13 listopada 1941 r. porucznik Armii Czerwonej Aleksander Iljicz Szumilin – wraz z dwoma innymi oficerami – niespodziewanie stanął przed wojskowym trybunałem. Oskarżono ich wówczas o niewykonanie rozkazu, którego w istotce nikt im nie wydał oraz o oddanie Niemcom wiosek… których nigdy nie widzieli na oczy.
Niespodziewany proces z zaskakującym wyrokiem
Tak przebieg tego procesu przed wojskowym trybunałem Armii Czerwonej opisał w swoich wspomnieniach Szumilin (za: „Wańka Trep Tom 1”):
„13 listopada wezwano mnie w pilnej sprawie do sztabu pułku. Na miejscu powiedziano mi, że wraz z kombatem i dowódcą czwartej kompanii Tatarinowem pójdziemy do dywizji. Zdziwiłem się. Zapytałem kombata, a on jak zwykle przemilczał sprawę. Tatarinow przez całą drogę z jakiegoś powodu wzdychał i stękał. Nie szliśmy sami. Razem z nami wędrowało dwóch żołnierzy z automatami i porucznik – jak powiedział, dowódca plutonu dowodzenia. Żołnierze sapali i od szybkiego marszu zalewali się potem, a wkrótce zostali z tyłu. A droga nie była krótka, chyba z piętnaście kilometrów. I śnieg po kolana, iść niełatwo. A my, choć głodni, byliśmy szybcy i przyzwyczajeni do chodzenia.
– Poczekajcie, podgonię żołnierzy! – powiedział porucznik z plutonu dowodzenia i zatrzymał się na drodze.
– Nie mam czasu tu na was czekać! – zakrzyknął do żołnierzy. – Przebierać nogami!
Żołnierze dopędzili nas w milczeniu i znowu poszliśmy po zaśnieżonej drodze. W sztabie dywizji powitano nas z uśmiechem. Za to ani jednej znajomej twarzy. Porucznik przekazał nas jakiemuś kapitanowi, zabrał żołnierzy i ruszył w drogę powrotną.
– Co to? – przemknęło mi w głowie. – Obstawa czy eskorta? Dostawili nas, zdali i zawrócili do domu!
Przed wejściem do chaty, kapitan, który wyszedł nam na spotkanie, uprzejmie poprosił, aby broń osobistą – pistolety, zdać mu do ręki.
‘Co to takiego?’ – pomyślałem.
– Po co to wszystko? – zapytałem go ze zdziwieniem.
– Takie u nas porządki, mój drogi poruczniku! Poproszę uprzejmie o waszą pukaweczkę!
Otworzyłem kaburę, wyciągnąłem swojego Nagana i położyłem na dłoni kapitanowi. Kombat i Tatarinow zrobili to samo. Po tym przepuszczono nas do chałupy. Dwóch wartowników w nowych owczych półkożuszkach z automatami przewieszonymi przez pierś ochraniało ganek i drzwi.
Kazano mi usiąść w przedpokoju, a kombata i Tatarinowa poprowadzono dalej. Nie wiem, o czym z nimi rozmawiano. Chciałem zapalić, ale od razu mnie powstrzymano.
– U nas się nie pali!
– Co to za instytucja? I dlaczego nie można tu palić?
– To wojskowy trybunał, a nie instytucja! I wam, dopóki tu siedzicie, palić nie wolno!
– Jak nie? – wyrwało mi się przez zaskoczenie.
Otworzyły się drzwi do wewnętrznego pomieszczenia i zaproszono mnie do wejścia. O niczym nie myśląc, spokojnie usadzam się na tylnej ławce pod ścianą. Kapitan podchodzi do mnie i grzecznie prosi mnie, abym przesiadł się na ławkę z przodu.
– A po co ja tam? – pytam. – Z tyłu lepiej widać.
– Wy, poruczniku, nie jesteście już świadkiem.
– A kim jestem?
– Wy, podobnie jak oni, jesteście podsądnym i uczestnikiem.
– Jakim uczestnikiem? W czym uczestniczyłem i gdzie?
– Nie rozmawiajmy teraz. Kolejka dojdzie do was i sąd zajmie się sprawą.
Kapitan delikatnie popchnął mnie do przodu i położywszy mi rękę na ramieniu, wskazał głową wolne miejsce na przedniej ławce. Niczego nie podejrzewając, posłusznie usiadłem.
– Widzicie, że nie traktuję was jak wziętego pod straż, a wręcz przeciwnie! – szepce do mnie, usiadłszy za mną.
– Uczestnikiem czego tak naprawdę jestem? – pytam półgłosem.
– Nie denerwujcie się poruczniku, nie trzeba, nie śpieszcie się. Zachowujcie się godnie. Jesteście przecież oficerem! Zaraz się we wszystkim zorientują i podejmą sprawiedliwą decyzję.
– Potwierdzacie, że zabłądziliście w lesie i całą noc się błąkaliście? – usłyszałem czyjś głos.
Potem różne głosy mówiły o czymś innym.
Przez mróz i powietrze i długi szybki marsz nie byłem w stanie od razu włączyć się w to, co się działo. Z jakiejś przyczyny rozmowę rejestrowałem urywkami. Z przodu, przy stole nakrytym czerwonym materiałem, siedzieli ludzie w mundurach wojskowych. Przed nimi leżały papiery. Co to, zebranie czy prezydium rocznicowe? Po długiej rozmowie z kombatem, sędziowie poprosili go o przejście na boczną ławę, przy której stało dwóch uzbrojonych żołnierzy. Przyszła kolej Tatarinowa. Z jakiejś przyczyny pokasływał i wycierał ręką pot z twarzy.
– Przybyliście do kompanii w tę noc, gdy batalion zabłądził w lesie?
– Tak! – odpowiedział, nie podnosząc głowy.
Obliczyłem, że dzisiaj mamy 13 listopada. Sześć dni od tego dnia, kiedy wydali nam w okopie wódkę. Ktoś szturchnął mnie od tyłu w ramię. Odwróciłem się szybko. Kapitan pokazał mi palcem w kierunku czerwonego stołu. Od razu zrozumiałem, że teraz to mnie wzywają do udzielenia odpowiedzi.
Po całym szeregu pytań, gdzie się urodziłem, kim jestem i innych, zapytano mnie:
– Byliście na brzegu Wołgi, gdy batalion zajmował tam obronę?
– Tak, byłem – odpowiedziałem.
– Kiedy pozostawiliście linię obrony i cofnęliście się od brzegu Wołgi?
– Nie broniłem brzegu rzeki. Nie miałem rozkazu obrony brzegu Wołgi. Leżeliśmy na brzegu i czekaliśmy, kiedy z drugiego brzegu wróci nasz dowódca kompanii, porucznik Archipow. Cofnąłem się z brzegu, gdy zaczęło się bombardowanie. Najpierw cofnął się batalion, a potem, gdy zorientowałem się, że zostaliśmy sami, cofnęliśmy się za batalionem.
– Myślę, że to wystarczy – powiedział któryś z siedzących za stołem.
– Więcej pytań nie ma – powiedział mi ten, który mnie przesłuchiwał.
Po pewnej pauzie, siedzący za stołem udali się na naradę. Wrócili i poproszono nas, abyśmy wstali.
Kombat dostał osiem lat pozbawienia wolności a mnie i Tatarinowowi dano po pięć lat w zawieszeniu z artykułu 183–21 B Kodeksu Karnego RSFRR. Kiedy kolejno pozwolono nam na ostatnie słowo, to ja, dusząc się od niesprawiedliwości powiedziałem, że wszystkich wymienionych wsi, o których jest tu mowa i które pułk porzucił bez walki, nigdy nie widziałem na oczy i nigdy o nich nie słyszałem. […] W tym momencie przerwano mi i wyjaśniono, że powinienem mówić wyłącznie na temat oraz dodano:
– Winny jest pułk. W pułku pozostało trzech oficerów. Tych trzech – to wy! W postanowieniu sądu wzięto wszystko pod uwagę!
– Jeśli wszystko wzięto pod uwagę, to dobrze wam wiadomo, że Niemcy i sprzęt przeprawili się pod przystanią Izbriżje. A ja znajdowałem się w tym czasie piętnaście kilometrów od Izbriżja, jeśli liczyć w górę z biegiem rzeki. Gdzie tu logika?
– Nie gorączkujcie się, poruczniku! – usłyszałem głos kapitana za swoimi plecami. – Czemu prosicie się o kłopoty? Macie wszystko w zawieszeniu! Powinniście być zadowoleni, że się tak lekko wykręciliście. Wrócicie do kompanii! Zaraz otrzymacie z powrotem swoją broń! A u kombata sprawy mają się dużo gorzej!
Słowa kapitana zbiły mnie z pantałyku i, jakby straciwszy oddech, opadłem na ławę. […] ‘Co to będzie dalej?’ – pomyślałem, wychodząc na ganek. Rozejrzałem się wokoło – biały śnieg oślepiał oczy. Wyciągnąłem machorkę, zwinąłem skręta i zapaliłem.
– Oto wasz rewolwer, weźcie! – usłyszałem głos kapitana. – Możecie wracać do swojej kompanii!
Trzeba wziąć się w garść – postanowiłem.”
Wymuszenie lojalności porucznika Armii Czerwonej?
Warto dodać, że wyrok w zawieszeniu wydany Szumilinowi zbiegł się z momentem, w którym mianowano go dowódcą kompanii. Wszystko wskazuje zatem, że skazano go specjalnie po to, by zapewnić sobie jego bezwarunkową lojalność wobec wyższych dowódców Armii Czerwonej. Wystarczyło bowiem najmniejsze nieposłuszeństwo, a zawieszenie wyroku można było cofnąć a Szumilin trafiłby od razu do więzienia lub łagru. Szybko dostrzegł to zresztą sam zainteresowany, który tak podsumował wymierzony mu wyrok: „Oto, kiedy oficjalnie objąłem stanowisko [dowódcy kompanii]. Dziesięć dni przed sądem. Tak, stanowisko dowódcy kompanii i na dokładkę pięć lat w zawiasach. Teraz po wyroku powinienem wykazać się męstwem i niezłomnością, nie upaść na duchu i nie poddać się apatii. Bo inaczej, można by się zapytać, po co mnie osądzili?”
Bibliografia: Aleksander Iljicz Szumilin, „Wańka Trep Tom 1”.
Fotografia tytułowa: żołnierze Armii Czerwonej z pistoletami maszynowymi PPD-40 podczas defilady w Kujbyszewie 7 listopada 1941 roku. Źródło: Wikimedia, domena publiczna.
Marek Korczyk