Japoński admirał Masafumi Arima zasłynął tym, że 15 października 1944 roku dokonał samobójczego ataku na amerykański lotniskowiec USS „Franklin”, osobiście prowadząc do walki podległą sobie jednostkę samolotów. Nie jest pewne, czy atak ten był zaplanowany, czy też był efektem doraźnej decyzji podjętej w czasie walki. Wątpliwości budzi także fakt, czy samolot Arimy ostatecznie trafił w cel. Niemniej jednak jego wyczyn – rzeczywisty lub rzekomy – szybko zdobył popularność i w czasie wojny Arima był jednym z bohaterów pilotów-kamikaze. Rzadko zdarzało się bowiem, by dowódca tak wysoki rangą był gotowy na oddanie życia w ataku samobójczym. Całe wydarzenie tak wspominał komandor Tadashi Nakajima:
„[Masafumi] Arima, dowódca 26 Flotylli Powietrznej w Manili, jest doskonałym przykładem godności oficera dowodzącego. Dokładny i precyzyjny, pedantyczny i kategoryczny, zawsze w pełnym umundurowaniu, nawet w ostrym słońcu tropiku, był człowiekiem delikatnym z wyglądu, o spokojnym głosie. Pochodził z rodziny uczonych konfucjańskich, którzy od wieków służyli feudalnym panom z Kagoshimy na południu Kyushu. W nielicznych wolnych chwilach czytywał starą książkę, której okładki, już od dawna nie istniały. Widząc zaciekawione spojrzenia, zawsze śmiał się i wyjaśniał: ‘To jest książka mojego dziadka o taktyce’. Zawsze spokojne i łagodne zachowanie admirała w niczym nie zapowiadało jego ostatniej desperackiej akcji. […]
Po raz pierwszy samoloty amerykańskie startujące z lotniskowców zaatakowały Manilę 21 września [1944 roku]. Ponieważ nie zadziałały nasze systemy ostrzegania i łączności, atak na bazę lotniczą w Nichols był dla niej zupełnym zaskoczeniem. Admirał Arima przez cały czas nieprzerwanego bombardowania i ostrzału przebywał na lotnisku, kierując stratami swoich myśliwców. Odmawiał opuszczenia swego nieosłoniętego stanowiska dowodzenia aż do chwili, gdy już pod koniec nalotu jeden z młodych oficerów uparł się, że stanie przy nim jako jego tarcza. Potem Arima skwaszonym głosem wyjaśniał: ‘Musiałem zejść do schronu, gdyż wyglądało na to, że Kanamaru jest gotów zginąć za mnie’. […]
15 października spostrzeżono amerykańskie siły uderzeniowe Task Force na wschód od Luzonu. Wydano rozkaz, by skierować na wroga wszystkie dostępne samoloty – wojsk lądowych i marynarki. Gdy samoloty 26 Flotylli Powietrznej były gotowe do startu z lotniska Nichols Field, admirał Arima oświadczył nagle, że sam je poprowadzi. Gdy oficerowie próbowali odwieźć go od tego zamiaru, Arima zerwał wszystkie swoje dystynkcje i zasiadł w samolocie prowadzącym drugi rzut złożony z 13 bombowców typu ‘1’, 16 myśliwców ‘Zero’ i 70 myśliwców Wojsk Lądowych. O 15:54 Arima dostrzegł okręty wroga na pozycji odległej od Manili o 240 mil, w namiarze 065 stopni. Wszystkim samolotom wydał rozkaz ataku. Jego samolot jako pierwszy lotem roztrzaskującym zaatakował lotniskowiec nieprzyjaciela.
Wojna szybko zbliżała się do nieuniknionego katastroficznego końca. Oficer dowodzący musiał teraz walczyć w duchu nadzwyczajnego poświęcenia, przekraczającego wszelkie zwykłe wymagania. Może właśnie o tym myślał Arima, decydując się poprowadzić samoloty tylko w jedną stronę”.
Fragment książki: Rikihei Inoguchi, Tadashi Nakajima, Roger Pineau, „Boski Wiatr. Japońskie formacje kamikaze w II wojnie światowej”.
Fotografia: Masafumi Arima. Wikipedia, domena publiczna.
Marek Korczyk