„Kamienie na szaniec” stały się jedną z najważniejszych książek dokumentujących wysiłek Polskiego Podziemia w okresie niemieckiej okupacji. Nie ze względu na wartość merytoryczną, choć przecież i tej nie można omówić, lecz symboliczny wymiar ponadczasowego tekstu. Losy „Alka”, 'Zośki” i „Rudego” fascynowały i fascynują kolejne pokolenia Polaków, którzy z ogromnym wzruszeniem poznają kolejne dramatyczne karty historii. „Kamienie na szaniec” przypominają nam o ogromnym poświęceniu i grozie wojny. Ci młodzi chłopcy nie zawsze myśleli o tym, co może ich spotkać w służbie Polsce. Czasem traktowali służbę jak okazję do wykazania się, coś na kształt zawodów. Być może tak radzili sobie z trudami życia w przerażającej rzeczywistości niemieckiej okupacji. Gdy odchodzili, byli opłakiwani przez dziesiątki kolegów, a dzisiaj przez czytelników. Nawet lektura jest szansą na zapisanie wspomnienia po utraconym Pokoleniu Kolumbów.
Aleksander Kamiński wykreował młodych bohaterów, którzy zapisali piękne karty podziemnej historii. „Alek”, „Rudy” i „Zośka” stali się symbolami niezłomności, poświęcenia i niezwykłego bohaterstwa, dając świadectwo młodzieńczej, można by rzecz chłopięcej pasji, ale i dojrzałości oraz męstwa. Gdy czytałem klasyczną już powieść Kamińskiego, jedna ze scen utkwiła mi w pamięci szczególnie mocno. 17 stycznia 1943 roku Niemcy przeprowadzili szeroko zakrojoną akcję przeciwko ludności Warszawy. W masowych „łapankach” pojmano ponad 5000 ludzi. Łapanki były zresztą elementem warszawskiej codzienności. W ten sposób karano ludność cywilną za rzekome przewinienia przeciwko niemieckiej administracji, represjonowano Polaków za działalność podziemia. Niemcom wykorzystywali każdą okazję do prześladowania Polaków, najczęściej niewinnych, postronnych. Nie inaczej było w styczniu 1943 roku. Pech chciał, iż jednym z zatrzymanych był młody Aleksy Dawidowski, żołnierz Szarych Szeregów, aktywny działacz grup dywersji i sabotażu. Został po prostu zgarnięty z ulicy i władowany do masowego transportu. Dokąd wieziono Polaków? Mogli trafić do niemeickiego więzienia, a stamtąd do niemieckiego obozu koncentracyjnego. Wielu pojmanych na ulicach Warszawy było rozstrzeliwanych w masowych egzekucjach. „Alek” zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Był przecież żołnierzem Polskiego Podziemia, mógł zostać rozpoznany lub zadenuncjowany. Zapakowany na niemiecką ciężarówkę najpierw pozbył się obciążających go dowodów działalności podziemnej, wyrzucając je na jezdnię przez dziurę między deskami wozu a płótnem. Zapewnił sobie prowizoryczne bezpieczeństwo. Ośmielony chyba pierwszym sukcesem postanowił… uwolnić się samodzielnie. Zwyczajnie wyskoczył z odkrytego wozu „ZOM”, na który zapakowano go na czas transportu. „Alek” dostał się na ulicę, a następnie przebiegł na Stare Miasto, gdzie wmieszał się w tłum. Gdy był już bezpieczny, mógł pochwalić się kolegom nowym wyczynem. A miał ich już sporo na koncie. Był bowiem wyjątkowo aktywnym członkiem Małego Sabotażu, a następnie oddziałów Armii Krajowej. Nawet, jeśli historia została później nieco podkolorowana na potrzeby podziemnej powieści pisanej niemalże „ku pokrzepieniu serc”, pokazuje, jak wielką odwagą i brawurą wykazywali się niejednokrotnie młodzi ludzi pokroju „Alka”. Swoimi czynami wielokrotnie dowodził niezwykłego hartu ducha i niezłomności. Siła charakteru, odwaga i gotowość do poświęceń charakteryzowały znaczącą część Pokolenia Kolumbów, dzięki któremu Polska, nawet pod okupacją niemiecką, wciąż nosiła biało-czerwone barwy.
Fotografia: Aleksy Dawidowski (Wikipedia, domena publiczna).