We wrześniu 1939 roku polski niszczyciel ORP „Błyskawica”, eskortując statek z zaopatrzeniem wojennym dla Polski, przybył do Gibraltaru. Wówczas marynarze, korzystając z chwili czasu wolnego, postanowili pozwiedzać słynny Gibraltar – a przede wszystkim znajdujące się koło portu bary. Dzięki temu mogli przekonać się jak wyglądał pierwszy rok II wojny światowej w Gibraltarze. Dokładnie – i nie bez humoru – wspominał o tym marynarz z „Błyskawicy” Wincenty Cygan, który ze swoim kolegą, przezywanym filozofem, udał się wówczas na ląd (za: „Granatowa załoga”):
„Ujrzeliśmy skałę Gibraltaru i wnet wchodziliśmy do portu, mając po prawej stronie brzegi afrykańskie, po lewej twierdzę z przystanią. W porcie, po przycumowaniu okrętu do mola, gapiłem się na dominującą nad portem skałę, którą kiedyś widziałem tylko na zdjęciach.
W pierwszy dzień postoju podano nam do wiadomości kilka zaleceń. Pierwsze: zużycie wody słodkiej ograniczyć do minimum, gdyż jest jej brak; drugie: nie próbować przechodzenia na stronę hiszpańską; trzecie: nie próbować zwiedzania wszystkich barów, gdyż jest ich tu za dużo. Trzecie zalecenie, wypowiedziane przez zastępcę dowódcy, miało charakter raczej ostrzeżenia, które jednak, jak zwykle, miało odwrotny od zamierzonego rezultat.
Pierwszego dnia, nie czekając na zwolnienie załogi na ląd, wypuszczono kantyniarza celem zakupu owoców. Wrócił wnet z ciężarówką wypełnioną wszystkimi rodzajami owoców, w jakie obfitują kraje południowe. Z braku miejsca w kantynie złożono to na pokładzie. Z poszewkami od poduszek podchodziliśmy w ogonku po swój przydział cytryn, melonów, winogron, bananów i pomarańcz.
Wentylacja w tym klimacie okazała się niewystarczająca. Wstając rano po śnie, w powietrzu dusznym i przepełnionym odorem potu, człowiek czuł się więcej zmęczony niż wieczór, kiedy się kładł. Jakkolwiek noce były chłodne, rozpalone żelazo okrętu podczas dnia utrzymywało gorące i duszne powietrze wewnątrz przez cały czas spoczynku. W drugim dniu postoju rozpoczęliśmy i ukończyli malowanie całej zewnętrznej powierzchni okrętu angielskim kolorem bojowym, który był nieco odmienny od naszego.

Tego wieczoru wyszedłem na ląd z filozofem. Od czego tu zacząć? Od zwiedzania skalistej góry naturalnie. Zaczepiliśmy dwóch Hiszpanów, pytając ich, jak się tam dostać i wskazując na szczyt skalistego masywu. Odpowiedzieli nam przytakująco, że będą naszymi przewodnikami. W rezultacie ich przewodzenia znaleźliśmy się w barze. Po popróbowaniu kilku gatunków wina opuściliśmy lokal, udając się stromą i krętą drogą coraz wyżej. Mijaliśmy sklepy, piękne kawiarnie z tarasami i zabudowania koszar. Byliśmy gdzieś w połowie góry. Dalej zaczynały się fortyfikacje i wstęp dla cywilów, a w szczególności Hiszpanów był wzbroniony.
Nie chcąc rozstawać się z naszymi przewodnikami, zawróciliśmy do dzielnicy zamieszkanej i o zmroku bardzo ruchliwej. W ostrzeżeniu swoim zastępca dowódcy nie przesadził: co drugi dom to bar. Ludność tutejsza to sami Hiszpanie. Nasi przewodnicy byli Hiszpanami, którzy za przepustkami codziennie przychodzili ze strony hiszpańskiej do pracy po stronie angielskiej. Weszliśmy znowu do baru. Orkiestra złożona z ósemki czarnookich Hiszpanek grała jakieś tango. Tańczyć nie mieliśmy z kim, gdyż byli tu tylko mężczyźni.
Po paru szklankach mocnego wina w naszych przygodnych przyjaciołach zagrała gorąca hiszpańska krew. Rozgestykulowali się namiętnie. Padły słowa takie jak: Hitler, Mussolini i Franco, z równoczesnym spluwaniem i wodzeniem palcami po gardle. Przy wypowiedzeniu dźwięku ‘stalin’ podnosili ręce i salutowali.
– Czerwoni – mruknął do mnie Wacek.
Cokolwiek nasi czerwoni mówili, przytakiwaliśmy im ku ich zadowoleniu.

Orkiestra przestała grać. Jedna z Hiszpanek, odkładając saksofon, ruszyła palcem na jednego z naszych towarzyszy. Wacek poderwał się i chciał biec, powstrzymałem go.
– To nie na ciebie.
Po chwili zawołany powrócił, tłumacząc nam, że orkiestra zaszczyci nas zagraniem naszego hymnu państwowego.
– Skąd oni umieją i znają nasz hymn narodowy?– zwrócił się do mnie Wacek.
– Co? Ty tego nie wiesz? – zdziwiłem się ja z kolei. – Myślałem, że ty wszystko wiesz.
– Nie bądź kretynem. Nie sztuka wiedzieć, mając za słuchaczy głupszych od siebie.
Rozmowę przerwaliśmy, gdyż – o dziwo! – naszym narodowym hymnem okazała się pieśń kościelna ‘Serdeczna Matko’. Popatrzyliśmy na siebie z ukosa. Kiedy przestano grać, uderzyliśmy brawo. Bar szybko zaczął wypełniać się brytyjskimi marynarzami. Wszyscy pili piwo z wielkich kufli. […]
Zaczął się ogólny bałagan. Przewracały się stoliki, lało się piwo. Wysokoprocentowy napój uderzył i nam do głów. Kiedy po chwili spojrzałem na towarzysza [filozofa], zastałem go siedzącego z głową wysuniętą do przodu i swoim rybim wzrokiem wpatrzonego w jedno miejsce, gdzieś na orkiestrze.
– Co tam widzisz? – krzyknąłem mu w ucho, by być słyszanym.
– Widzę anioła w ludzkim ciele – padła poważna odpowiedź, zmienionym głosem na skutek picia.
– Pokaż mi go!
– Ta, co gra na akordeonie, trzecia z lewej.
Prawdę mówiąc, to całą orkiestrę widziałem dubeltowo. Zmieniliśmy stolik na inny, bliżej grających. Patrzyłem teraz na rzekomego anioła. Była to piękna, rasowa Hiszpanka w czarnej sukni […]
Nie wytrzymałem dłużej i musiałem mu powiedzieć, co myślę:
– Słuchaj! – czyś pomyślał, że nawet cały język hiszpański może ci nie pomóc, jeżeli po prostu nie jesteś w jej typie? Przecież ona niekoniecznie musi się tobą zachwycać dlatego, że ty się nią zachwycasz.
Wacek filozof zaczął znowu swoje wywody:
– Nic nie kapujesz – powiada. – Tu nie zachodzi kwestia, czy jestem w jej typie, czy nie. Cała rzecz polega na tym, by zwrócić jej uwagę na mnie, a resztę to zobaczysz.
– Zobaczę?
– Nie wierzysz? Rzuci mi się na szyję i powie: ‘Ten albo klasztor’.
Olśniony i nie tracąc czasu, zaczął tłumaczyć Hiszpanom, wskazując na harmonistkę, że on i ona. I tu utknął, bo przecież po hiszpańsku ani słowa, a po angielsku też niewiele. Przeszkody językowej nie uważał widocznie za dostatecznie poważną, by zrezygnować z romansu, więc zaczął popychać Hiszpana przed siebie w kierunku orkiestry. Hiszpan uparł się jednak i ani rusz nie chciał być tłumaczem, gdyż żadnego z nas nie rozumiał albo nie chciał rozumieć. Nie wiem, jak by się to wszystko skończyło, dlatego postanowiłem, póki nie było za późno, wyjść jak najprędzej na zewnątrz.
– Dwunasta godzina – skłamałem – wracamy na okręt.
To poskutkowało. Wacek wychylił ostatnią szklankę wina. Dwie czerwone strugi ciekły z kątów jego ust po brodzie na szyję i za kołnierz.
– Wytrzyj sobie globus! – zwróciłem mu przed wyjściem uwagę.

Na ulicach tłumy ludzi spacerowały w obu kierunkach. Większą część stanowiły młode i w średnim wieku Hiszpanki. Młode ubrane były gustownie w sukienki o jasnych kolorach, z buziami wymalowanymi aż do przesady, te w średnim wieku z reguły ubrane na czarno, z jedwabnymi kruczymi szalami, zarzuconymi na ramiona. Drugą część tłumu stanowili brytyjscy marynarze w białych tropikalnych mundurach oraz brytyjscy żołnierze armii”.
Bibliografia: Wincenty Cygan „Granatowa załoga”.
Fotografia tytułowa: żołnierze brytyjscy podczas ćwiczeń u podnóża skały Gibraltarskiej w okresie międzywojennym. Źródło: NAC, Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny.
Marek Korczyk