Admirał Isoroku Yamamoto był głównym architektem japońskich zwycięstw w wojnie na Pacyfiku. Po paśmie sukcesów z początku kampanii szybko przyszły rozczarowania, ale niezależnie od wyników starć Japończycy wciąż ufali swojemu dowódcy, a żołnierzy byli dla niego gotowi iść w ogień. Dla Amerykanów stał się symbolem japońskiego militaryzmu. Nic więc dziwnego, że czyhali na jego życie. Gdy jednak przeprowadzili udany zamach, pojawiły się głosy o bezprawności tego typu działań, a nawet zbrodni wojennej. I to wszystko w obliczu śmierci człowieka odpowiedzialnego za Pearl Harbor.
Największy wróg?
W 1941 roku wojna w Europie trwała w najlepsze. Niemcy szykowali się do kolejnych podbojów, rozpoczynając wyniszczającą i ryzykowną kampanię radziecką. Brytyjczycy dopiero odzyskiwali siły po wyczerpującej bitwie o Anglię, oczekując wsparcia ze strony Stanów Zjednoczonych. Te jednak, w myśl doktryny politycznego i militarnego izolacjonizmu, nie kwapiły się do walki. Do momentu aż zostały do wojny wciągnięte przez Japończyków. Kraj wschodzącego słońca od kilku lat prowadził ekspansję na ziemiach chińskich. Kolejnym krokiem miał być podbój Filipin oraz kontrolowanych lub podporządkowanych Amerykanom i ich sojusznikom archipelagów pacyficznych. Głównodowodzący japońskiej floty adm. Isoroku Yamamoto opracował ambitny plan uderzenia, dla którego punkt wyjścia miał stanowić atak na amerykańską bazę morską zlokalizowaną w Pearl Harbor na Hawajach. 7 grudnia 1941 roku japońskie bombowce dokonały druzgocącego nalotu, który odmienił losy II wojny światowej. Amerykanie musieli włączyć się do walki. Po początkowych niepowodzeniach szybko zaczęli przejmować inicjatywę i na początku 1943 roku to oni osiągnęli przewagę w wojnie na Pacyfiku. Jednym z kluczowych momentów była śmierć adm. Yamamoto.
Japońskie depesze bez tajemnic dla wroga
Zamach na głównodowodzącego japońskiej floty był po części dziełem przypadku, po części sprawnie zaplanowanej operacji. Wyeliminowanie admirała stanowiło oczywiście jeden z elementów prowadzonej kampanii, ale przed kwietniem 1943 roku nie było rozważane na poważnie. Amerykanie zdawali sobie sprawę, że zabójstwo dowódcy Połączonej Floty stanowić będzie swego rodzaju precedens. Gdy przystąpili do planowania operacji, mieli poważne rozterki natury prawnej i moralnej. Brzmi to dość groteskowo w kontekście okropnych zbrodni popełnianych przez Państwa Osi – głównie Niemców i Japończyków – na frontach II wojny światowej. Wyeliminowanie admirała, nawet tak wysoko postawionego, nie przystawało w żaden sposób do torturowania i mordowania jeńców, co było dość powszechną praktyką w japońskiej armii. Mimo tego przed podjęciem ostatecznej decyzji odbyły się konsultacje, które wtedy nie dały jasności co do legalności przedsięwzięcia. Po latach historycy także mieli wątpliwości, koncentrując się głównie na moralnych aspektach sposobu zlikwidowania Yamamoto. W 1943 roku zdawano sobie jednak sprawę, że śmierć dowódcy japońskiej floty miałaby ogromny wpływ na losy wojny – Yamamoto był nie tylko głównym planistą japońskich operacji, ale i symbolem japońskiego militaryzmu. Dla wielu żołnierzy stanowił on synonim poświęcenia i kampanii wymierzonej w Amerykanów. Tymczasem sam Yamamoto nie był śmiertelnym wrogiem Stanów Zjednoczonych. Walkę z USA uznawał raczej za konieczność niż przejaw ideologii. Do przygotowywania operacji podchodził z dużym zaangażowaniem i pieczołowitością, choć nawet wówczas nie brakowało krytyków zarzucających mu kunktatorstwo i przesadną ostrożność. 17 kwietnia 1943 roku japoński admirał wizytował bazę Rabaul na Nowej Brytanii. Planował następnie przelot na Bougainville, gdzie trwały walki japońsko-amerykańskie. Cztery dni wcześniej amerykański nasłuch radiowy przechwycił depeszę nieprzyjaciela, której nadawca informował szczegółowo o planach podróży Isoroko Yamamoto. Nie był to przejaw sabotażu ani błąd japońskich radiotelegrafistów. Amerykanie byli w stanie odczytywać znaczną część depesz nieprzyjaciela, co stanowiło element ściśle tajnej operacji kryptograficznej ULTRA. Gdy 13 kwietnia 1943 roku stacja na Alasce przechwyciła depeszę NF131755, kryptolodzy szybko zdali sobie sprawę z wagi odcyfrowanej wiadomości. Japończycy podawali bowiem dokładny czas oraz trasę przelotu Yamamoto, określając także typ i ilość maszyn, które miały mu towarzyszyć. Wiadomość natychmiast przesłano do Sekretarza Marynarki Wojennej Franka Knoxa oraz dowódców floty adm. Williama Halseya oraz adm. Chestera Nimitza. Zainicjowało to ożywioną dyskusję w sztabie US Navy dotyczącą możliwości zestrzelenia adm. Yamamoto. Amerykanie słusznie uznali, że śmierć dowódcy byłaby potężnym ciosem dla marynarki wojennej Japonii. Mieli jednak rozterki natury moralnej i prawnej. Knox miał nawet dyskutować swoją decyzję z chrześcijańskim duchownym, który miał doradzić, czy tego typu operacja powinna zostać przeprowadzona. Ostatecznie jednak, po zaaprobowaniu planu przez prezydenta Franklina Delano Roosevelta, dał zielone światło do rozpoczęcia przygotowań.
Śmierć admirała
Podstawowym problemem amerykańskiej operacji była odległość, jaką miały pokonać myśliwce, by przeciąć drogę wyprawy Yamamoto. Najbliższa amerykańska baza lotnicza znajdowała się na Guadalcanal, zbyt daleko, by myśliwce mogły dopaść Japończyków bez lądowania i dodatkowego tankowania. Adm. Halsey zwrócił się z prośbą do wiceadm. Marc Mitschera, dowódcy lotnictwa na Wyspach Salomona, który miał do dyspozycji świetne P-38 Lighting. Doświadczony dowódca zaproponował nietuzinkowe rozwiązanie z dołożeniem dodatkowych zbiorników z paliwem, które umożliwiłyby lotnikom bezpieczny powrót z misji. Czas naglił, nie było go zbyt wiele na dodatkowe eksperymenty. Co więcej, Amerykanie nie dysponowali odpowiednimi zbiornikami, które pospiesznie sprowadzali z innych baz. Dowódcą wyprawy został mianowany mjr John A. Mitchell, któremu oddano do dyspozycji najlepszych pilotów myśliwskich. Ostatecznie do operacji, której nadano kryptonim „Vengeance” („Zemsta”, co było jasnym nawiązaniem do klęski w Pearl Harbor), oddelegowano 18 maszyn P-38 Lighting, z czego 6 miało wziąć udział w zestrzeleniu Japończyka, a 12 stanowiło osłonę wyprawy. Ich jednostkami macierzystymi były 12., 70. i 339. Dywizjon Myśliwski. Dowódcami dwóch grup przeznaczonych do wykonania zadania zostali por. Lanphier oraz por. Holmes. O godz. 8.00 18 kwietnia 1943 roku z lotniska na Rabaul poderwały się dwa bombowce Mitsubishi G4M1 nazywane popularnie „Betty”. Na pokładzie jednego z nich znajdował się adm. Yamamoto. Towarzyszyło im sześć myśliwców A6M3 Zeke, które stanowiły obstawę wyprawy na Bougainville. Czterdzieści minut wcześniej z lotniska Henderson Field na Guadalcanal wystartowało 18 maszyn P-38, jednakże dwie z nich musiały zawrócić do bazy po wykryciu usterki technicznej przez pilotów. W konsekwencji wyprawa amerykańskich myśliwców liczyła 16 samolotów. Około 9.30 japońska wyprawa została dostrzeżona przez Amerykanów. Por. Canning przekazał przez radio informację o wykryciu nieprzyjaciela. Krótko po tym sformowane zostały dwie grupy, w tym siły uderzeniowe z kpt. Lanphier i por. Barberem. Obydwaj ostrzelali „Betty” z adm. Yamamoto na pokładzie. Nie zdawali sobie oczywiście sprawy z tego, że ich pociski trafiają w samolot przewożący głównodowodzącego japońskiej floty, a jednocześnie żaden z nich nie miał stuprocentowej pewności, kto zadał wystrzelił ostatni, kluczowy pocisk. Drugą „Betty” dopadł por. Holmes. Oba japońskie samoloty zostały strącone, przy czym wobec chaosu i ostrzeliwania tej samej maszyny przez dwóch amerykańskich pilotów nie było wiadomo, komu przypisać zasługi. W gruncie rzeczy obaj celowali do tej samej „Betty” i obaj byli pewni swoich trafień. Spór o przyznanie zwycięstwa i chwały trwał jeszcze wiele lat po wojnie i w rzeczywistości nigdy nie został rozstrzygnięty, choć sam dowódca wyprawy opowiadał się raczej po stronie Barbera. Nie miało to zresztą większego znaczenia – adm. Yamamoto został bowiem zabity, a właśnie to stanowiło główny cel wyprawy. W trakcie walk śmierć poniósł por. Hine, przy czym okoliczności jego zestrzelenia budziły wątpliwości i nie zostały w pełni wyjaśnione. Był jedyną ofiarą operacji po stronie amerykańskiej.
Tajemnica zamachu
Po zakończeniu misji Amerykanie zawrócili i skierowali się ku Wyspom Salomona. Myśliwce doleciały do lotniska na resztkach paliwa, niektóre maszyny lądowały już z pustymi bakami, co oczywiście groziło rozbiciem. Na szczęście, żaden z pilotów nie ucierpiał i wszystkie P-38 bezpiecznie wróciły do domu. Operacja zakończyła się spektakularnym sukcesem. Zniszczono dwie „Betty”, a na pokładzie jednej z nich faktycznie znajdował się Yamamoto. Japończycy długo nie mogli pogodzić się ze śmiercią głównodowodzącego. Próbowali ją również wykorzystać do celów propagandowych, informując społeczeństwo o jego bohaterskiej śmierci 21 maja 1943 roku. 5 czerwca odbył się uroczysty pogrzeb. Ceremonia przyciągnęła do Tokio dziesiątki tysięcy żałobników, którzy opłakiwali wodza i architekta zwycięstw w kampanii na Pacyfiku. Amerykanie natomiast musieli zadbać o bezpieczeństwo operacji łamania japońskich kodów. W ramach dezinformacji co jakiś czas wysyłali nad Bougainville swoje myśliwce, chcąc przekonać przeciwnika, że zestrzelenie Yamamoto było dziełem przypadku, a nie zaplanowanej operacji. Co więcej, uczestniczący w operacji piloci zostali odesłani do USA. Dowództwo słusznie obawiało się, że w przypadku wzięcia do niewoli amerykańscy piloci mogą zdradzić tajemnicę przechwycenia japońskiej depeszy, dekonspirując tym samym ogromną operację dekryptażu. Tymczasem po stronie japońskiej początkowa euforia i entuzjazm powoli ustępowały miejsca przekonaniu, że Cesarską Flotę czeka zniszczenie i klęska. Śmierć adm. Yamamoto była jedynie symbolem upadku japońskiej potęgi. Choć do zakończenia działań miały minąć jeszcze dwa lata, już w połowie 1943 roku było jasne, że Amerykanie nie tylko nie zostali pobici, ale dysponują potężną siłą, która umożliwi im skuteczną walkę w kampanii na Pacyfiku.
Fotografia tytułowa: admirał Isoroku Yamamoto (Wikipedia, domena publiczna).