Amerykanie, dokonując w 1944 roku desantu na wyspie Peleliu, spodziewali się szybkiego zwycięstwa. Okazało się jednak, że czekają ich bardzo długie walki, które przeciągnęły się ostatecznie aż do lutego 1945 roku. Znajdujący się na wyspie grzbiet Umurbrogol Japończycy – pod przewodnictwem pułkownika Kunio Nakagawy – zmienili w prawdziwą podziemną fortecę. Tak opisał to Samuel Eliot Morison:
„Z drugiej strony, cała ta [amerykańska] potęga powietrzno-morska nie mogła pomóc w walkach o grzbiet Umurbrogol. Japończycy przy pomocy zawodowych górników wykopali w miękkim koralu nieprzenikniony system połączonych jaskiń. Obszar ten mierzył 500 na 1000 jardów, lecz nieprzyjacielski labirynt leżał tak głęboko, że praktycznie nie mógł mu zaszkodzić ogień artylerii okrętów czy bomby lotnicze. Nie można było tego łańcucha górskiego odizolować – kilkanaście jaskiń oddalonych było zaledwie o kilkaset jardów od lotniska. Japończycy byli dobrze uzbrojeni i dysponowali dużymi zapasami amunicji i żywności. Należało zatem koniecznie wyprzeć ich z pozycji.
Marines, wraz z przywiezionym z Angaur 23 września, pułkiem wydzielonym z 81. Dywizji, musieli walczyć w pełnym słońcu, w temperaturze 115 stopni Faranhaita w cieniu. Gdy po zażartej walce zdobywali wejścia do jaskini, okazywało się, że jest ona pusta. Po zajęciu szczytu górskiego mogli do woli wąchać zapach ryżu i gotowanej ryby z japońskich kuchni polowych, podczas gdy przeciwnik odpoczywał trzy lub cztery piętra niżej, gotując się do kontrataku. Największa jaskinia wzięta przez Amerykanów 27 września mogła pomieścić ponad 1000 żołnierzy. Jedyną skuteczną bronią stał się tu miotacz płomieni o dużym zasięgu, początkowo montowany na LVT, a potem na czołgach typu Sherman. Mógł on wyrzucić płomień na odległość 40–50 stóp, a nawet liznąć ogniem zza rogu. Podczas zdobywania wspomnianej jaskini stopniowo eliminowano żołnierzy przeciwnika, w końcu pozostało już tylko 30 Japończyków ukrytych w najniższych poziomach wnętrza jaskini. Jeszcze w grudniu 1944 roku zabili oni pewną liczbę amerykańskich szeregowców, na tyle głupich, że zapuścili się tam w poszukiwaniu pamiątek. Dwunastego października III. Korpus Amfibijny ogłosił, iż ‘faza ataku zbliża się do końca’. Stwierdzenie to wywoływało równie sarkastyczne komentarze jak to wypowiedziane wcześniej przez admirała Oldendorfa: ‘Nie ma więcej celów’.
Amerykanów oczekiwało jeszcze sześć tygodni zajadłych walk. Pierwsza Dywizja Marines, której dowódca przepowiedział zakończenie operacji w ciągu czterech dni, została zluzowana przez dwa pułkowe ugrupowania bojowe z 81. Dywizji armijnej dopiero 15 października. Dwa dni później batalion marines, zatrzymany jako rezerwa na kilka dni, stracił swego dowódcę gdy musiał wdać się w walkę z Japończykami, którzy nagłym atakiem wdarli się na teren szpitala. W nocy z 24 na 25 listopada zlikwidowano 45 żołnierzy japońskich stanowiących ostatni zorganizowany punkt oporu. Dowódca garnizonu, pułkownik Nakagawa, wraz ze swym doradcą, generałem majorem Murai, popełnili samobójstwo. ‘Żbiki’ ruszyły teraz na wzgórza ze wszystkich stron i o godzinie 11.00 pułkownik z 323. Pułku zameldował swemu generałowi, że operacja na Peleliu została zakończona. Było to prawdą; ale ostatni punkt oporu jeszcze nie został zdobyty; 30 żołnierzy japońskich wciąż trwało w wewnętrznej jaskini. Dziewiętnastu zabito za pomocą kilku równocześnie wywołanych eksplozji, ale pozostałych pięciu wypełzło na powierzchnię i poddało się dopiero 1 lutego 1945 roku”.
Fragment książki: Samuel Eliot Morison, „Leyte”.
Fotografia: żołnierze japońskiego 1 pułku czołgów wraz z czołgiem Type 97 Chi Ha podczas inwazji na Singapur. Rok 1942. Wikipedia, domena publiczna.