Rok premiery – 2001
Czas trwania – 120 minut
Reżyseria – Michael Apted
Scenariusz – Tom Stoppard
Zdjęcia – Seamus McGarvey
Muzyka – John Barry
Tematyka – opowieść o zdradzie, miłości i wielkiej tajemnicy niemieckiej maszyny szyfrującej.
Zmagania aliantów z koalicją Państw Osi bardzo często nie sprowadzały się wyłącznie do walk na otwartych frontach II wojny światowej. Mimo iż to poszczególne batalie decydowały o obrazie konfliktu, konkurencja toczyła się również na innych arenach, o których często albo wiemy mało, albo nie wiemy w ogóle. Jedną z najbardziej fascynujących opowieści z okresu 1939-45 są z pewnością zmagania wywiadów obu stron konfliktu. Z wiadomych względów Polaków interesować muszą losy dekryptażu niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma. Kryptologom znad Wisły udało się złamać kod urządzenia, czym podzielili się z sojusznikami. Pech chciał, iż najpierw Francuzi, a następnie Brytyjczycy wykorzystali osiągnięcia polskiego zespołu, a następnie uznali się za jedynych autorów wywiadowczego sukcesu, co stało w oczywistej sprzeczności z rzeczywistością. Niestety, mimo iż od zakończenia II wojny światowej minęło kilkadziesiąt lat, niesprawiedliwe stwierdzenie wciąż pokutuje w zbiorowej świadomości, przesiąkając do kultury masowej.
Po takim wstępie można się spodziewać, iż nastawienie miłośnika historii zasiadającego do seansu filmu „Enigma” jest jednoznaczne. Jak wskazuje tytuł, fabuła filmu oparta jest na historii łamania kodu niemieckiej maszyny szyfrującej. Produkcją obrazu zajęły się nacje, które w okresie II wojny światowej decydowały o losach świata – Brytyjczycy, Amerykanie i Niemcy pokusili się o odświeżenie historii Enigmy. Zrobili to jednak na tyle nieudolnie, że zamiast bohaterskich zmagań konglomeratu wywiadowczych sił wyszło połączenie dramatu, taniej sensacji i romansidła. Zaznaczyć chcę, iż nie mam nic przeciwko romansom. Schemat kina wojennego, oklepany do granic wytrzymałości, zezwala na wplątanie damsko-męskich rozterek w świat konfliktu. Nie ma jednak co przeginać – o ile „Wróg u bram” został ciekawie ubarwiony rolą Rachel Weisz, o tyle na „Pearl Harbor” nie dało się patrzeć ze względu na nadmierną ckliwość i wszędobylski patos. Z „Enigmą” momentami jest podobnie. I nawet Kate Winslet prezentuje się przeciętnie.
Skoro już jesteśmy przy znanej aktorce, warto ocenić kreacje pozostałych odtwórców ról. Najważniejszy w całym towarzystwie Dougray Scott, a więc filmowy kryptolog Tom Jericho, prezentuje się średnio. Miałem nieodparte wrażenie, że facet bierze jakieś prochy, co w pewnym sensie zgadzałoby się z niezwykłym stresem i wysiłkiem intelektualnym, jaki miał miejsce w Bletchey Park. Nie chodzi jednak o to, by z kogoś robić nałogowca – Jericho ma po prostu taki wyraz twarzy. Gdy jednak porównamy go z dowódcami brytyjskiej armii i wywiadu nie będzie tak źle. Scott wyszedł obronną ręką, umiejętnie odtwarzając rolę wypranego z uczuć geniusza i pełnego wewnętrznych emocji człowieka. Umiejętnie połączył dwa światy, w jakich przyszło mu tworzyć swojego bohatera. Niewyraziste są postacie wojskowych, którzy momentami wydają się wyjątkowo ograniczeni. Scena rozmowy Jericho z przełożonymi, podczas której objaśnia zasady działania Enigmy, zdradza, iż „panowie z góry” mają problemy z poprawnym rozumowaniem, a ich dominacja na pokaz raczej wzbudza uśmiech i politowanie niż respekt. Sceny romantycznych uniesień mają w sobie więcej brawury, chociaż bez smaczków i reżyserskiego mrugnięcia okiem do widza. Dialogi stoją na odpowiednim poziomie, ale i tutaj nie należy się nastawiać na majstersztyki rodem z Guya Ritchie’ego. Szkoda mi Kate Winslet, ponieważ ewidentnie nie mogła odnaleźć się w roli Hester i momentami wydawała się po prostu nijaka.
Na wyróżnienie zasługuje bardzo dobra ścieżka dźwiękowa. Muzyka skomponowana przez Johna Barry’ego stoi na wysokim poziomie, chociaż osobiście nie zapamiętałem żadnej chwytliwej melodii, którą mógłbym wesoło pogwizdywać po zakończonym seansie. Jest to chyba kwestia ogólnego odbioru filmu Micheala Apteda i Toma Stopparda. Scenarzysta za mocno skupił się na wątkach pobocznych, przez co historia Enigmy zeszła na dalszy plan. Koncentrujemy się na wątku poszukiwania szpiega, całkiem ciekawym zresztą, ale tracimy z oczu rozpaczliwe próby złamania kodu. Jakby tego było mało, w filmie pojawia się ledwie jedna wzmianka o polskich kryptologach, przez co patrioci znad Wisły z pewnością będą niedowartościowani brakiem większej ilości informacji. A przecież nasz wkład w złamanie szyfru był niebagatelny. Nie o Polakach kręcono „Enigmę”, więc i w tym wypadku niedociągnięcia i braki zepchnąć można na dalszy plan, chociaż zawsze czuje się lekkie ukłucie niepokoju, gdy wojenny sukces zostaje zagarnięty przez jedną nację, w nie do końca uzasadniony sposób. Jak mówiliśmy, połączenie kina wojennego i romansu, to już standard w tego typu filmach, wobec czego nie ma co psioczyć na wątki damsko-męskie. W jakiś sposób ubarwiają fabułę, chociaż i tutaj odciągają nas od głównego wątku, a tym winna być tytułowa Enigma. Odrobina sensacji i kryminału wychodzi filmowi na dobre, czyniąc go atrakcyjniejszym, choć trudniejszym w odbiorze. Nadmierne uproszczenie kwestii historycznych nie przenosi się na inne elementy scenariusza, co poczytywać możemy za dobry znak – ani scenarzysta, ani reżyser nie mają widzów za kompletnych idiotów i prócz kilka banałów potrafią wpleść do obrazu czynniki wymagające od widza myślenia.
Myślenie na temat „Enigmy” zaowocować może przykrą konkluzją – film nie tylko nie wybija się ponad przeciętność, ale i w druzgocący sposób rani uczucia setek Polaków nastawionych na prawdę historyczną i wzmianki o bohaterskich rodakach. Przeciętna fabuła i nadmierne poplątanie szeregu wątków dają wrażenie pewnego chaosu i zerwania ze spójnością mówienia o głównym temacie. Złamanie kodu Enigmy to z pewnością akcja niezwykła i scenariusz na niejeden film wojenny. Szkoda tylko, że w kategorii tej złapało się średnie kino w wykonaniu Apteda.
Ocena: