Juan Pujol Garcia to z pewnością podwójny agent wszech czasów. Odznaczony za swoje zasługi przez nazistów Krzyżem Żelaznym, zaś przez Brytyjczyków Orderem Imperium Brytyjskiego. Za co te ordery? Za pisanie bajek. Poważnie! Gdyby jego działalność nie była tak dobrze udokumentowana, trudno byłoby uwierzyć, że taka historia faktycznie miała miejsce. Pujol był bowiem szpiegowskim fenomenem.
Agent z przypadku?
Urodził się w 1912 r. w Barcelonie w Hiszpanii w rodzinie mieszczańskiej. W okresie wojny domowej w Hiszpanii został powołany do republikańskiego wojska, ale jako zagorzały pacyfista, gdy rozpoczęła się wojna domowa w kraju, postanowił zdezerterować. Doszedł do wniosku, że nieszczęścia jakie spadły na Hiszpanii są zasługą Hitlera. Po serii niemieckich ataków – na Polskę, Skandynawię, kraje Beneluksu i Francję – zrozumiał, że jeśli ktoś nie powstrzyma hitlerowców, to świat będzie wyglądał jak jego ojczyzna. Postanowił więc wydać Hitlerowi swoją prywatną wojnę. A, że jedynym krajem, który w tym czasie przeciwstawiał się hegemonii Niemców była Wielka Brytania, swoje kroki skierował do ambasady brytyjskiej, oferując swoją pomoc jako szpieg. W ambasadzie Wielkiej Brytanii w Madrycie potraktowano go jak wariata, mimo iż pojawiał się tam trzykrotnie z propozycją współpracy. Był rozczarowany, ale postanowił się nie poddawać. Udał się do ambasady niemieckiej i przedstawił się jako urzędnik hiszpański i fanatyczny pro-nazista, zafascynowany Hitlerem i jego ideologią. Trafił w dziesiątkę. Po wizycie w niemieckiej ambasadzie zaproponowano mu działalność agenturalną na rzecz Niemiec polegającą na szpiegowaniu poczynań Brytyjczyków. Otrzymał pseudonim „Alaric”, instrukcje jak przekazywać materiały oraz atrament sympatyczny. Jego kontaktem został Friedrich Knappe-Ratey, agent Abwehry w Madrycie o kryptonimie „Frederico”. Pierwszym celem, jaki wyznaczyli Pujolowi Niemcy, było dotarcie do Wielkiej Brytanii. Miał stamtąd pisać meldunki dla nazistów. Był tylko jeden problem – Pujol nie miał brytyjskiej wizy i raczej, jako Hiszpan, nie miał na nią szans. Ale jeśli ktoś ma dużą wyobraźnię (a Hiszpan miał jej aż w nadmiarze) to taki problem nie jest dla niego żadną przeszkodą. Wyjechał więc… do Portugalii. Tam, zaopatrzony w przewodnik turystyczny Baedekera po Anglii, kolejowy rozkład jazdy i mapę Wielkiej Brytanii rozpoczął swoją „pracę agenturalną”. O samym kraju wiedział niewiele – że leży na północy, stolicą jest Londyn, że mówią tam w języku angielskim i że jest to wyspa, której premierem jest Winston Churchill. Nic poza tym. Dzięki przewodnikom turystycznym, o które w neutralnej Portugalii nie było trudno, zaczął bardzo szybko nadrabiać swoje braki wiedzy o kraju, który miał szpiegować. Na odległość!
Szpieg na odległość
W pokoju, w którym mieszkał rozwiesił sobie wielką mapę Brytanii i na chybił trafił wybrał miasto. Już po kilku tygodniach dostarczył Niemcom pierwsze informacje o ruchach wojsk brytyjskich. Oczywiście meldunek zawierał całkowicie „wyssane z palca” informacje. Pujol był osobą niezwykle kreatywną. Informacje, które przekazywał brzmiały tak wiarygodnie, że Niemcy nie mieli do nich żadnych zastrzeżeń. W kolejnym meldunku opisał, że będąc w portowym mieście na zachodzie Angli,i zauważył wpływający tam konwój z zaopatrzeniem przywiezionym z USA. Z każdym miesiącem jego wyobraźnia działała coraz sprawniej, coraz więcej zaszyfrowanych za pomocą sympatycznego atramentu meldunków lądowało na biurku wywiadu niemieckiego. Aby uśpić czujność Niemców, wymyślił bajeczkę, że zwerbował do współpracy portugalskiego marynarza, przez którego będzie przesyłał swoje informacje z Anglii do Portugalii, a tenże w Portugalii nada je pocztą. To będzie jego sposób na zabezpieczenie się przed wykryciem przez brytyjski kontrwywiad. Teraz był już nie tylko samotnym wilkiem polującym na cenne dla wywiadu informacje, zarządzał już siatką złożoną z dwóch agentów – siebie i wymyślonego portugalskiego marynarza. Niemcy sukcesywnie przesyłali na jego konto gotówkę na wydatki związane z działalnością szpiegowską. Podróże po Wielkiej Brytanii przecież kosztują! A że faktycznie te „podróże” odbywał do sklepu po gazetę, księgarni po jakiś przewodnik czy do biblioteki, by więcej dowiedzieć się o Anglii, wydatki miał mniejsze niż przychody. Mógł także śmiało inwestować w kolejne projekty. Powoli jego siatka wymyślonych „Arabów” (bo tak nazywał swoich współpracowników) zaczęła się powiększać. A im większa siatka szpiegowska, tym więcej pieniędzy wywiad hitlerowski wysyłał na „ich” potrzeby. „Alaric” nie musiał się już teraz ograniczać z wydatkami. Coraz więcej informacji zaczęło od tych agentów spływać do Berlina. A to o konwoju płynącym do USA, którego nadaremnie szukały niemieckie U-Booty (zapewne zmienił trasę), a to o rzekomych manewrach floty ćwiczącej desant na jeziorze Windermere, które zapewne miały być preludium przed lądowaniem Brytyjczyków w podbitej Europie. To znów o konwoju pięciu okrętów płynących z Liverpoolu na oblężoną Maltę. W odpowiedzi na tę ostatnią informację wojska włoskie i niemieckie zorganizowały obławę na Morzu Śródziemnym, ale po jej niepowodzeniu winą za porażkę Niemcy obciążyli Włochów. Po pewnym czasie Pujol został odwołany przez prowadzącego go niemieckiego agenta do Madrytu. Z duszą na ramieniu pojawił się w umówionym punkcie kontaktowym. Jakież było jego zaskoczenie, gdy na spotkaniu wręczono mu pisemne gratulacje za dotychczasową pracę agenturalną oraz pokaźną sumkę pieniędzy jako nagrodę.
Szpieg eksportowy
Teraz przenieśmy się do Wielkiej Brytanii. Brytyjczycy, dzięki polskiemu wywiadowi, jeszcze przed wybuchem II wojny światowej otrzymali odtworzony model niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma. Ponieważ Niemcy cały czas ją rozbudowywali, tworząc dzięki niej coraz bardziej skomplikowane szyfry, angielscy kryptolodzy mieli trudne zadanie. Wybitny matematyk Alan Turing stworzył tzw. Bombę Kryptologiczną, która tak naprawdę była mechanicznym komputerem odcyfrowującym zaszyfrowane za pomocą Enigmy depesze. Dzięki urządzeniu czas odczytu znacząco się skrócił, a ilość deszyfrowanego materiału uległa radykalnemu zwiększeniu. Brytyjczycy z każdym miesiącem mieli coraz więcej informacji „wykradzionych” nazistom. Od pewnego momentu zdawali sobie sprawę, że mają na terenie swojego kraju jakiegoś szpiega, a później nawet kilku, którzy dostarczają Niemcom informacje. Problem jednak w tym, że te informacje nijak się miały do rzeczywistości. Nie zgadzały się nazwy ulic, godziny, dni wypływania konwojów ani ich kierunków. Totalne bzdury. O ile jedną, czy nawet kilka pomyłek, można by złożyć na karb przemęczenia lub błędu Niemców podczas nadawania depeszy, to już takie bzdury jak manewry wojskowe na jeziorze Windermere były po prostu niewytłumaczalne.
Dla pewności sprawie nadano wysoki priorytet. Należało agentów schwytać i zdekonspirować. Major Stewart Menzies szef MI6 (wywiad zagraniczny Zjednoczonego Królestwa) nakazał swoim ludziom „rozbić hitlerowską siatkę szpiegowską działającą w naszym kraju!”. Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Jak złapać kogoś, gdy nie wie się, gdzie dany szpieg przebywa? Podczas dokładnej analizy materiałów agenci Mi6 zorientowali się, że coś jest nie tak. I to bardzo nie tak. Nic nie trzymało się kupy. Okazało się bowiem, że ludzie, którzy zbierali informacje dla Niemców nie mieli zielonego pojęcia nawet o topografii miast, które opisywali. Tak kardynalne błędy nie mogły być dziełem przypadku. Brytyjczycy zaczęli się domyślać, iż siatka tak naprawdę nie może znajdować się w Wielkiej Brytanii. Pojawiło się oczywiste pytanie – jeśli nie w Wielkiej Brytanii, to gdzie?
Przebywając w Portugalii, Pujol prawdopodobnie kontaktował się także z Amerykanami, którzy dostrzegli, iż w prowadzona przez niego operacja może przynieść aliantom sporo zysków. Być może to oni przekazali Brytyjczykom dodatkowe informacje na temat Hiszpana, który w pojedynkę wodzi za nos niemiecki wywiad. W Wielkiej Brytanii przypomniano sobie o raportach z Madrytu, w których wspominano o pozornie idiotycznej propozycji współpracy w celu zaszkodzenia Niemcom. Do Madrytu poszła informacja, że Juana Pujola należy odnaleźć i przesłuchać na okoliczność jego wcześniejszego zgłoszenia. Zupełnym przypadkiem „as niemieckiego wywiadu” przebywał w stolicy Hiszpanii i raczej nie starał się swojej obecności ukrywać, więc wyśledzenie go było dość proste. Został doprowadzony do tajnej kwatery Mi6, gdzie agent MI6 Desmond Bristow rozpoczął jego przesłuchanie. Wszystko działo się na początku 1942 r.
W tym miejscu zaczyna się kolejny rozdział w życiu naszego bohatera. Juan Pujol bardzo chętnie opowiedział o swojej dotychczasowej pracy dla Niemców, wyjawił sposoby kontaktowania się z wywiadem nazistowskim, a na dodatek przekazał sprzęt i wytyczne jakie otrzymał od Niemców. Wszystkie puzzle wskoczyły na swoje miejsce. Brytyjscy agenci byli pod takim wrażeniem jego działalności, że tym razem bezzwłocznie zaproponowali mu działalność podwójnego agenta, tyle że już bezpośrednio na rzecz Brytyjczyków. A żeby jeszcze bardziej uwiarygodnić jego raporty wysyłane Niemcom zdecydowali, że Pujol musi przenieść się do Anglii wraz z całą rodziną (kwiecień 1942 r.). Tam wynajęto na jego potrzeby dom, w którym tym razem MI5 (Służba Wywiadu Zjednoczonego Królestwa) utworzyła swego rodzaju centrum dowodzenia. Jego bezpośrednim opiekunem został Tomas Harris, a w strukturach MI5 nadano mu pseudonim „Garbo”.
Pujol i Harris we dwójkę rozpoczęli pracę wywiadowczą (w praktyce nie różniła się od stosowanych dzisiaj na szeroką skalę działań dezinformacynych) na rzecz Niemiec. Tomas Harris dość szybko zorientował się, że wyobraźnia Pujola nie zna granic, więc to jemu pozostawił wymyślanie bajek na potrzeby nazistów, oczywiście po akceptacji przez wywiad brytyjski. Jednak by je uwiarygodnić od czasu do czasu MI5 postanowiło wysyłać Niemcom również prawdziwe, lecz mało znaczące dla zmagań z nazistami fakty. Po pewnym czasie siatka fikcyjnych agentów (nazwana przez wywiad niemiecki siatką „Arabel”) zaczęła się powiększać do takich rozmiarów, że nie dało się już „obsłużyć” ich za pomocą pisanych serdecznym atramentem raportów przez zapracowanego Pujola.
Podjęto decyzję, że meldunki będą tworzone na maszynie do pisania, co nie zachwyciło Hiszpana, gdyż nie umiał na niej pisać. Ale i to dość szybko rozwiązano i do willi wprowadziły się maszynistki. Niemcy zaś dostarczyli specjalny aparat fotograficzny pozwalający na zmniejszanie raportów do postaci mikrokropki, którą wklejano w treść zwykłych, nic nieznaczących listów lub w znaczki pocztowe.
Teraz już kilkunastu wymyślonych przez agenta „Garbo/Alarica” szpiegów rozlokowano na terenie Wielkiej Brytanii, a nad wymyślaniem ich dossier, miejsc pobytu, miejsca pracy, którymi się parają zaczął pracować cały sztab ludzi MI5. Podobno sam Hitler był pod wrażeniem pracy „swojego” agenta, o czym nie omieszkano poinformować w jednej z depesz zainteresowanego. W styczniu 1944 r. Niemcy poinformowali Pujola, że oczekują ze strony aliantów inwazji na dużą skalę w Europie i poprosili o wszelkie informacje jej dotyczące. Brytyjskie służby wywiadowcze postanowiły wykorzystać to, by wprowadzić w błąd co do faktycznego miejsca lądowania. Był to jeden z wielu elementów składowych planu „Fortitude”, który zakładał szerokie działania dezinformacyjne umożliwiające ukrycie prawdziwego miejsca lądowania. A ponieważ agent „Alaric” w wywiadzie hitlerowskim był uważany za cenne i zaufane źródło informacji, Brytyjczycy mieli nadzieję, że przekazywane przez niego meldunki pozwolą jeszcze mocniej namieszać w niemieckim sztabie głównym.
Czy „Garbo” wygrał aliantom wojnę?
Pujol zaczął sporządzać raporty dotyczące lądowania aliantów w Pas de Calais i informować, że Normandia będzie miejscem pozorowanego ataku w celu odwrócenia uwagi od faktycznego desantu. OKW zaakceptowało raporty „Garbo” do tego stopnia, że trzymało dwie dywizje pancerne i 19 dywizji piechoty w Pas de Calais do lipca i sierpnia 1944 r. Oczekiwano, iż po pierwszym lądowaniu (6 czerwca 1944 r. w Normandii) nastąpi kolejna inwazja, tym razem docelowa. Gdy Niemcy zdali sobie sprawę, że to Normandia była głównym celem lądowania, ich błyskotliwy agent wysłał im kolejną przekonująca informację. Tym razem sugerował, że pozorowany atak natrafił na tak słaby opór, że alianci zrezygnowali z głównego celu i przerzucili swoje jednostki do Normandii. Niewiele to zmieniło, alianci prowadzili ofensywę na kierunku północno-wschodnim, a wkrótce wojna była wygrana. Podsumowanie dorobku Pujola jest oczywiście trudne. Jak to bywa z przekazywaniem informacji przez agentów wywiadu, trudno jednoznacznie ocenić, na ile wpłynęły one na kluczowe decyzje podejmowane przez polityków i wojskowych. Przypadek „Alarica” został udokumentowany stosunkowo dobrze, a historycy wskazują, iż w kilku wypadkach odegrał on bardzo dużą rolę w wyprowadzeniu Niemców w pole, walnie przyczyniając się do powodzenia kluczowej dla losów operacji „Overlord” zmasowanej akcji dezinformacyjnej. Ostatecznie Niemcy wypłacili Pujolowi 340 tys. dolarów, na tamte czasy kwotę astronomiczną, aby wesprzeć jego sieć agentów. W pewnym momencie liczyła aż 27 sfabrykowanych postaci. Co więcej, 29 lipca 1944 r., gdy alianci wylądowali już w Normandii, a utrzymywanie sił w Pas de Calais nie miało najmniejszego sensu, za zasługi dla niemieckiego wysiłku wojennego „Alaric” został odznaczony Krzyżem Żelaznym II Klasy. Nagroda taka była zwykle zarezerwowana dla walczących na pierwszej linii i wymagała osobistej zgody Hitlera. 25 listopada 1944 r. Pujol, tym razem jako „Garbo”, otrzymał od króla Jerzego VI Order Imperium Brytyjskiego. Po zakończeniu II wojnie światowej Pujol, obawiając się represji ze strony ocalałych nazistów, z pomocą MI5 udał się do Angoli i sfingował tam swoją śmierć z powodu malarii w 1949 r. Później żył spokojnie w Ameryce Południowej. Zmarł w wenezuelskim Caracas w 1988 r. Jego życie i dokonania stały się inspiracją licznych publikacji, a kryptonim „Garbo” symbolem jednej z najbardziej udanych – i niewątpliwie najciekawszych – operacji brytyjskiego wywiadu czasu II wojny światowej.
Fotografia tytułowa: Juan Garcia Pujol. Źródło: Wikipedia, domena publiczna.
Wojtek Nawrocki – pasjonat historii II wojny światowej, modelarz – chętnie odkrywa kulisy mniej znanych, sensacyjnych wydarzeń z przeszłości.