W 1944 roku – jeszcze przed powołaniem pierwszych jednostek kamikaze – Japończycy ćwiczyli zastosowanie metody tak zwanych „skaczących bomb”. Była ona bardzo niebezpieczna i trudna dla pilotów, niemniej jednak w przeciwieństwie do ataków kamikaze nie musiała kończyć się ich śmiercią. Jej zastosowanie porzucono jednak we wrześniu 1944. Zdecydowano, iż przynosi zbyt małe efekty (czynnikiem była zatem efektywność) wobec wymagań wojny na Pacyfiku. A jak wyglądała w praktyce? Dokładnie opisał ją komandor Tadashi Nakajima:
„Nasze małe samoloty myśliwskie typu ‘Zero’ nie były w stanie przenosić ładunków o dużej wadze, tak więc torpedy nie wchodziły w rachubę. Mogły one jednak, po drobnej przebudowie, przenosić bomby 250-kilogramowe. […] Przy zastosowaniu tej techniki ataku [‘skaczących bomb’], samolot na pełnej prędkości schodzi nisko nad wodę i przed wypuszczeniem bomby zbliża się na odległość od 200 do 300 jardów od atakowanego okrętu. Jeśli bomba jest prawidłowo skierowana, to ‘skacze’, odbijając się od wody i uderza w bok celu z efektem torpedy.
Oczywiście znacznie łatwiej to powiedzieć, niż zrobić. Przede wszystkim wysokość, na którą bomba podskoczy, zależy od wysokości pułapu, z którego jest zrzucona, a więc zwolnienie jej musi nastąpić na poziomie niższym niż pokład atakowanego okrętu (jest to zadanie najtrudniejsze). Lecąc z dużą prędkością nad wodą, pilot nie jest w stanie odróżnić wysokości 60 stóp od 30 stóp, czy nawet 15 nawet wtedy, gdy morze jest zupełnie spokojne. Jedną z metod osiągnięcia odpowiedniej wysokości zrzutu bomby jest utrzymanie linii pokładu atakowanego okrętu i linii horyzontu na wysokości oczu pilota w czasie podchodzenia do celu. Jednak dym bitewny, bądź niesprzyjająca pogoda, mogą zasłaniać horyzont. Wtedy jest on skazany na własne siły.
Inną trudnością tej metody ataku jest bezpiecznie wyprowadzenie samolotu już po zrzuceniu bomby. Gdyby myśliwiec nadal leciał w linii prostej w kierunku celu, to bomba, odbijając się mogłaby uderzyć w samolot lub też samolot mógłby ulec zniszczeniu w chwili eksplozji bomby na okręcie wroga. Dlatego też pilot musi gwałtownym, akrobatycznym manewrem zmienić swój kurs tuż po zrzucie bomby. Sekundowa pomyłka może oznaczać utratę samolotu i pilota. Z tą częścią treningu piloci myśliwców radzili sobie całkiem nieźle, prawdopodobnie dzięki swojemu dużemu doświadczeniu w manewrach dokonywanych w ułamku sekundy.
Terenem ćwiczeń zrzutu bomb ‘skaczących’ była Cieśnina Bohol, niedaleko bazy w Cebu. Do ćwiczeń używano małych bomb 30- lub 60-kilogramowych, by w ten sposób zaoszczędzić cięższą amunicję. Lekkie bomby podskakiwały bardzo nierówno, lecz piloci cierpliwie ćwiczyli. Gdy uporali się już z celem stałym, to przechodzili do treningów z celem ruchomym. Choć uczyniono już duże postępy, cały program został nagle we wrześniu [1944 roku] przerwany z powodu niszczycielskiego i zaskakującego ataku wroga na Davao, podczas którego połowa 201 Grupy Powietrznej uległa zniszczeniu. Pozostało wtedy tak niewiele samolotów, że jedynie ataki kamikaze stwarzały jakąś szansę na sukces.”
Fragment książki: Rikihei Inoguchi, Tadashi Nakajima, Roger Pineau, „Boski Wiatr. Japońskie formacje kamikaze w II wojnie światowej”.
Fotografia przedstawia japoński myśliwiec Mitsubishi A6M2b „Zero” o numerze „EII-111” startujący z lotniskowca „Zuikaku” podczas ataku na Pearl Harbor w grudniu 1941 roku. Wikipedia, domena publiczna. Nowe japońskie metody zwalczania okrętów amerykańskich z połowy 1944 roku miały bazować głównie na myśliwcach typu „Zero”.
Marek Korczyk