Pierwsze dwa powojenne lata u stóp Karkonoszy to historia niewiarygodnego tygla narodowościowego. Polacy i Niemcy, asymetria rachunku krzywd, niepewność, przepełniona co najmniej wzajemną niechęcią zrozumienia odmiennych punktów widzenia koegzystencja dwóch rozdzielonych Armią Czerwoną narodów, za porozumieniem „Wielkiej Trójki” zakończona decyzją wysiedlenia.
Upadek III Rzeszy zapoczątkował wielką, pełną swoistej dychotomii wędrówkę. Niemcy z trwogą zapoznawali się z treścią obwieszczeń zapowiadających kres ich bytności w rodzinnym Hirschbergu [nazwa niemiecka, po polsku – Jelenia Góra]. Podobna konieczność dotknęła zamieszkujących Kresy Polaków, skąd ruszyły repatrianckie transporty, zaś wyniszczona okupacją Centrala marzyła o skarbach Zachodu, który uosabiała niemalże mityczna Jelenia Góra.
W tamtych dniach Kotlina Jeleniogórska jawiła się Ziemią Obiecaną. W pierwszych dwóch miesiącach zaczęła przybywać ludność polska. Nie trafiali w pustkę. Według przeprowadzonego spisu, w maju 1945 r. powiat zamieszkiwało około 160 tysięcy ludności, głównie narodowości niemieckiej. Nim jednak doszło do bezprecedensowej wymiany kultur, oba narody, dwa diametralnie różne światy zmuszone były istnieć obok siebie, prowadząc zarazem odmienne narracje.
Pomimo tego że w Jeleniej Górze jak i całym powiecie „wilcze echa” nadal zbierały swoje żniwo, pod przewodnictwem pełnomocnika obwodowego Wojciecha Tabaki ruszyło polskie życie. Tabaka zobowiązany był do respektowania zarządzenia zabraniającego Polakom utrzymywania jakichkolwiek pozasłużbowych kontaktów z Niemcami, a także stosowania wobec nich zbędnego okrucieństwa. Trudno zapanować nad ludzkim żywiołem. W jaki sposób odreagowywano koszmar wojny? Oznaczano jeleniogórskie tramwaje jakże symptomatycznym napisem „Tylko dla Polaków”, natomiast sam „przejazd dla ludności niemieckiej odbywał się jedynie na podstawie specjalnych zezwoleń. Niemcy poruszając się po mieście mają obowiązek nosić białą opaskę na ramieniu, a po ulicach miasta kursował (…) tramwaj z napisem Tylko dla Polaków. Opaski i napis (…) były tylko przez kilka dni”. Wedle zaś innej relacji: grupa młodych Polaków opasała tramwaj własnoręcznie sporządzonym, zawierającym ów napis transparentem, po czym triumfalnie przejechała przez miasto. „Oczywiście Niemcy dalej korzystali z tramwajów, bo był to tylko jednorazowy żart”. Incydent? Według innego źródła Jelenia Góra była jedynym miejscem w Polsce, gdzie kursował, nie zaś zaledwie przejechał taki tramwaj.
Posiadająca status tymczasowy ludność niemiecka objęta była zakazem przemieszczania poza miejscem zamieszkania, od czego zwalniały zaświadczenia wydawane zatrudnionym. Podobnie niekonsekwentnie jak z owym nieszczęsnym napisem poszczególne relacje czy opracowania podchodzą do sprawy białych opasek: „Chociaż początkowo jeszcze przeważali liczbowo Niemcy (przejściowo obowiązani do noszenia białych opasek na ramieniu) (…)”, czemu przeczą inne opracowania: „Od lipca (1945 r.‒ dop. autora) wszyscy Niemcy bez wyjątku mają także obowiązek noszenia na prawym ramieniu białych opasek”, i wreszcie „(…) starszych Niemców namawiają (Rosjanie – dop. autora) do zrzucenia opasek z rękawów”.
Był to czas daleki od sielanki. Nocami wybuchały strzelaniny. Pełnomocnik nie dysponował siłami do przejęcia całej administracji. W dobrze pojętym więc interesie obu społeczności, 134 niemieckich urzędników w dalszym ciągu wykonywało swoje obowiązki.
Istnienie na jednym obszarze dwóch dużych, antagonistycznie zorientowanych grup ludnościowych prowadziło do nieuchronnych konfliktów. Zdarzały się mordy. Zwolennicy narodowego socjalizmu organizowali antypolskie ugrupowania konspiracyjne, stanowiąc tym samym fundament Werwolfu [niemieckiej partyzantki powstałej w schyłkowym okresie wojny]. W miarę napływu ludności polskiej znaczna część niemieckiej populacji zaczęła okazywać nieskrywaną wrogość. Zdzierano polskie ogłoszenia i flagi, organizowano nocne zebrania w kościołach, truto bydło. Ostrzeliwano posterunki Milicji Obywatelskiej. Eskalację postnazistowskiego terroru, do jakiego doszło w drugim półroczu 1945 r., zatrzymał dopiero zdeterminowany pełnomocnik obwodowy, zwołując naradę niemieckich urzędników oraz inteligencji.
Niemcy w swoistym zawieszeniu pomiędzy wysiedleniem a nadzieją na pozostanie, w czym niestrudzenie utwierdzał ich sowiecki komendant, balansowali na granicy niepewności, strachu, wrogości i lekceważenia Polaków. Egzystowali w przekonaniu o własnej wyższości, z wyraźną rachubą na wsparcie Rosjan, wobec których wykazywali się daleko posuniętą pokorą, jeśli nie służalczością, w jakiejś części pragnąc choćby czasowego dostosowania, z żalu za ojcowizną, a w końcu choćby dla przeczekania trudnego dla wszystkich, pełnego chaosu, nienawiści i przemocy okresu przejściowego. Jedna z niemieckich mieszkanek powiatu pod datą 3 czerwca 1945 r. zanotowała w tej materii następujące spostrzeżenia: „Jesteśmy całkowicie odcięci od jakichkolwiek wiadomości. Żadnej poczty, żadnego radia, do kogo teraz należymy? Do Polaków, do Czechosłowacji czy do któregoś z aliantów, razem z resztą Niemiec? W naszej gminie mamy jednego polskiego i jednego niemieckiego burmistrza oraz radzieckiego komendanta”. Niemieckie nastroje znakomicie też oddaje poniższe świadectwo przedstawiciela strony polskiej: „W Janowicach i Miedziance większość mieszkańców to byli jeszcze wtedy Niemcy (lato 1945 r. – dop. autora). Nie chcieli stąd wyjeżdżać i myśleli, że wszystko się jakoś ułoży. Moi rodzice mówili mi jednak, że tu już teraz będzie Polska. Gdy powiedziałem o tym moim niemieckim kolegom na podwórku, strasznie się o to pobiliśmy”. „Przecież Polacy nie dadzą sobie chyba wmówić, że nasze Karkonosze są Polską”– to znowu z drugiej strony lustra – „Myśl, że ojczyzna włączona do Niemiec i kultywowana przez osiem stuleci (? – dop. autora) miałaby nagle przypaść w udziale Polsce była tak groteskowa, że nie mogłem jej wypowiedzieć”.
Reprezentowali różne postawy. Pozostający w zdecydowanej mniejszości przeciwnicy nazizmu z ulgą odetchnęli. Wielu podejmowało pracę, będąc w pierwszej fazie rozruchu podporą techniczną większości przedsiębiorstw, które znali przecież znakomicie jako własne. Na przykład w jeleniogórskim szpitalu do końca grudnia 1946 r. większość personelu stanowili Niemcy. Inni uchylali się od pracy. Niektórzy głodowali. Pozostający bez zatrudnienia nie otrzymywali kartek żywnościowych. Na ulicach niedawnego Hirschbergu zdarzało się widzieć zdeterminowane, żebrzące niemieckie kobiety i dzieci.
Kwitła prostytucja, młode Niemki masowo sprzedawały się Rosjanom w zamian za wsparcie materialne i ochronę przed gwałtami, szerzyły się choroby weneryczne. Z braku funduszy nie uwzględniano niemieckich podań o zapomogi, wszak Polska ledwo dźwigała się na nogi. W tej trudnej dla siebie sytuacji stłoczeni Niemcy organizowali samopomoc w postaci zbiórek dla najbardziej potrzebujących, wyprzedawali majątek. W desperacji zwracali się do najwyższej polskiej władzy w powiecie.
Z powodu braku szkolnictwa niemieckiego dzieci i młodzież znalazły się praktycznie poza systemem oficjalnej edukacji, czego oczywiście powszechnie zazdrościły im polskie dzieci. Protestanci z reguły musieli obywać się bez kapłańskiej posługi, ponieważ niemieccy duchowni podobnie jak humanistyczna, a więc nieprzydatna w przemyśle inteligencja, podlegali wysiedleniu w pierwszej kolejności. Z drugiej strony wielu Niemców, zwłaszcza fachowcy posiadający karty reklamacyjne, mogło cieszyć się względną swobodą i jako takim zabezpieczeniem socjalnym. W tej materii nie było tragicznie, jeśli jeszcze w 1947 roku władze w osobie Pełnomocnika Rządu RP na miasto Jelenia Góra Kazimierza Grocholskiego musiały wydać stosowne, rozpropagowywane w formie plakatów zarządzenie w sprawie ujawnienia stanu osobowego zatrudnianych Niemców w każdym zakładzie, celem zapobieżenia utrudnień przy ubieganiu się o pracę – przez Polaków (!).
Naturalnie kierownicze stanowiska nie wchodziły w grę. Mimo że językiem urzędowym pozostawał wyłącznie polski, a zdarzyło się, iż na przykład jeden z lokalnych burmistrzów otrzymał, najprawdopodobniej w ramach centralistycznego ukrócania, oficjalne upomnienie za napisanie części zarządzenia po niemiecku, funkcjonowały dwujęzyczne plakaty w rodzaju – Zarządzenie/Bekanntmachung czy Rozporządzenie/Verordnung. Wątkiem wartym podkreślenia była pisownia. W ogłoszeniach tudzież pismach urzędowych odnośnie do ludności niemieckiej często praktykowano małe „n”. W aktach zachowały się podania kreślone po niemiecku.
Wielu niedawnych włodarzy ściśle współpracowało z Polakami, wynajdując kolejne przeszkody na drodze do nieuchronnego wysiedlenia. Nienależące do rzadkości podania o wstrzymanie wysiedlenia konkretnych osób pisali także zainteresowani Polacy.
Czy uprawnione jest dokonywanie porównań? W jakim stopniu i czy w ogóle posiadali Niemcy świadomość tego, co wyszykowano Polakom? Uzasadnione wydaje się spojrzenie na przeżycia, odczucia oraz emocje, jakich doznawali przedstawiciele drugiej strony. Bali się. „Z tamtych czasów (lato 1945 r. – dop. autora) w ogóle nie pamiętam niemieckich dorosłych, może kilku. A już zupełnie nie pamiętam ich kobiet, jakby ich w ogóle nie było”. „W zimie 1945/46 cierpieliśmy głód i marzliśmy. (…) Najgorsze było pożegnanie, chociaż wyjazd był dla wielu wybawieniem. (…) Baliśmy się, że wywiozą nas na Syberię (…), ale (…) znaleźliśmy napis zrobiony ręką kogoś z poprzedniego transportu (…) „Dojechaliśmy szczęśliwie”. (…) My też dotarliśmy szczęśliwie do Goerlitz (…)”.
Tym właśnie różni się wysiedlenie od wywózki oraz wypędzenia.
Wśród Polaków euforycznie przeżywających radość ocalenia wytworzyła się natomiast atmosfera tymczasowości prowadząca do maksymalnej eksploatacji otrzymanych dóbr, a następnie wyjazdu w inne, bardziej przyjazne i bezpieczne tereny. Była to bowiem przestrzeń nie tylko obca, kompletnie nieoswojona, lecz przede wszystkim zasadniczo groźna. Potwierdza ten stan charakterystyczne dla obszaru wszystkich bez wyjątku tzw. Ziem Odzyskanych wspomnienie mieszkańca tych terenów: „Lata czterdzieste charakteryzowały się niezwykle wysoką mobilnością. Ludzie przyjeżdżali, pomieszkali trochę i wyjeżdżali, nie zagrzewali długo miejsca. Może na to oddziaływała psychoza niebezpieczeństwa powrotu Niemców, może naturalny pęd do szukania lepszych miejsc do zasiedlenia. Nie wiem. Pamiętam, że rotacja znajomych w tamtym okresie była ogromna”.
Kulała aprowizacja. Jarzyn było jak na lekarstwo. Węgiel stanowił marzenie. W listopadzie 1945 r. tak o tym raportował starosta: „Z uwagi na to, że bardzo często nie ma chleba na kartki dla urzędników i robotników, zachodzi konieczna potrzeba zwiększenia norm dla stołówek, by w ten sposób dać możność pracownikom przeciętnego choćby odżywiania się”. Zatrudnieni, początkowo wynagradzani jedynie w formie deputatów żywnościowych, a bywało, iż pracownicy administracji państwowej przez długi czas nie otrzymywali takowych, stołowali się w macierzystych zakładach ‒ pozostali własnym sumptem bądź korzystali z dobrodziejstwa przydziałów UNRRA (w Jeleniej Górze mocno spóźnionych – dop. autora). Spryciarze, wszelakiej maści hochsztaplerzy handlowali, czym tylko było można, od sprowadzanych z głębi kraju darów szlachetnej ciotuni UNRRA, po bimber, rąbankę i szaber. Szalała drożyzna oraz inflacja. Co prawda kramy sklepikarzy, knajpy, czy restauracje, do których jeszcze łaskawie nie dobrała się samoograniczająca podjętym planem trzyletnim władza ludowa, zaopatrzone były w podstawowe dobra, jednak pierwsi osadnicy z uwagi na doskwierający brak gotówki nie mogli sobie pozwalać na „delikatesowe” zakupy. Naprawdę nie było lekko, nawet uwzględniając niedopatrzenia, bałagan czy przekręty, jeśli jeszcze 12 listopada 1946 r. kontrola Starostwa Powiatowego przez Urząd Wojewódzki we Wrocławiu stwierdziła co następuje: „Urzędnicy (…) żywieni są (…) od przeszło miesiąca samymi prawie ziemniakami na wodzie i niesłodką kawą z samym tylko chlebem (…) na kartki zaś żywnościowe – nie otrzymali już od 2 miesięcy ani grama mięsa lub tp. (tym podobne). (…), chociaż w wolnej sprzedaży mięsa, wędlin i wszystkich innych artykułów mięsnych jest wybór i to w tych samych sklepach, które zaopatrują pracowników starostwa”.
Łapówki i kumoterstwo stanowiły normę. W czerwcu 1945 roku rynkowy kurs marki kształtował się na poziomie: 1 marka – 0,50 złotego, natomiast już w październiku, 1 marka – 100 złotych! Kwitł handel wymienny. Zaistniałą sytuację pogarszał jeszcze fakt utrzymującej się nad wyraz wysokiej przestępczości w powiecie. Bandyci, malwersanci i choroby weneryczne, a obrońcy prawa wcale nie lepsi. Lep dla szumowin, poszukiwaczy skarbów i przygód, wszelkiej maści uciekinierów, a wszystko w falującym morzu świeżych osadników, ufnych w znalezienie swego miejsca na ziemi, atoli nie wszyscy spośród nich należeli do owieczek: „Jest jeszcze mnóstwo Niemców (lato 1945 roku – dop. autora), większość z nich nie wychodzi z domów. Niektórzy zamknęli swoje kramy, żeby ochronić to, co im zostało. Drzwi zastawiają od środka potężnymi belkami. (…) Od czasu do czasu się pali. Wpadnie jeden z drugim na pomysł, by zobaczyć, co jest pod podłogą albo na strychu. Wyciągają Niemców z domu, szukają. Jak nie znajdą, wpadają w furię. Podpalają i idą dalej”.
Gwoli prawdy historycznej trzeba nadmienić, że do rzadkości wcale nie należały przypadki wspólnego zamieszkiwania jednego lokum przez lokatorów obu odmiennych nacji i nie zawsze dominowała skądinąd zrozumiała wrogość. Różnie, czasem w zaskakująco przyjacielski sposób układały się te relacje, czego dowodem są telewizyjne wspomnienia znanej aktorki Beaty Tyszkiewicz z czasów, kiedy zamieszkiwała w Szklarskiej Porębie, czy rozmowa Emila Pyzika z Janem Wolakiem, mieszkańcem leżących na drodze do Karpacza Mysłakowic: „Od przyjazdu aż do osiedlenia Polacy mieszkali razem z dawnymi właścicielami – Niemcami aż do wiosny 1946 roku. Do siebie odnosili się z szacunkiem i wyrozumiałością, na co są dowody. Otóż w późniejszym czasie dawni mieszkańcy wielokrotnie odwiedzali swoje domy rodzinne”.
Wielu przybyszów chodziło z rewolwerem na podorędziu. „Pierwsze zetknięcie z nieznanym miastem, ujrzanym w nocy, mogłoby się wydać, gdyby nie wojna, która dopiero co się skończyła, szokujące. Przywitała nas strzelanina – nie ostatnia – w bocznej ulicy”. W samo południe pierwszego października 1946 r. czterech uzbrojonych w broń krótką mężczyzn dokonało napadu na mieszczący się w centrum Jeleniej Góry Bank Gospodarki Krajowej, rabując bez rozlewu krwi 2,3 mln złotych. Wkrótce dosięgła ich „każąca ręka ludowej sprawiedliwości”. Już w grudniu wrocławski sąd orzekł kary śmierci.
Przymusową koegzystencję przerwały wysiedlenia. W 1947 r. w Kotlinie Jeleniogórskiej pozostawało już tylko 2037 osób narodowości niemieckiej. Ogółem w latach 1946-1947 z terenu całego granicznego powiatu przesiedlono 108 492 Niemców. Wkład miejscowych władz w trudną i drażliwą akcję repatriacyjną docenili przywódcy przesiedlanej ludności: Pastor Johann Schmitt, Gerhard Weintlich i Kurt Heidrich, którzy w pożegnalnym liście skierowanym na ręce starosty przekazali następujące życzenia: „Przed opuszczeniem tej ziemi pragniemy wyrazić nasze podziękowanie władzom polskim za zorganizowanie dla nas humanitarnych warunków przesiedlenia. Stwierdzamy, że żadnego wypadku złego obchodzenia się z nami ze strony MO i ORMO nie zanotowaliśmy”. W ten oto sposób zamknął się pamiętnik dwóch światów, pozostawiając przestrzeń, w której ‒ parafrazując Hannę Arendt ‒ możliwe staje się stawianie czoła przyszłości.
Zdjęcie tytułowe: Hirschberg w trakcie II wojny światowej – niemieccy żołnierze. Zdjęcie za: https://jeleniagora.naszemiasto.pl/ oraz fotopolska.eu.
Bibliografia:
Archiwalia:
Sprawozdanie W. Tabaki z 5 II 1946 r., WAP Jelenia Góra, Starostwo Powiatowe w Jeleniej Górze 1945-1950, nr 18.
Opracowania:
E. Basałygo,, 900 lat Jeleniej Góry. Tędy przeszła historia. Kalendarium wydarzeń w Kotlinie Jeleniogórskiej i jej okolicach, Jelenia Góra 2008.
B. i W. Dominik, Wojciech Tabaka ‒ starosta, Wrocław 1985.
J. Hytrek- Hryciuk, Rosjanie nadchodzą. Ludność niemiecka, a żołnierze Armii Radzieckiej (Czerwonej) na Dolnym Śląsku w latach 1945 ‒ 1948, Wrocław 2010.
J. Hytrek- Hryciuk, „Tu Ruski jest szefem! Działalność tymczasowej administracji radzieckiej na Dolnym Śląsku (1945 ‒ 1948),”Slezský Sbornik. Acta Sileciaca” 2011, nr 109, čislo 1 ‒ 2, s.97 ‒ 111.
M. Iwanek, Kotlina Jeleniogórska w latach 1945 ‒ 1950, praca doktorska 1979.
W. Jermakowicz, Koszalin pierwsze lata, „Magazyn Gazeta” nr 47, 20-21 XI 1998 r., s. 52.
J. Kolankowski, Literatura pod Śnieżką, Jelenia Góra 1996.
Cz. Margas, Pierwsze dni polskiej władzy, „Nowiny Jeleniogórskie” 1959, nr 38, s. 5.
G. Pohl, Czy jestem jeszcze w swoim domu? Ostatnie dni Gerharta Hauptmanna, tł. M. Urlich- Kornacka, A. Bretschneider, Warszawa 2010.
J. Skowroński, Tramwaj (nie)pożądany?, „Odkrywca” 2012, nr. 3, s. 46-49.
J. Skowroński, Dank! Dank! Dank! ‒ obraz filmowy słowem dopowiedziany, “Karkonosze” 2009, cz. 2, s. 12- 16.
12 J. Skowroński, Odkrywanie Gerharta Hauptmanna. Ostatnie dni noblisty, „Przegląd Lubański” 2002, nr 5, s. 8- 9.
F. Springer, Miedzianka. Historia znikania, Wołowiec 2011.
W. Tabaka, Objęcie piastowskiego dziedzictwa, „Nowiny Jeleniogórskie”, 1971, nr 14/15, s. 10.
J. Urban, Palec rozdzielacza, “Odra” 1970, nr 5, s.88.
R. Witczak, Okoliczności wysiedlenia Niemców w latach 1945-1947, „Rocznik Jeleniogórski” 2007, t. XXXIX, s. 17.
Źródła on-line:
http://www.zso.kamienna-gora.pl/strona/gazetki-szkolne/pliki-kgml/kgml-03-04-2012.pdf, dostęp: 5 II 2013 r.; także w: Kronika Opawy (7), „Kamienna Góra. Miasto Langhansa”, Dwumiesięcznik kółka historycznego w Zespole Szkół Ogólnokształcących w Kamiennej Górze 2012, nr 2 (44), s. 2, z: „Schlesischer Gebirgsbote” 2010, nr 6, s. 175- 176, tł. K. Ziemiańska, kl. III b LO.
http://www.zso.kamienna-gora.pl/strona/gazetki-szkolne/pliki_kgml/kgml-11-12-2010.pdf, dostęp: 6 II 2013 r., także w: Nie chciałbym jeszcze raz przeżyć tego okresu… (3), „Kamienna Góra. Miasto Langhansa, Dwumiesięcznik Szkolnego Koła Miłośników Historii Lokalnej im. Carla Gottharda Langhansa przy ZSO w Kamiennej Górze 2010, nr 5 (37), s. 4 , z: kserokopia wspomnień H. Reussa z 1999 r. w posiadaniu Redakcji, tł. M. Lewandowska, kl. II b LO.
Zarządzenie prezydenta miasta Kazimierza Grochulskiego, Afisze Jeleniej Góry 1945- 1948, http://jbc.jelenia-gora.pl/libra/doccontent?id=342&from=FBC, dostęp: 27 V 2013 r., także: http:// jbc.jelenia-gora.pl/libra/docmetadata?id=342&from=publication, dostęp: 12 V 2013 r.
Pyzik, Mysłakowice 1945 rok. Pierwsi osiedleńcy ‒ świadkowie tamtych dni, relacje mieszkańców, Rozmowy z mieszkańcami przeprowadził Emil Pyzik, Mysłakowice 1945 ‒ 1946 r. Pierwsi osiedleńcy ‒ świadkowie tamtych dni, relacje mieszkańców, Mysłakowice 2000 ‒ 2010 r., relacja Jana Wolaka z ulicy Wojska Polskiego, jbc .jelenia gora.pl/dlibra/docmetadata?id=6767&from=publication, dostęp z 17 V 2013 r.
Dariusz Jacek Bednarczyk – ur. w Jeleniej Górze. Absolwent Wydz. Prawa i Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego. Mgr administracji. Wiodącym obszarem zainteresowań jest szeroko pojmowana literatura oraz historia. Współautor m. in. Wieluńskiego Słownika Biograficznego, t.3, pod redakcją Z. Szczerbika i Z. Włodarczyka, Wieluń 2016 r., oraz antologii „Węgry oczami Polaków” Warszawa 2021 r. Ponadto inne publikacje m.in.: Odra, Inskrypcje (półrocznik naukowo-literacki), Czas Literatury, Śląsk, Fabularie, Czas Kultury, Historykon.pl, Histmag.org. Laureat Pracowni Prozy Biura Literackiego 2018.