cały plan ataku i zmusiło resztę klucza do gwałtownego wycofania się z niebezpieczeństwa. Gdy Frantiszek wrócił z tego lotu do bazy, okazało się, że po odłączeniu się od klucza zestrzelił w pobliżu Kanału dwa nieprzyjacielskie samoloty. Lecz gdy w dniach następnych powtarzały się podobne ucieczki z szyku, rzecz nabrała niepokojącej wagi. Karność w zespole jest nieodzowną podstawą powietrznej walki. Dowódca – obojętnie: klucza, dywizjonu czy skrzydła – musi bezwzględnie polegać na swych myśliwcach lecących za nim, ażeby wykonać w zespole polecone zadanie. Inaczej nie ma zwycięstwa. Inaczej grozi rozprzężenie i nieład kupy. Frantiszek wprowadzał nieład”.
Polskie dowództwo musiało coś zrobić z niesfornym Czechem. Za sprawą decyzji Witolda Urbanowicza Frantiszkowi nadano status „gościa”, wyłączając go z formacji i zezwalając na indywidualne loty. Było to najlepsze rozwiązanie ciężkiego dylematu. Dywizjon 303 potrzebował zwycięstw Frantiszka – dzięki nim mógł się szczycić dodatkowymi statystykami zestrzeleń. Jednocześnie bezpieczeństwo lotników było wartością nadrzędną i nie można było zezwolić na zagrożenie formacji ze względu na indywidualistyczne zapędy jednego z pilotów, niezależnie od tego, jak efektywny w walce mógłby być. Warto także zwrócić uwagę, iż Frantiszek brał czasem na cel maszyny uszkodzone, sterowane przez pilotów, którzy znajdowali się już długo w powietrzu. Dla niektórych krytyków jego działań był to argument świadczący o wykorzystywaniu okazji do „nabijania statystyk”. Można oczywiście argumentować, iż Frantiszek „dobijał” samoloty wroga – nie ulega jednak wątpliwości, iż bez jego zestrzeleń przeciwnicy wracaliby bezpiecznie na kontynent, by następnie – już w nowym samolocie – ponownie nadciągnąć nad Wielką Brytanię.
Zdjęcie tytułowe: Josef Frantisek. Zdjęcie za: Wikipedia/domena publiczna.