W czasie Wojny Obronnej we wrześniu 1939 roku polscy żołnierze musieli zmagać się nie tylko z niemieckimi żołnierzami atakującymi od strony frontu, lecz także ze spadochroniarzami operującymi na tyłach. W dzisiejszych czasach tego typu działania są czymś standardowym. W 1939 roku była to jednak nowość. Jak radzili sobie wówczas Polacy? Często dość dobrze, nawet jeśli aktywność wroga była dla nich zaskoczeniem. Jedną sytuację, w której pojmano niemieckich spadochroniarzy, opisuje Stefan Gazeł – wówczas porucznik Wojska Polskiego:
„Z drugiego końca wąwozu usłyszałem trzy wystrzały z broni krótkiej – był to sygnał, że wszyscy są gotowi. Odpowiedziałem trzema strzałami, wyskoczyłem na nasyp i pobiegłem po odsłoniętym terenie w stronę domów. Rozległy się wystrzały. Ktoś krzyknął i dostrzegłem swoich ludzi, biegnących ku domostwom. Tracąc oddech, przeskoczyłem przez płot na tylne podwórze i przeturlałem się pod ścianę domu. Świsnęły dwie kule i wbiły się w ścianę nieco powyżej mojej głowy. Poderwałem się, zabiegłem za róg domu, kopnąłem nogą drzwi i wskoczyłem do środka. Nikogo. Rzuciłem się ku schodom i zdołałem wspiąć się na pierwszy stopień, gdy wyczułem za sobą jakiś ruch. Od uderzenia w głowę straciłem równowagę i zwaliłem się ze schodów. Pokój popłynął mi przed oczami, świat przygasł i straciłem przytomność.
Doszedłem do siebie. Otaczali mnie jacyś ludzie, lecz patrzyłem na nich dosłownie jak przez warstwę wody; ich postacie rozpływały się i mnożyły. Poruszali wargami, ale nie docierały do mnie dźwięki ich głosów. Kiedy całkowicie odzyskałem przytomność, dostrzegłem kilka kobiet, pochylających się nade mną.
– Niech pan dziękuje Bogu, że ostał się pan żywy, panie poruczniku! Myślałam, że pana zabiłam! – powiedziała jedna z nich.
– Dlaczego pani mnie uderzyła?
– Mama myślała, że pan jest Niemcem – wyjaśniła młoda dziewczyna – i uderzyła pana, gdy wchodził pan po schodach. Bardzo boli?
– Prawie przez godzinę nie odzyskiwał pan przytomności – dodała druga.
– Ile?! – krzyknąłem.
– Godzinę.
– A co się dzieje na zewnątrz?
– Chyba pozabijali wszystkich Niemców, bo nie słychać strzałów i widzieliśmy paru naszych żołnierzy, którzy prowadzili kilku niemieckich jeńców do waszych ciężarówek – wyjaśniła dziewczyna, która powiedziała, że prawie przez godzinę leżałem bez przytomności.
Z ogromnym guzem na głowie, jeszcze nie do końca oprzytomniały, powlokłem się do swojego namiotu. Nikt już nie strzelał. Niemieccy spadochroniarze zostali albo zabici, albo wzięci do niewoli.
– Myśleliśmy, że pana zabili, panie poruczniku – powiedział sierżant. – Żołnierze wszędzie pana szukali.
Opowiedziałem sierżantowi, co mi się przytrafiło i zainteresowałem się jeńcami.
– Złapaliśmy czterech, panie poruczniku. Nie wiem, czy jeszcze żyją. Chłopaki chcieli ich utłuc.
– Przyprowadźcie ich.
– Tak jest, panie poruczniku.
Kiedy do mojego namiotu doprowadzono wziętych do niewoli Niemców, zauważyłem, że są całkiem zdrowi i nie mają nawet żadnych uszkodzeń ciała.
– Ilu spadochroniarzy zrzucono? – zapytałem najbliższego Niemca.
– Heil Hitler!
– Z jakiego lotniska wylecieliście? – zapytałem drugiego.
– Heil Hitler! – zakrzyknął w odpowiedzi na moje pytanie i wyrzucił rękę w faszystowskim pozdrowieniu.
– Może rozstrzelać ścierwa i sprawa załatwiona? – zapytał sierżant.
– I jak się potem będziecie czuć?
– Ale oni zabili czternastu naszych chłopaków i paru miejscowych.
– Bez wątpienia zasługują na śmierć, ale w sztabie mogą spróbować wycisnąć z nich jakieś informacje. Tak więc odwieziecie ich pod strażą do Rzeszowa – rozkazałem.
Niespodziewanie jeden z Niemców krzyknął po polsku z ledwie wyczuwalnym obcym akcentem:
– Nigdy nie zmuszą nas do gadania! Nigdy! Możecie nas rozstrzelać, przeklęci Polacy! I tak was załatwimy! Wehrmacht z wami skończy. Na ziemi nie zostanie ani jeden Polak! My…
Nie udało mu się dokończyć zdania. Ciężki kułak sierżanta zwalił Niemca z nóg.
– Natychmiast dostawić ich żywych do sztabu! – ryknąłem. – Teraz już nie ręczę za siebie!
Podczas gdy jeden z sierżantów zajmował się ładowaniem jeńców i obstawy na ciężarówkę, aby jechać do sztabu do Rzeszowa, drugi zameldował, iż sprawdzono wszystkie domy i zagrody. Niemców nigdzie nie ma. Nasze straty wyniosły czternastu ludzi. Niemcy stracili ośmiu i czterech wziętych do niewoli.”
Niestety, na tym się nie skończyło. Dwóch niemieckich spadochroniarzy ukryło się w stodole, z której zaczęli strzelać… do kobiet zajmujących się chowaniem poległych polskich żołnierzy. Obaj jednak zostali wkrótce zabici przez Gazeła. Tak wspominał on walkę:
„Odszedłem na bok i przysiadłem na kłodzie za stodołą, aby zebrać myśli. Widziałem stamtąd rosnącą stopniowo hałdę ziemi, którą kopiący mogiłę ludzie wyrzucali na powierzchnię; samych żołnierzy nie było już widać, tylko parę kobiet, obmywających twarze poległych. Wodę w wiadrach przyniosły z obejścia. Rozmyślałem nad tym, co się wydarzyło i zastanawiałem się, co będę musiał powiedzieć w chwili pogrzebu, gdy nieoczekiwanie gdzieś z tyłu za moją głową rozległy się serie z automatów i kilka kobiet zwaliło się do mogiły. Pozostałe rzuciły się do ucieczki.
Natychmiast zrozumiałem, że w stodole został Niemiec, który zapewne zakopał się głęboko w sianie, podczas gdy moi ludzie przeszukiwali okolicę. Teraz prowadził ogień przez szparę w stodole, znajdującą się nieco powyżej mojej głowy. Oglądałem już zabudowanie i wiedziałem, że stodoła ma dwa wejścia; jedno, dość duże, przez które mogła wjechać furmanka, i drugie, mniejsze, za rogiem, akurat w tym miejscu, gdzie ulokował się strzelec. Niemalże wciskając się w ścianę, doczołgałem się do malutkich drzwi i leżąc na ziemi, uchyliłem je i wpełzłem do środka. Leżałem na polepie, a za niewysoką przegródką na belach siana stał Niemiec i strzelał do biegnących po podwórzu kobiet. Uniosłem pistolet i zacząłem celować w jego sylwetkę, jednakże przeszkadzało mi drewniane przepierzenie. Przesunąłem się nieco w prawo i przypadkowo potrąciłem widły. Niemiec odwrócił się, ale zdążyłem przypaść do podłogi. Zszedł z beli, mając zamiar znaleźć źródło hałasu, wtedy strzeliłem mu prosto w twarz. Z łoskotem przewrócił się na podłogę, zaś ja strzelałem dalej, dopóki nie zużyłem wszystkich nabojów, choć wiedziałem, że zabiłem go od razu. Odrzuciwszy na bok bezużyteczny pistolet, odwróciłem Niemca na plecy. Trafiłem go w głowę i teraz patrzyłem, jak z rany strumieniem leje się krew.
Od razu zauważyłem lepką od krwi mapę, sterczącą z jego kieszeni i schyliłem się po nią. To mnie uratowało, gdyż w tym samym czasie z góry skoczył na mnie jeszcze jeden Niemiec, który jednak najwyraźniej nie oczekiwał, że się pochylę i popełnił błąd, przeleciał nade mną. Broń była nienabita, zatem, długo się nie namyślając, chwyciłem widły i pchnąłem go w brzuch w chwili, gdy się na mnie ponownie rzucił. Jęknął i zwalił się na podłogę. Wyszarpnąłem widły i zacząłem go nimi dźgać do chwili, aż przestał dawać oznaki życia. Wtedy, czując śmiertelne znużenie, osunąłem się na ziemię obok niego. Pochowaliśmy naszych ludzi razem z kobietami, zastrzelonymi przez dwóch Niemców, z którymi się rozprawiłem.”
Fragment książki: Stefan F. Gazeł, „Zabić aby żyć”. Fotografia przedstawia polskiego żołnierza w hełmie wz. 31 – celuje on z ręcznego karabinu maszynowego Browning wz. 28. Manewry WP w 1938 roku. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe.
Marek Korczyk