Felieton: „Katyń. Nie-Katyń”
10 kwietnia 2010 roku na trwałe zapisze się w naszej powojennej historii. Gdy patrzę na tragiczny lot prezydenta RP z perspektywy kilku miesięcy, mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, iż katastrofa prezydenckiego samolotu to jakby kontynuacja tego, co wydarzyło się niemal w tym samym miejscu 70 lat temu. Los chciał, żeby to właśnie z Katyniem jeszcze mocniej związało się określenie „narodowa tragedia”. Media niemal z marszu podchwyciły wdzięczne określenie, opisując katastrofę jako „chichot historii”. Jakoś tak się jednak złożyło, iż katyńska historia ze śmiechem ma niewiele wspólnego, a feralne miejsce jeszcze raz stało się areną wydarzeń, które poruszyły serca niemal wszystkich Polaków. W związku z ogromnym zainteresowaniem, jakim cieszy się aktualnie temat zbrodni katyńskiej , postanowiłem skreślić kilka słów dotyczących tego, jak w mojej opinii dzisiaj powinno być postrzegane to wydarzenie. Być może tekst ten zostanie szybko zatopiony falą ogólnonarodowej żałoby, jednak wyrazi coś, co nurtuje mnie od kilku lat i sprawia, iż wciąż nie do końca mogę się uporać z tematyką zbrodni katyńskiej.
O Katyniu wiemy już niemal wszystko. Albo raczej to, co zostało ujawnione. No dobrze, nie wiemy wszystkiego. Jesteśmy jednak stale bombardowani coraz to nowymi doniesieniami dotyczącymi kolejnych uroczystości żałobnych, politycy i dziennikarze prześcigają się w komentarzach, nierzadko bez elementarnej wiedzy. Mimo wszystko społeczeństwo non-stop odbiera silne sygnały, iż Katyń jest i powinien być obecny w naszej świadomości. Rozliczenie ze smutną przeszłością wciąż nie nadeszło – po siedemdziesięciu latach od wymordowania tysięcy polskich patriotów nadal nie możemy pogodzić się z bolesną stratą. Teraz doszła kolejna, być może równie tragiczna i, co nie ulega wątpliwości, w jakimś stopniu przyćmi pamięć o bohaterach sprzed lat, którzy życiem przypłacili chęć ratowania ukochanej ojczyzny. W tym miejscu pojawia się pierwszy ważny problem. Zastanawia mnie bowiem, na ile Katyń, Smoleńsk są teraz miejscem kaźni Polaków, a na ile areną tragicznych wydarzeń z10 kwietnia 2010 roku. Co jest ważniejsze? Na to pytanie każdy winien odpowiedzieć sobie sam, a rozpatrywanie katastrof w kategoriach czysto arytmetycznych nie ma sensu. Wokół Katynia nazbierało się sporo konfliktów, początkowe niesnaski przerodziły się w międzynarodowe spory, których charakter wypaczał normalne stosunki pomiędzy sąsiednimi krajami. Polacy nigdy nie wybaczyli Sowietom popełnionej niegdyś zbrodni, a Sowieci, dzisiaj pewnie wolimy określenie Rosjanie, nigdy w całości nie rozliczyli się z mordowania Polaków. Słowo „ludobójstwo” jest zresztą samo w sobie było źródłem napięć na linii Warszawa-Moskwa. Nie ulega jednak wątpliwości, iż wymordowanie polskich oficerów w Katyniu (i nie tylko tam, o czym niejednokrotnie zapominamy) było zabijaniem ludzi. Prawnicy unikają jednak jak ognia sformułowania „ludobójstwo”. A jak inaczej można postrzegać tysiące kul wpakowanych w głowy Polaków, rowy, do których wrzucano ciała pomordowanych, usta wypchane trocinami, by zagłuszyć krzyki bestialsko zabijanych? Morderstwo? Bynajmniej. Raczej rozplanowana w czasie i doskonale zorganizowana operacja eksterminacyjna, którą prawo międzynarodowe winno określać odpowiednim mianem. Ważne jest, iż my, spadkobiercy przedwojennej historii II RP pamiętamy o tych smutnych wydarzeniach i na wszelkie sposoby staramy się kultywować tradycje związane z obchodami kolejnych już rocznic mordu katyńskiego. Niestety, jak pokazały badania prowadzone w niedawnym czasie, aż 30% młodych ludzi nie wie, kto strzelał do polskich oficerów. Jak to możliwe? Nie jestem pewien, ale opierając się na tych danych możemy dojść do smutnych wniosków – albo jesteśmy wybitnie niedouczeni, albo niemal 1/3 społeczeństwa to ignoranci, dla których narodowa świętość znaczy niewiele, jeśli cokolwiek. Zidiociała zbiorowość nie brzmi dobrze. A przecież momentami od informacji o Katyniu nie można się było opędzić. Szkoda tylko, iż często miały one wypaczony charakter – zamiast uczyć historii dawały lekcje polityki. To właśnie wielka polityka przyćmiła narodową tragedię, Katyń w oczach wielu obserwatorów stał się nie miejscem odrażającej zbrodni, ale iskrą zapalną w stosunkach polsko-rosyjskich. Dzisiaj brakuje nam już niezwykle ważnego źródła danych dotyczących katyńskiej tragedii. Śmierć Lecha Kaczyńskiego to spory cios dla możliwości edukowania narodu. Kto, jak nie Prezydent RP, aktywny uczestnik życia politycznego, niestrudzony obrońca polskiej racji stanu w stosunkach z Moskwą, powinien przekazywać wiedzę i informacje społeczeństwu? Postawę Lecha Kaczyńskiego oceniać można różnie – często brakowało mu taktu, być może był nieco zbyt ortodoksyjny w swoich przekonaniach politycznych – nie można mu jednak odmówić zacięcia i uporu w dążeniu do tego, by prawda o Katyniu stała się kwestią powszechnie znaną i rozumianą. Wydawać się może, iż to właśnie sprawa douczenia narodu, przekazania odpowiednich wiadomości w sposób zrozumiały i konsekwentny powinna stać się podstawowym zagadnieniem w odniesieniu do problemu katyńskiego. Jest jednak pewne, co stoi może w sprzeczności z nacjonalistycznie pojmowanym pojęciem patriotyzmu, iż ciągłe oczekiwanie na przeprosiny ze strony Rosjan to czysta głupota – niczego to nie zmieni, sprawy nie przybiorą lepszego obrotu. Być może lepiej skoncentrować się na tym, co możemy osiągnąć, pokazując młodemu pokoleniu, że Katyń to nie tylko nazwa w jakiś sposób związana z narodową historią, ale i miejsce, do którego trzeba powracać, a nade wszystko, które trzeba odnaleźć.
Pojednanie z Rosjanami niemożliwe jest bez wybaczenia dawnych przewinień. II wojna światowa i okres komunizmu są być może jeszcze zbyt świeżymi ranami, by mogły się zabliźnić. Zmierzamy w odpowiednim kierunku, normując wzajemne stosunki, należy podkreślić dobrą wolę Moskwy, która od kilku już lat pozwala na badanie sprawy katyńskiej i nie neguje już swojego udziału w zbrodni wojennej. Odrobina dobrej woli wystarczyła, by w Katyniu można było wspólnie celebrować rocznicę tragicznych wydarzeń. Drażnienie Rosjan niczego w tej kwestii nie zmieni – są pewne granice ich ustępliwości. Minęło już 70 lat i nastał chyba najwyższy czas, by naszym wschodnim sąsiadom przebaczyć błędy totalitarnego systemu nastawionego na zadawanie cierpienia i eksterminację. Błędów popełnianych dzisiaj także jest sporo, z tymi za wszelką cenę należy walczyć, choćby nawet nie sprzyjała nam polityczna koniunktura. Przebaczyć nie znaczy zapomnieć. O ofiarach i zbrodni należy pamiętać i przekazywać wiedzę tym, dla których Katyń wciąż jest pusto brzmiącym słowem. Właśnie w ten sposób najlepiej oddamy hołd poległym za ojczyznę. Pamięcią, bo ta jest silniejsza niż polityczne waśnie.